moda na mefedron vol.2
detale
moda na mefedron vol.2
podobne
Wyjaśnienie osób i zdarzeń w pierwszej części czyli tu -> https://neurogroove.info/trip/moda-na-mefedron-vol1
Dzień po powrocie z urlopu zostałam zwolniona z pracy.
Przed północą skończyłam zmianę totalnie zszokowana sytuacją w której się znalazłam. Było mi wstyd jak nigdy w życiu. Byłam pewna, że szef dowiedział o wyciąganych na lewo pieniądzach z kasy (poźniej okazało się to nieprawdą). Przyczyna zwolnienia tkwiła zupełnie gdzie indziej - regularne zażywanie RC sprawiło, że zwyczajnie nie ogarniałam. Nie byłam świadoma, że moje zachowanie może zdradzac ukryte skłonności do autodestrukcji. Jako kelnerka, wiecznie "na zjebach" lub "na fazie", nie robiłam dobrego wrażenia, nawet w tak obleśnej spelunie. Mefedron pozostawiał grymaśne bohomazy na mojej twarzy a ciało nastawiał na tryb nerwowego dygotania. Nie mogło to dobrze wyglądac.
Po spakowaniu swoich rzeczy wychodzę przed knajpę i nie wiem dokąd dalej iśc. Jestem roztrzęsiona i zdruzgotana. Nie spodziewałam się tego. Nie spodziewałam się jakiejkolwiek zmiany – konsekwencji czy skutku. Okropny wstyd i upokorzenie – spieprzyłaś to. Łzy ciekną mi po policzkach.
Nie chcę spędzac tej nocy sama - dzwonię do Przemka – nie odbiera. Wysyłam sms. Nalegam. Mieszka dosłownie naprzeciwko ale coś (ktoś) nie pozwala mu zgodzic się na moje błagania. Grożę, że jak nie wyjdzie to stoczę się okrutnie tej nocy. W tym momencie już wiedziałam, że zaraz sięgnę po kryształy [z perspetywy czasu zastanawia mnie, że miałam towar przy sobie, czyżbym nie mogła się z nim rozstac...?].
Świadomośc, że zaraz wykreślę kolejną scieżkę szybko wygania zmartwienia i smutki. Pojawia się wewnętrze zadowolenie - jestem już pewna że będę się dobrze bawic tej nocy. Rozrywka gwarantowana przez niezawodny, umilający czas mefedron. Dalej jednak przed Przemkiem odgrywam swoją rolę. Obrzydliwie perfidnie histeryzuję. Na początku po to aby sciągnąc go na dól a potem to już w sumie tak po prostu. Byleby się tylko pośpieszył bo nudzi mnie już to stanie. Ostatecznie kończymy rozgrywkę z wynikiem 1:0 dla mnie.
Zanim przyszedł zdążyłam kupic w sklepie butelkę Carskoje Igristoje, do popicia na drogę. Idziemy się przejśc a ja opowiadam jaka to jestem załamana i jaki mam na to sposób leczenia. Trzy przecznice dalej w wiadomym celu skręcamy w niewielki ciemny zaułek w spokojej dzielnicy rodzinnych domków. Przez ten krótki odcinek drogi zdążyłam się już nieźle nakręcic. Już dłużej nie udaję i tak nie ma sensu; następuje szybka zmiana nastroju, podśmiewam się i żartuję radośnie. Noc zapowiada się kryształowo wspaniale – praca i jej utrata były w tym momencie najmniej istotną rzeczą, właściwie problem nie istniał.
Miejscówka, którą wybraliśmy nie była najlepsza ale nie mogłam i nie chciałam dłużej czekac. Rozproszona energia rozrywa mnie od środka, aż mnie niesie. Przysiadamy przy krawężniku, pod żywopłotem. Przemek przyświeca mi telefonem; trochę światła pada też z okna jednego z mieszkań. Z portfela wyjmuję kartę a następnie na nią wysypuję z worka kryształy. Próbuję je trochę skruszyc drugą kartą. Ruchy mam nieporadne, zbyt nerwowe. Myśli ani myślą się skupic, ciało nie jest w stanie się uporządkowac. Przemek łapie się za głowę widząc ile towaru ląduje na ziemi. W ogóle mnie to nie rusza; zresztą ledwo co widzę. Myślę tylko o jednym – żeby ta chwila przyśpieszyła.
Tym razem nie ma czasu na medytację. Przemek jedną ręką świeci telefonem a drugą przytrzymuje kartę kiedy ja przetrzepuje torebkę w poszukiwaniu bezcennej rurki. No nareszcie. Wdech wydech a potem donosowy chaust. Chwila bólu - zaszklone oczy - oto jestem – błoga ja. Momentalnie się rozluźniam, nie licząc chwilowego ucisku w twarzoczaszce. Lekką ale drżącą ręką przekazuję mu pałeczkę, wzrokiem błądząc ni to w oddali ni to wewnątrz siebie. Przemek do końca pozostaje trochę niepewny, trochę przestraszony. Pach pach i po sprawie.
Szybko zmywamy się z tej beznadziejnej miejscówki bo zaraz ktoś nas przyuważy. Bujająco – sunącym krokiem stapam po chodniku. Czuję się wyśmienicie, rozgrzana przyjemnością od środka. Przyzwyczaiłam a właściwie przywiązałam się już do tego stanu. Jestem u siebie. Pewna siebie. Piekielnie rozanielona. Przemek natomiast jest oszołomiony - nieprzystosowany do mefedronu. Zatacza się z jednej strony uliczki na drugą w silnej euforii. Z jego ust padają tylko nieracjonalne hasła zdziwienia i szoku. Czy to nie wspaniale znaleźc się w takim stanie błogości? Wydaje mi się, że wszystko jest okej a lekki szok zaraz minie. Drepczę przed siebie zadowolona z wspólnie dzielonego doświadczenia radości.
Kiedy jednak idziemy dalej okazuje się, że sytuacja go przerasta. Przeraża go brak kontroli i niemoc umysłu całkowicie poddanego rozkoszy. Mówi, że źle się czuje. Na początku nie mogę w to uwierzyc, tak całkowicie odmienny jest mój stan upojenia - Niemożliwe, wkręcasz sobie. Wyluzuj. - Rzucam lekceważąco gdyż sama czuję się beztrosko. Długo niedopuszczam do świadomości możliwości złego zdarzenia. Ostatecznie jednak dostrzegam coraz większy strach i panikę w jego oczach – po raz pierwszy od kiedy się znamy. Prowadząc go za rękę znajduję spokojne miejsce przy niewielkim osiedlowym stawie. Siadamy na ławce, wokół jest raczej spokojnie. Usmiecham się przyjażnie wypowiadając kilka kojąco-uspokajających słów. Przyjemna atmosfera oraz chłodny blask toni wodnej uspokajają kołatanie naszych serc. Przy muzyce z telefonu pływamy - rozpływamy w nocnej przestrzeni. Nie mówimy prawię nic.
Na szczęście po kilku przesłuchanych utworach Przemek oznajmia, że ma się lepiej. Widzę że powieki ma ciężkie, wzrok rozmyty ale uśmiech błogi. Ruszamy dalej w drogę kierując się w stronę mojego mieszkania. Żwawe tempo chodu pobudza ciało i umysł oraz uwalnia nas z pierwszego zamętu euforii. W doskonałych humorach mijamy kolejne bloki praktycznie ich niezuważając – jesteśmy całkowicie pochłonięci rozmową i swoim towarzystwem. Początkowa euforia ustąpiłą miejsce empatii, tak przyjaznej, tak ogromnej, że aż niemożliwej. Chwila teraźniejsza rozciąga się w nieskończonośc a przyjemnośc wciąż trwa i trwa. Docieramy dalej do skraju miasta; w mroku mijamy ogródki działkowe aż docieramy do ostatniego przystanku autobusowego. Gdybyśmy skręcili teraz lada moment znaleźlibyśmy się pod moimi drzwiami.
Coś jednak zachęciło mnie do dalszej drogi prosto czyli na około. Byc może była to niechęc to szybkiego zakończenia tego arcymiłego spaceru. Kawałek dalej mijamy budynki jednostki wojskowej a jeszcze dalej kończy się brukowana droga. Stop - patrzymy na siebie niezdecydowani. Idziemy jednak dalej zapuszczając się w wysoką trawę. Wąską, wydeptaną ścieżką Przemek idzie pierwszy a ja za nim, lekko podekstytowana. Drogę oświetlają nam jedynie gwiazdy; na szczęście noc jest ciepła.
Ku mojemu rozczarowaniu z każdym kolejnym krokiem droga staje się coraz trudniejsza, mrok coraz ciemniejszy a trawa bardziej gęsta. Wchodzimy coraz głebiej w pole aż w pewnym momencie utarta ścieżka gdzieś znika. Znika też mefedronowa radośc i lekkośc a zamiast tego ogarnia mnie panika. Nie ma drogi do przodu a powrót wydaje się równie przerażający. Narkotyczne pobudzenie sprawia, że wyolbrzmiam całą sytuację. Czuję, że znajduję się w sytuacji bez wyjścia – w martwym punkcie gdzieś w pizdu na końcu świata. Obezwładnia mnie bezradnośc, brak sił, niemoc i lęk. Stękam i wyję jak mała dziewczynka zdając sobie jednoczesnie sprawę z absurdalności swojego zachowania.
Całe szczęście, że tym razem Przemek zachował zimną krew. Przekonuje mnie, że najszybciej znajdziemy się w domu jak pójdziemy dalej. Zgadzam się na wszystko marząc tylko o tym, by jak najszybciej się stąd wydostac. Strach minął równie szybko jak się pojawił chociaż pozostawił po sobie pewien niesmak. Tym razem to Przemek chwyta moją dłoń i zaciąga mnie do wyjścia z tego trawiastego bagna.
Spacer okazał się na tyle długi i wyczerpujący, że będąc już w domu musiałam doładowac się następną kreską. Kolejne nigdy nie dorównywały tej pierwszej, były jedynie jej wspomnieniem, jakże koniecznym. Euforia już nie uderzała z taką mocą. Fala przyjemności pozwalała jednak zapomniec o chęci spełnienia oraz obdarowywała kolejnym ładunkiem radości. Przemek odmówił tym razem zbierając się chwilę potem z powrotem do siebie. Dotelniona i doenergetyzowana przewegetowałam ciałem w pokoju a umysłem w sieci przez kolejne samotne godziny nocne. Nie pamiętam kiedy usnęłam.
I need to sleep, although I get no sleep
I can't get no sleep
- 15624 odsłony
Odpowiedzi
Ładnie
Ciekawie się czyta.
Bardziej w kategori : uzależnienie.
London5
Uzależnienie
Może i racja, ostatnią część tak zaklasyfikuje. Dzięki.