Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

myśli olbrzymy, myśli jak woły

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
150 mikrogramów, czyli półtora kartonika
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
SET: Borykałem się wtedy z depresją i lękiem społecznym. Ale wiedziałem czego oczekuję i byłem w dobrym nastroju. Był to mój 2 lub 3 raz. Ogólnie tripy traktowałem trochę jako kurację (skuteczną, warto dodać, bo dzisiaj - niecałe pół roku później - depresja już prawie odeszła).

SETTINGS: Przyjemny dzień, wczesna wiosna. Byłem sam w domu, który dzielę z drugą połówką i paroma przypadkowymi osobami. Wszyscy byli w pracy, więc miałem dwa piętra do dyspozycji.
Wiek:
25 lat
Doświadczenie:
DXM (co miesiąc przez około rok dawno temu), antydepresant (półtora roku, ale około 3 lat przed tym tripem), haszysz (okazjonalnie), MDMA (okazjonalnie), parę proszków i ziółek RS (okazjonalnie), zioło (bardzo rzadko), bromo-dragonfly (raz), speed (raz), benzydamina (raz), alkohol (okazjonalnie), tytoń (3-6 fajek dziennie)

myśli olbrzymy, myśli jak woły

Wygląda na to, że mój raport będzie pierwszym po 1P-LSD. Niby 150 ug to niewiele, ale ta substancja działa krócej i intensywniej niż jej sławna kuzynka.


Jak zawsze nagrałem swoja podróż; a przynajmniej jej część, zachowując około 40 minut audio i wideo. Wszystkie teksty w cudzysłowach pochodzą z nagrania i, zgodnie z najlepszymi zasadami gonzo dziennikarstwa, są bliskie oryginału, ale bliższe idei. Jak zresztą cały raport.

Jak to po kwasie, czas kompletnie zwariował, a ja się nim mało przejmowałem. Także wydarzenia i przemyślenia, są co prawda w miarę możliwości chronologiczne, ale na szacowanie godziny nawet się nie porywam.

Tekst może się wydawać poszarpany - taka jest moja pamięć i natura. Coś mnie podnieca, szaleję na jakimś punkcie, aż nagle się urywa i ginie - szczątki zostają gdzieś w archiwach pamięci. Mam nadzieję, czytelniku, że się odnajdziesz.

Zapraszam na podróż.


***

Wchodzę pod prysznic, jakieś piętnaście minut po zażyciu kartonika – godzina 13.45. Rytualna ablucja, jak przed każdą psychonautyczną podróżą. Rozgrzewam się. Obserwuję swoje stopy tak jakby odleglejsze od głowy niż zwykle. Woda spływa po moim ciele, masuje mnie – i jest mi tak niezwykle przyjemnie!

*

Czuję, że nadchodzi coś wielkiego. Wybieram ciuchy. Trudno mi wybrać. Wygoda, wygody potrzebuję. Przypadkiem zerkam na swoje ręce – i nie mogę wyjść z podziwu. Są czerwone, poprzecinane liniami światła w trzech wymiarach. Widzę żyły i nerwy, i one podnoszą się i opadają przez skórę, oddychają – te korzenie ludzkie. Zaczęło się.

Zbliża się najwyższa fala. Już tu jest. Natchnienie, dech zapiera, duch wychodzi przez usta, w słowach poplątanych – dane mi posmakować szaleństwa.

Myśli nabrzmiałe, gromadne, myśli ciężkie, jak woły pługi pełne myśli ciągnące; przychodzą do mnie, siadają we włosach, gnieżdżą się pod czaszka, sieją spustoszenie i chwałę. Pytam: czy ja jestem dobrym człowiekiem? – i pytanie to, jak smużka dymu wychodzi z ust moich. Z tej smużki wyczytuję już kolejne pytanie: czemu więdnę w samotności, czemu nie łączę się z innymi? – I zaraz, gdy już wyzywam tę myśl, tego upiora, na pojedynek, gdy staję do walki z nią, jak Grzegorz ze smokiem – nagle widzę, że oto nie ma myśli. Nie ma pytania, nie ma myśli, ani odpowiedzi.

Jakie było pytanie? Gdzie zgubiłem pytanie?

Teraz muszę walczyć z nieznaną myślą; oto stoi przede mną cala w łuskach i o wielu głowach. Unoszę więc kopię i galopem pędząc wbijam szpilę w potwora. Krew zalewa mój hełm, monstrum krwawi, ziemia się trzęsie krwią splamiona, a ja uchylam przyłbicę, otwieram oczy – by wyraźniej widzieć biurko i okno przede mną. Jestem w domu. A czym był ten smok? Czy go pokonałem, czy tylko zadałem jeden cios?

I czy widziałem to wszystko pod powiekami czy ledwie wyobraziłem sobie tę historię? Czy ułożyłem z kolorowych plam i wzorów? Ale moje myśli podążyły tymi dziwnymi torami. Te obrazy, te słowa, ta narracja – wszystko jakoś zagnieździło się w mojej głowie, przyajniej jako fałszywe wspomnienia.

*

Odgrywam wielki teatr umysłu. Z opaską na oczach poruszam się w podświadomym wymiarze. Jestem olbrzymem – moje kolana ponad górami, moja głowa wyżej niż ptaki. I oto spuszczam dłoń na ziemię – pomału, z oporem, zrywając chmury po drodze. Powietrze jest gęste jak rtęć. Dotykam ziemi i padam, ja, ciężki kolos. Siedzę na podłodze, tyle wiem.

W tle arabska muzyka. Tak, puściłem arabską muzykę! Widzę twarze; pulsujące, zwielokrotnione i kolorowe twarze, ułożone w kolumny, łuki i tympanony orientalnych pałaców. Twarze-cegły, twarze-rzeźby, twarze-kamienie. Twarze płyną w tej nieskończonej architekturze jak krew przez żyły. Wychodzę z Alhambry i wdrapuję się na łóżko. Leżę. Oczy wciąż zamknięte.

Mam okropnie erotyczne wizje. Pieprzę cały wszechświat. Kobiety, mężczyźni, szpilki, kopyta, rogi, piersi, penisy, mięśnie brzucha, włosy, ogony, kropelki potu, fragmenty ubrań – wszystko jak w kalejdoskopie, łączy się, przenika, klei ze sobą. Piekielne wizje, aż śmieszne. Sukkuby, demony, czerwienie. Zaciskam powieki jeszcze mocniej, chowam twarz pod kołdrą.

I widzę jeszcze więcej: kolumny bliskowschodnich pałaców, fontanny, wiszące ogrody, arabeski. Wszystko w czerwieniach i czerniach. Turlam się po łóżku. Sturęcy bogowie, o twarzach czarnych, zielonych i niebieskich tańczą przede mną szeleszcząc złotymi szatami, dzwoniąc kolczykami i wisiorami. Zdobni w brylanty, w makijaże i fraktale. Bogowie geometrii.

Co dalej? Co dalej? Co jest jeszcze głębiej?

I oto trzygłowa postać, gigant, chwycił oburącz biały domek pod lasem cyprysów. Olbrzym pieprzy cały dom, odwraca się do mnie, głowa za głową, i powtarza mi każdymi z trzech ust: pamiętaj o trzeciej stronie, o trzeciej stronie, o trzeciej stronie… Jak echo. W końcu dociera do mnie. Już to słyszałem. Są trzy stany świadomości: sen, jawa i, właśnie to, co przeżywam teraz. Coś pomiędzy, coś innego. Substancje bawią się z moimi mózgiem, myśli płyną innymi, dziwnymi torami.

Nie ma teraz skrótów dla myśli. Na co dzień wszystkie definicje i formy są ślepo akceptowane, a teraz sens wszystkiego zostaje zakwestionowany. Myśli idą na około, przez te szparki wszystkie, przez uliczki ciasne, między domkami z cegły, miedzy samymi cegłami, idą mysimi norami, rurami, przez strychy i kominy, przez parki i sklepy – myśli obchodzą całe miasto, przez góry i lasy, siedem mórz, strzelają w kosmos – roztrzęsione stróżki myśli – aż zapętlają się we wszechświecie, by w końcu wrócić do mnie i przez żyły, przez kości i jelita idą do głowy; idą wstęgami DNA, by coś mi przekazać mi, jak ewangelię.

Ja – jestem umysłem obserwującym proces myślowy. Widzę z czego składa się moja świadomość: rozpoznaję jej części, wskazuję je mentalnym palcem jak dziecko w muzeum; oto film, który wczoraj widziałem, a to artykuł, który niedawno czytałem, zapamiętane obrazy i zdjęcia – myśli są jak artefakty, posiekane wspomnienia ułożone w nowe systemy – i ja to wszystko widzę! Widzę, smakuje i czuję!

Mój świat jest pełen informacji. Mój świat to teraz nauka, czysty fakt. Jakie są światy innych? – płonę z ciekawości. Jakie są światy tych, którzy raczej żyją emocjami niż racjonalnym osądem? Albo tych społecznych; ekstrawertyków, co kwitną wśród ludzi, gdy ja więdnę? Pragnę się od nich uczyć. Och mędrcy, prorocy codzienności, nauczajcie mnie emocji, człowieczeństwa, rozmowy!

*

Dyktafon nagrał: “Najgorsze, co można zrobić teraz to wdawać się w oceny. Czy ja jestem dobrym człowiekiem? Czy nie? Ale co to znaczy?! Co właściwie znaczy, to powietrze przepuszczone akurat w tym czasie przez zbitkę molekuł układająca się w dane struny głosowe, które wymawiaja akurat tę literę z tego słowa?! I jak to jest połączone wszystko?.. Nie ma zewnątrz i wewnątrz. Wszystko jest razem.”

*

“Chce się mówić, to ucieka. Są rzeczy niewyrażalne. To wszystko się dzieje w głębszych strumieniach świadomości. Chciałbym to nagrać wszystko, ale tego się nie da nagrać.” Ktoś mnie kiedyś zapytał – “a co to są te niewyrażalne rzeczy?” Sam nie wiem, pewnie wszystko to, co nie przejdzie mi przez gardło. Czy to tabu, czy doznanie bez odpowiednika w języku. Czy też myśl tak skomplikowana, że na jej opisanie trzeba by tysiąca kartek.

*

Nagrywam wideo. Kamera leży w kącie, na fotelu. Ja w szlafroku chodzę nerwowo po pokoju. Podnoszę kamerę i mówię, wypełniając twarzą cały kadr. “Prawdopodobnie to tak nie wygląda, ale dzieje się tak wiele, w każdej sekundzie… Ja już nawet nie wiem czym jest sekunda dla ciebie! Mów do mnie!... Nie ma nikogo, kto by do mnie mówił.” Jestem tu sam. Sam na świecie i sam w swojej głowie. Ale akceptuję to.

Ależ spotkałem obserwatora! Obserwatorem jestem ja. Mam zdolność obserwowania siebie z zewnątrz. Nawet sposób w jaki mówię… “To jest dziwne. Jest jakby głębsze spojrzenie w siebie” – i wybucham śmiechem, – “toż to żadna nowość!”. Nie, tu chodzi o głębsze spojrzenie w siebie podczas aktorstwa. Ach, oczywiście, przytakujemy i kiwamy głowami... Ale dlaczego wracam do tego aktorstwa, no? “Bo wszystko jest performensem! Przecież! No tak, zapomniałem o tym!”

Ostatniej podróży pytałem: czym jest performens? Dlaczego ciągle gramy? Dlaczego dola ludzka jest występem na deskach teatru życia? I nie otrzymałem odpowiedzi. Czy dziś ją otrzymałem?

***

Dużo później, około ósmej wieczorem wyszedłem z F. Niedaleko jest uroczy park, po części stary cmentarz, pełen żonkili, drzew i nagrobków. Tam się skierowaliśmy.

Nie rozumiałem o czym mówił F., ale czułem stężoną atmosferę, problemy, nerwy – F. miał kryzys w pracy, więc wrócił niezadowolony i to ulatniało się z niego przy każdym wypowiedzianym zdaniu.

Nie pytałem o pracę. To nie czas na przyswajanie nowych informacji. Kwas jest narkotykiem analizy i twardego resetu; układania cegiełek w głowie w lepsze konstrukcje.

Teraz moje myśli wędrują, są mięciutkie, puchate, nabrzmiewają, napełniają się powietrzem i pękają jak bańki mydlane, jak pory w skórze pełne sebum, jak opuchnięte rakowe narośle; wybuchają grzybowo i strzelają w świat zarodnikami lub śmiechem. A potem jest już prawie zwyczajnie. Cieszę się swoim lekkim szaleństwem, które przychodzi do mnie falami. Świat jest tak piękny. Albo orgazmicznie zabawny. Albo przerażający. Skaczę od ekstremum do ekstremum.

*

Najpierw byliśmy w małym lokalnym Tesco. “Nie idźmy tam, nie chcę widzieć ludzi!” – wołałem. Czy był to narkotycznie racjonalny strach przed rozpoznaniem, przed policją? Czy mój lęk przed ludźmi przemawiał przeze mnie? Przekonując F., rozmyślałem.

I zaczynałem rozumieć, że to raczej to drugie; boję się oceny. Byłem gotów powiedzieć ‘jestem szalony’, gdyby ktoś pytał. Ale nikt nie pytał. Ludzie w sklepie mnie rozbawili. Lecz czułem, że nie wypada się głośno śmiać.

Przy kasach samoobsługowych: feeria pikań, nakładające się syntetyczne głosy przypominające mi o tym żebym zeskanował kartę rabatową. Rżnę. No nie mogę. Błagam F., żeby mnie już nie rozśmieszał, ale on tylko podkręca groteskę swoich ruchów i min. I wtedy pojmuję – a wiedziałem to już wcześniej, lecz nie tak jasno, nie tak pewnie – że świat mnie śmieszy. Nie pasuję do społeczeństwa, bo jest głupie, niepoważne. Ale boję się sam oceniać, bo wiem jak to boli. I ból jest źródłem agresji, a najbardziej boję się agresji.

*

Później już spacerujemy po parku-cmentarzu. Dotykam wielkiego nabrzmiałego drzewa: “dziwne drzewo. W samej głębi parku. Może da mi moc.” I trzymam rękę na nim, a jego liście szeleszczą, jego konary skrzypią. Pszczoły bzyczą dookoła powychodziwszy z uli. To jakby drzewo na kwasie, napuchnięte, przetrącone i poskręcane jak moje myśli. Brat-drzewo, wyrosłe z moich przodków – o nagich korzeniach – tak jak moje myślowe korzenie, które się dziś obnażyły.


***

I tu narracja się urywa. Wzburzona psychodela uspokaja się. Tafla spłaszcza się jak lustro i odbija już tylko świat widzialny. Fale zamierają.

Po powrocie do domu biorę jeden Ibuprofen. Zawsze mam bóle głowy po kwasie, ale mała tabletka wystarcza.

Jestem wycieńczony, ale i zadowolony. Mój umysł jest czystszy. Zasypiam spokojnie. By jutro obudzić się w nowym, bardziej znośnym świecie.


Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
25 lat
Set and setting: 
SET: Borykałem się wtedy z depresją i lękiem społecznym. Ale wiedziałem czego oczekuję i byłem w dobrym nastroju. Był to mój 2 lub 3 raz. Ogólnie tripy traktowałem trochę jako kurację (skuteczną, warto dodać, bo dzisiaj - niecałe pół roku później - depresja już prawie odeszła). SETTINGS: Przyjemny dzień, wczesna wiosna. Byłem sam w domu, który dzielę z drugą połówką i paroma przypadkowymi osobami. Wszyscy byli w pracy, więc miałem dwa piętra do dyspozycji.
Ocena: 
Doświadczenie: 
DXM (co miesiąc przez około rok dawno temu), antydepresant (półtora roku, ale około 3 lat przed tym tripem), haszysz (okazjonalnie), MDMA (okazjonalnie), parę proszków i ziółek RS (okazjonalnie), zioło (bardzo rzadko), bromo-dragonfly (raz), speed (raz), benzydamina (raz), alkohol (okazjonalnie), tytoń (3-6 fajek dziennie)
Dawkowanie: 
150 mikrogramów, czyli półtora kartonika

Odpowiedzi

Dobry raport. Oby wiecej Twoich tekstów.

dzięki bardzo!

Napisz czy kwadracik połknąć czy pod język i czekać aż się rozpuści wielkie dzięki.  Proszę o szybką odpowiedź.  Trip raport mnie zaciekawił i nie chciał bym czegoś zepsuc

Pozwolę sobie odpowiedzieć, skoro zależy Ci na czasie- znaczek pod język i czekasz aż się rozpuści. U mnie to było jakieś 50-70 min, a za drugim razem 40. I jedna rada z autopsji- nie wqlcz z samym sobą na tripie. Daj się nieść na skrzydłach kwasa ;)

Trip raport genialny! Naprawdę super to się czytało i widać, że masz dobre podejście do psychodelików. Pisz częściej, bo bardzo przyjemnie się czyta. 

Dzień dobry:) ale jak tu mi się spodobałoooo
Przepięknie napisane przepięknie

Braliśmy morfinę, heroinę, cyklozynę, kodeinę, signopam..."Świat tonie w prochach na ból i smutek. Braliśmy wszystkie. Bralibyśmy witaminę C, gdyby tylko była zabroniona.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media