Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

wszechświat i wieczność na wyciągnięcie ręki [ayahuasca]

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Dawkowanie:
Kieliszek (25 ml) wywaru z IMAO i kieliszek wywaru z DMT. Wywar przygotowywał szaman. Nie wiem z jakich roślin i w jakich ilościach skorzystano.
Rodzaj przeżycia:
Wiek:
22 lat
Doświadczenie:
Alkohol etylowy, MJ, LSA, MDMA, MDEA, DXM, GBL, 25C-NBOMe, 25B-NBOMe, 25I-NBOMe, Salvia Divinorum (ekstrakty 10x - 40x), kodeina, morfina, kratom, amfetamina, kokaina, beznydaminy, psylocybina, meskalina, poppers.

wszechświat i wieczność na wyciągnięcie ręki [ayahuasca]

3 miesiące temu wziąłem udział, poza granicami Polski, w ceremonialnym przyjęciu świętego wywaru - Ayahuaski. Przygotowania do tego wydarzenia powziąłem jednak już na długi czas przed i jest to element, moim zdaniem, nie do pominięcia w trip reporcie. Jak się potem okazało wszystko to miało mieć znaczenie podczas owego pamiętnego wieczora. Zacząłem przede wszystkim od diety, a zwłaszcza od odstawienia produktów mięsnych już 2 tygodnie przed (to zostało mi do dzisiaj i już się nie zmieni ;). Zastosowałem się do zaleceń osób doświadczonych w tym temacie, choć wtedy nie wiedziałem jeszcze, że mięso krępuje rozwój duchowy i nie jest wskazane w połączeniu z psychodelikami. Nie wypiłem też ani łyka alkoholu w tym czasie, nie mówiąc o papierosach, które rzuciłem ponad rok temu (tytoń ma zgubny wpływ na szyszynkę, która jest nam bardzo potrzebna przy tripie z DMT ;). Oprócz tego każdą wolną chwilę wykorzystywałem na relaks, obcowanie z naturą i oczyszczenie. Pozostali uczestnicy ceremonii, nie byli aż tak rygorystyczni, co "przypłacili" później podczas inicjacji (ich przeżycia były o wiele lżejsze od moich, a jeden z uczestników, który w przededniu ceremonii jadł mięso i palił papierosy przeżywał kontakt z Ayą w bardzo słaby sposób i raptem przez kilkanaście minut!).

Ogromne znaczenie odegrało też set and settings. Nauczony doświadczeniami z innymi substancjami wiedziałem, że ten element zawsze ma znaczenie, jednak w tym wypadku jest to piekielnie ważna sprawa. Jeśli zdecydujecie się kiedykolwiek na spróbowanie Ayi warto pamiętać, że wszystko musi być idealnie i nie szczędzić na odpowiednie przygotowanie ani czasu, ani pieniędzy. Zwłaszcza jeśli chodzi o pierwszy raz; gdyż to wielka i wspaniała chwila, której nie zapomnicie do końca życia. Razem ze mną udział wzięło jeszcze kilka innych osób. Nie będą oni mieć dużego znaczenia w tym trip reporcie zatem pominę ich ilość, wiek, płeć itd. a skupię się głównie na moim przeżyciu, gdyż jest to kwestia bardzo indywidualna. Cały obrzęd przebiegał pod opieką osób bardzo doświadczonych i świetnie przygotowanych. Wszyscy obecni spożywali wywar, razem, także szamani. Wiele osób zaleca obecność trzeźwej osoby podczas takich prób, ja jednak uważam, że obecność, że tak powiem, "profana", jest niewskazana. O wiele lepiej mieć w towarzystwie osoby bardzo doświadczone i godne zaufania, takiego jakim i ja obdarzyłem moich szamanów. Ceremonia odbyła się w małej salce, niedaleko lasu. Kolory ścian i posłań (koców i poduszek) były ciepłe i przyjemne. Akustyka sali była perfekcyjna. Pomimo tego, że przebywałem tam raptem jeden dzień mogłem się tam poczuć jak u siebie w domu, także dzięki wielkiej uprzejmości gospodarzy. Po kąpieli i przywdzianiu białych ubrań, kiedy wszyscy byli już gotowi weszliśmy do przygotowanej sali, gdzie rozpoczęła się ceremonia...

Najpierw każdy z uczestników przyjął wywar zawierający inhibitory MAO (objętość 1 małego kieliszka), a następnie za ok. 15 minut kieliszek wywaru z DMT. Smak był nieprzyjemny, nawet bardzo, ale ciekawość i ekscytacja nieco go osładzały. Kiedy każdy z uczestników spożywał swoją porcję, położyliśmy się na posłaniach i w ciszy zaczęliśmy oczekiwać efektów. Z tego co opowiedziano mi następnego ranka, byłem pierwszą osobą, u której się zaczęło. Od czasu wypicia DMT upłynęło ok. 15 minut. Niestety w dalszej części reportu muszę zupełnie zrezygnować z zegarowej chronologii, gdyż zwyczajnie przestała ona istnieć. Kiedy szaman przechadzał się pośród nas grzechocząc grzechotką, celem odpędzenia złych duchów, wszystko powoli zaczęło delikatnie falować i rozmazywać się. W ciągu chwili na moich ustach pojawił się uśmiech, a czysta radość zaczęła we mnie wzbierać. Szczęście i euforia rosły w tempie geometrycznym, a "banan" na twarzy osiągnął takie rozmiary, że stało się to wręcz niewygodne. Było pięknie, wręcz fantastycznie, czułem jak to wszystko się rozpędza. Jednocześnie poczułem także w brzuchu coś jakby "zetknięcie ze sobą dwóch pasujących puzzli". Nie wiem jak inaczej to określić, jedno jednak było dla mnie pewne - obejdzie się bez wymiotów i dolegliwości gastrycznych (wszyscy pozostali uczestnicy wymiotowali i cierpieli straszne mdłości, ja byłem jedynym którego całkowicie to ominęło, wpływ na to miała właśnie m.in stosowna dieta i przygotowania, a także oczyszczenie). Euforia stała się jeszcze potężniejsza, zacząłem oddychać tak głęboko jak jeszcze nigdy w życiu. Każdy oddech powodował wygięcie się kręgosłupa. Z każdym oddechem moje ciało falowało, miotały nim ekstatyczne spazmy, było tylko i wyłącznie dobrze... Czułem się jakbym właśnie na nowo się narodził. Wszystko co znajdowało się w zasięgu mojego wzroku falowało i tańczyło, wszystko było piękne i wspaniałe. W tym momencie do pokoju po chwilowej nieobecności wróciła szamanka i stała się w tym momencie rzecz, która jako pierwsza (choć bynajmniej nie ostatnia tego wieczoru) przekroczyła granice mojego zrozumienia. Mimo tego, że stała ona kilka metrów ode mnie, to jej obecność w jakiś sposób oddziaływała na mnie i nie potrafię tego w żaden sposób wytłumaczyć, wiem jednak, że tak właśnie było, po prostu czułem to oddziaływanie. Radość i rozkosz wykręciły mi całe ciało, a z oczu szerokim strumieniem popłynęły łzy. Już się nie uśmiechałem, a wyłem i jęczałem ze śmiechu czystej radości, jednocześnie rycząc ze szczęścia jak małe dziecko. Nie wierzyłem, że jest możliwy stan tak fantastyczny. W głowie miałem totalną i czystą miłość do wszystkiego co żyje. Czułem się na siłach wybiec na ulicę i dać "to" wszystkim ludziom w okół. Pokłady pierwotnego szczęścia i bezwarunkowej miłości były niewyczerpane. Gdyby już wtedy skończył się cały trip uznałbym to za najważniejsze i najpiękniejsze przeżycie jakiego kiedykolwiek doświadczyłem. Uniesienie miało trwać jednak jeszcze wiele długich godzin, a od tego momentu miało być już tylko lepiej...

Leżałem więc napawając się osiągniętym stanem. Lista utworów na ten wieczór została doskonale skomponowana, a muzykę odbierałem znacznie lepiej i głębiej niż na trzeźwo. Słuchałem więc płynących dźwięków, przy akompaniamencie wymiotujących współtowarzyszy. Nagle przed moimi oczami zaczęły pojawiać się różne osoby z mojego życia. Pojawiali się na jakiś czas w mojej głowie i znikali ustępując miejsca kolejnym postaciom. Nie miałem wpływu na kolejność ich pojawiania się, a gdy próbowałem w nią ingerować (np. kojarząc samodzielnie inną osobę, z tą, która aktualnie była mi przypominana) wizję chwilowo zanikały. Poddałem się więc i obserwowałem. Dalej towarzyszyło mi potężne szczęście i miłość, wiedziałem, że każdy z tych osób jest ważna w moim życiu. Aya pokazała mi prawdziwych przyjaciół i dobrych ludzi. Co ciekawe; nie pojawiło się w tych wizjach kilka osób z mojego najbliższego otoczenia, natomiast wystąpiły tam postaci, które znałem krótko i niezbyt dobrze, a które odegrały jednak znaczną rolę w moim życiu. Po "odwiedzeniu" przyjaciół i krewnych rozpoczął się kolejny, w mojej opinii najsilniejszy, najpiękniejszy i najbardziej niesamowity etap tej podróży.

(Podczas pisania tego trip reportu zatrzymałem się na tym akapicie na 3 dni wiele razy go edytując, po czym zrobiłem sobie 2-tygodniową przerwę żeby rzetelnie pozbierać i sformułować myśli)
Siła działania napoju cały czas wzrastała. Zatraciłem poczucie posiadania fizycznego ciała. Wizualizacje przerosły moją wyobraźnię i przewyższyły wszystko to co dotąd widziałem pod wpływem jakichkolwiek substancji. Nie było znaczenia czy moje oczy są otwarte czy zamknięte. Byłe punktem przemieszczającym się we fraktalnej przestrzeni, jednocześnie czułem się bardzo bezpiecznie i wypełniało mnie poczucie nieśmiertelności. Czułem się więc pewnie, choć nigdzie w okół nie istniał żaden logiczny punkt zaczepienia. Muzyka i obraz zlały się w jedno, tak jakby wzrok i słuch stały się jednym niepodzielnym zmysłem. Zacząłem doświadczać totalnej eksterioryzacji i telepatycznego połączenia z Najwyższym Bytem, a także (a raczej tym samym) z całym Wszechświatem. Przeżycie to wykracza poza granice wyobraźni tak dalece, że nijak nie jestem w stanie słowami oddać tej ogromnej przepaści. Zrozumieć ten stan można jedynie samemu go doświadczając, opisując go będę musiał użyć paradoksów i zaprzeczeń, która wtedy były dla mnie oczywiste, zrozumiałe, naturalne i logiczne. Otóż zacząłem doświadczać w jednej chwili wszystkim niemalże stanów uczuć, prócz cierpienia i strachu. Także uczucia takie jak irytacja wiecznością i konieczną bezczynnością (gdyż robienie czegokolwiek było zupełnie zbędne). Były one jednak bardzo przyćmione przez najczystszą radość i ogarniającą mnie wszechwiedzę. Jednocześnie widziałem na raz wszystkie kolory, wirujące i płynące z ogromną prędkością. Miałem silne uczucie poruszania się. Słyszałem miliardy różnych dźwięków będąc jednocześnie w stanie wyodrębnić z tego absolutną ciszę i w tym samym momencie ją słyszeć. Czułem się jakbym przebywał jednocześnie w każdym miejscu. Sama myśl o przemieszczeniu wydawała się natychmiast skrajnym nonsensem, gdyż byłem wszędzie. Czas rozpłynął się całkowicie. Miałem poczucie istnienia od początku wszystkiego i miałem poczucie pewności istnienia cały czas, także po śmierci. Wszystkie jednostki czasu zastąpiła jedna, niepodzielna i maksymalna - "zawsze". Obecność Wyższej Inteligencji, Boskiego Bytu, Wielkiej Pierwotnej Siły, Życia w najczystszej postaci była niezaprzeczalna (zaznaczam, że przez 7 lat byłem ateistą i dopiero opisane w moim drugim trip-reporcie przeżycie pokazało mi, że "jednak Coś jest". Nie nastawiałem się jednak na spotkanie z Najwyższym Bytem przed wypiciem wywaru, nie wyobrażałem sobie Najwyższego Bytu i nie myślałem o nim, wszystko stało się samo z siebie), nie byłem jednak w żaden sposób rozłączny od Tego. Najwyższy Byt przenikał mnie całego. Ja byłem nim, a on mną. Czułem to wszystkimi zmysłami, a to co czułem było doznaniem totalnym, prawdziwym i nieskończenie cudownym. Byłem jednością z Wszechświatem i Wielką Siłą Stwórczą Życia (brak mi słów by lepiej określać To). Nigdy nie czułem się lepiej, bezpieczniej i nigdy nie byłem szczęśliwszy niż w tej właśnie chwili. Po krótkiej chwili oszołomienia takim obrotem spraw zrozumiałem co się dzieje. Oczywiście istniała możliwość rozmowy z Najwyższym Bytem, nie było to jednak porozumiewanie się przy użyciu głosu, a czysta wymiana świadomości. Wszystko czego potrzebowałem - natychmiast zaczynałem wiedzieć. W mig pojąłem sens ludzkiego życia, dowiedziałem się, że życie po śmierci fizycznej to najoczywistsza prawda, zrozumiałem nieskończoność, a także konstrukcję Wszelkiego Stworzenia. Wszystkie odpowiedzi na pytania nad którymi od tysiącleci głowią się filozofowie stały się dla mnie oczywiste jak 2+2=4. Zrozumiałem, że Życie i Radość Życia to wszystko czego potrzeba, to coś co jest i będzie zawsze, coś już doskonałego i skończonego, a wszystko to co nazywane jest "złem" nie oznacza nic wobec nieprzeniknionej potęgi Życia i Radości Życia. Świadomość Wszechświata w przekładzie na mowę słów mógłbym przetłumaczyć tak: "Wszystko jest gotowe i działa jak należy. Tak będzie już zawsze. Nie pozostaje nic innego jak tylko z tego czerpać. Ty jesteś Życiem, a to wszystko jest także dla Ciebie. Żyj i ciesz się życiem - to wszystko co masz robić". Byłem jak kropla w oceanie radości i spokoju, będąc jednocześnie tym oceanem. Wszechświat płynął powoli jak wielka i spokojna rzeka, nie mając końca ani początku. Zrozumiałem to i pozostałem nieruchomo (dalej nie czułem posiadania własnego ciało, zatrzymałem natomiast poczucie poruszania się), a na mojej twarzy pojawił się ledwie zauważalny uśmiech - obraz skrajnego i "dojrzałego" zadowolenia. Z identycznym wyrazem twarzy uwieczniany jest Budda na wszystkich posążkach. Teraz już wiem dlaczego tak się uśmiecha :)
[Muszę zaznaczyć, że gdybym przeczytał to co sam teraz napisałem 2 lata temu to puknąłbym się w głowę i wyłączył tą stronę. Teraz jednak mogę się tylko śmiać z politowaniem widząc siebie z przeszłości. Zdaję sobie sprawę jak bardzo mój opis jest niewiarygodny, zanim jednak, drogi czytelniku, nazwiesz mnie głupcem albo szaleńcem - przebądź taką drogę rozwoju jak ja, poznaj Ayę i wtedy pogadamy ;)]

Później nastała "statyczna" faza inicjacji. "Wróciłem na Ziemię" tak bardzo zadowolony, spełniony i szczęśliwy. Leżałem spokojnie w sali. Reszta otoczenia i inni uczestnicy nie obchodzili mnie ani trochę, nie mam pojęcia co się z nimi wtedy działo. Ogarnęła mnie zupełna cisza. Zrobiło się bardzo spokojnie. Nadal czułem połączenie z Najwyższym Bytem, tak jakbym ustawił radio na odpowiednią falę i mógł spokojnie słuchać audycji. Przez moją głowę płynęły myśli. Pojąłem skąd wzięły się wszystkie religie tego świata, skąd wzięła się ludzka duchowość. Wszystkie religijne ekstazy, cuda i objawienia można było tłumaczyć stanem, w którym znajdowałem się tego wieczora. Zrozumiałem także fenomen wszystkich proroków i religijnych mistrzów jak Jezus, Mojżesz, Zaratusztra, Budda itd. Ogarnął mnie wtedy i towarzyszy do dziś wielki szacunek i zrozumienie dla wszystkich religii, co nie znaczy, że zacząłem gardzić ateizmem czy wyśmiewać go. Każdy musi kroczyć swoją drogą i w swoim tempie, chcąc nie chcąc, zmierzając do celu, który tak na prawdę jest tylko jeden. Dawno odrzuciłem wiarę w cudze słowa i zdałem się tylko na swój umysł i rozum przyjmując ateizm. Był to właśnie pierwszy krok ku samodzielnemu poznaniu Boskiego Bytu. Poznałem go, widziałem i czułem wszystkimi zmysłami, nie zaprzeczając przy tym rozumowi. Teraz nie mogę powiedzieć, że WIERZĘ w Boga czy WIERZĘ w życie po śmierci. WIEM, że istnieje Boski Byt, bo sam jestem jego częścią, jestem Nim. WIEM, że istnieję od zawsze i będę istnieć zawsze.
Dalej myśli stały się bardziej introspektywne. Mogłem przyjrzeć się swojemu życiu, zrozumieć co robię źle, co mógłbym robić lepiej. Znajdowałem w moment rozwiązania dla najbardziej nawet błahych problemów czy przeciwności życiowych. Powziąłem wtedy wiele wspaniałych postanowień, które obecnie cały czas realizuję. Od tego czasu do dziś diametralnie zwiększyła się moja tolerancja, zrozumienie, a także radość z życia. Stałem się o wiele bardziej spokojny i szczęśliwy. Głęboki spokój i radość z tego co zobaczyłem zdaje się być niezachwiana. Leżałem tak i pozwalałem żeby myśli dalej płynęły przez moją głowę, wielka cisza powoli ustępowała i dała mi się słyszeć muzyka. Przed oczami pojawiały się kosmiczne krajobrazy, a także miejsca, których nigdy nie widziałem. Coś jakby pustynie, nocą, a ponad nimi zorze polarne. Nie miałem wpływu na to co widzę, jednak wszystko było zachwycająco piękne. Byłem bardzo wyciszony, nie poruszałem się w ogóle. Nagle zdałem sobie sprawę, że od jakiegoś czasu w ogóle nie oddycham (!!!). Otworzyłem oczy szeroko i przerażony spróbowałem szybko zaczerpnąć powietrza. Otworzyłem usta i nic nie wskórałem, gdyż... płuca miałem pełne. Zaskoczony przez moment nie wiedziałem jak to możliwe. Czułem się jednak doskonale więc bez paniki postanowiłem przyjrzeć się mojemu rytmowi oddechu. W ciągu ok. 2 minut brałem jeden oddech i to nie głęboki i łapczywy, a strasznie płytki i ledwie wyczuwalny (czas określałem na podstawie muzyki). Nie mogłem się temu nadziwić. Co prawda, czytałem kiedyś, że buddyjscy mnisi i inni mistrzowie medytacji mogą oddychać raz na kilka minut, ale nie wiedziałem, że to wygląda w ten sposób. Uczucie było niesamowite. Zużycie organizmu było w skrajnym minimum. (To by tłumaczyło także sposób w jakim buddyjscy mnisi mogą wytrzymywać miesiącami bez jedzenie i picia). Ciało było wyciszone o wiele, wiele bardziej niż podczas głębokiego snu, a ja miałem przy tym 100% przytomności umysłu. Czułem jak wspaniale odpoczywa cały mój organizm. Jak każda komórka ciała jest w stanie resetu. Do tego zauważyłem możliwość czucia wewnętrznego. Czytałem, że niektóre substancje psychoaktywne mają takie możliwości, a także, że mistrzowie jogi także to potrafią (to by tłumaczyło nieprawdopodobny poziom rozwoju fizjologii w dawnych czasach Indii). To było wspaniałe uczucie, czułem wszystko co dzieje się wewnątrz mnie. Każdy płyn, który przelewa się we wnętrznościach, krew płynącą w żyłach. Czułem jak każdy organ dziękuje mi za to, że wypiłem ten wywar :D Organizm odpoczywał, regenerował się, można powiedzieć wręcz, że "uzdrawiał się". Po tym doświadczeniu wprowadziłem także bardzo wiele zmian w swojej diecie i sposobie odżywiania i do dziś mam doskonały kontakt z moim ciałem. Wszystko co spożywam wiem jak na mnie działa. Ciało po prostu mówi mi co dla mnie dobre, a co nie.
I tak leżałem do białego rana, ciesząc się błogim relaksem, badając i podziwiając swoje ciało. Wspaniałe myśli dalej płynęły, spokojnie i powoli. Trudno mi określić godzinę kiedy napój przestał działać, bo wiele jego efektów odczuwałem jeszcze kilka dni później, a niektóre tak naprawdę pozostały mi do dziś. Umownie jednak mogę powiedzieć, że było to koło godziny 5-6 rano.

Ayahuasca podarowała mi najwspanialsze i najpiękniejsze przeżycia, o jakich nigdy nawet nie śniłem. Była to najsilniejsza, najpiękniejsza i, co bardzo ważne, NAJBEZPIECZNIEJSZA (fizycznie i psychicznie) substancja z jaką się zetknąłem. Poszerzyła wyobraźnię i dała zrozumienie, wielkie szczęście i miłość do całego Świata. Zyskałem wieczny spokój i radość. Wiem teraz, że wszystko co złego mnie w życiu spotyka jest niczym wobec Radości Życia, która wypełnia wszystko w okół. Odnotowałem także jeszcze jedną zmianę jaką spowodowało przyjęcie wywaru. Od tamtego czasu bardzo zmieniły się moje banie po marihuanie. Nie zdarzyło mi się od tamtego czasu nie mieć CEVów po paleniu. Nudna i męcząca nieraz faza zmieniła się w spokojną i błogą. Nie dość, że wróciły te banie "jak za starych czasów" to nabrały one dodatkowo nowych pięknych barw :D Postanowiłem także, że nigdy w życiu nie przyjmę już żadnych syntetycznych substancji. Wystarczą rośliny, w roślinach jest wszystko (choć tak na prawdę nawet i one z czasem staję się zbędne, gdyż człowiek jest w stanie sam z siebie wygenerować najwspanialsze stany, bez użycia jakichkolwiek substancji z zewnątrz. To wiąże się jednak z ogromną pracą i praktyką duchową, ale to już całkiem inny temat). Kolejnym postanowieniem jest pozostanie przy wegetarianizmie. Choć wcześniej nie wyobrażałem sobie dnia bez mięsa to teraz jedność z każdą żywą istotą nie pozwala mi na robienie czegoś takiego. Przeżycie to było warte każdych pieniędzy i z całą pewnością było punktem zwrotnym w życiu. Nie jest jednak tak, że każdy kto wypije wywar dozna tego samego co opisałem w tym trip reporcie. Na sposób przeżycia składa się cała masa różnych rzeczy; to jakim jesteś człowiekiem, czy jesteś w porządku wobec innych, a także wobec siebie, to jak bardzo otwarty jest umysł i jak czyste są intencje. Jeśli ktokolwiek myśli w przyszłości o połączeniu z Ayą powinien zacząć przygotowania najlepiej od zaraz, gdyż wszystko co robi będzie miało jakiś wpływ. Zdrowy tryb życia, redukcja stresu, wyciszenie umysłu - im głębsze tym przeżycie będzie lepsze.

Decydując się na wzięciu udziału w ceremonii zdawałem sobie sprawę, że sięgam po substancję uznawaną przez wielu jako najsilniejszy psychodelik na świecie. Żałowałem nieco, bo oznaczać to miało, jakby to powiedzieć, "koniec poszukiwań". Na drodze rozmaitych nowych doświadczeń i ciekawych substancji miałem dostać najpotężniejszą, taką, której nic już nie przewyższa. I fakt, była to najsilniejsza rzecz z jaką się zetknąłem. Potęga działania i jej możliwości są nieskończone. Jednak to co uznawałem za sufit wewnętrznego przeżycia tak na prawdę okazało się podłogą. Teraz dopiero widzę jak wiele wspaniałych rzeczy można osiągnąć, jak wiele rzeczy jest ukryte w naszych umysłach i do jakich niesamowitych zdolności można dojść poprzez duchową i umysłową praktykę. To ogromne pole możliwości, a ostatni stopień wtajemniczenia z psychodelikami okazał sie być pierwszym stopniem duchowego poznania.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
22 lat
Ocena: 
Doświadczenie: 
Alkohol etylowy, MJ, LSA, MDMA, MDEA, DXM, GBL, 25C-NBOMe, 25B-NBOMe, 25I-NBOMe, Salvia Divinorum (ekstrakty 10x - 40x), kodeina, morfina, kratom, amfetamina, kokaina, beznydaminy, psylocybina, meskalina, poppers.
natura: 
Dawkowanie: 
Kieliszek (25 ml) wywaru z IMAO i kieliszek wywaru z DMT. Wywar przygotowywał szaman. Nie wiem z jakich roślin i w jakich ilościach skorzystano.

Odpowiedzi

Gratuluję przeżycia. Eeech, gdyby tak złapać każdego diabła stąpającego po Ziemi i pozwolić mu (dzięki aya) dojść do tych samych wniosków, co Tobie...

Rydzyk ty odczuwasz jakąś silną potrzebę komentowania każdego pojawiającego się tripraportu ?

No chyba głupio by było, gdyby facet zamieścił raport i nawet pies z kulawą nogą go nie skomentował. Wysiliłeś się pisząc, ale nie wiemy nawet, czy Ci się raport podobał...

Fajny raport. Ale jeśli "jedność z każdą żywą istotą" zabrania Ci jedzenia mięsa, to czuję się zobowiązany uświadomić Cię, że jedzenie jajek i nabiału tak samo przyczynia się do cierpienia zwierząt, jeśli nie bardziej.

Kury znoszą jajka tak czy owak, niezależnie od tego, czy je spożywasz, czy nie. Tak samo krowie większe cierpienie sprawia pełne, niewydojone wymiono.

Sweet Holy Psychedelia <3
Z Psytrance od 2012 roku.

Kury cierpią w masowych hodowlach, a jesli chodzi o krowie wymiona, to owszem, bolą gdy nie są wydojone, lecz jeszcze większą szkodę czyni zmuszenie organizmu krowy do produkcji mleka przez długi okres czasu, a tak właśnie pozyskuje się mleko.

świetny raport, zmusza do przemyśleń. jeśli kiedyś wybiorę się na wycieczkę do południowej ameryki, zrobię wszystko żeby skosztować tej cząstki boskości

Cudowny, wprost przecudowny trip raport, każde jego słowo chłonęłam w siebie jak gąbka. Jesteś wielkim szczęściarzem, że dane Ci było wziąć udział w takiej ceremonii i twoje przeżycie potoczyło się tak a nie inaczej. To, czego doświadczyłeś, jest głębokie, prawdziwe i nawet z ekranu komputera bije, że jest właśnie tak a nie inaczej. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakim jesteś teraz człowiekiem, ale wspaniale, że trip nie zakończył się jedynie wraz z końcem działania substancji, lecz miał wpływ na Twoje dalsze życie i poczynione w nim zmiany. Kolejne potwierdzenie na to, jak potężne są ceremonie Ayahuaski. Mogę jedynie wyrazić głęboką nadzieję, że kiedyś uda mi się wziąć udział w takim obrzędzie (wiem, że stanie się to, kiedy nadejdzie odpowiedni czas) i dzięki Ayahuasce zyskam taką harmonię, równowagę i Radość Życia - jak to opisałeś, koniecznie z dużej litery.

Sweet Holy Psychedelia <3
Z Psytrance od 2012 roku.

Dodałem opis mojego boskiego przeżycia do wcześniejszego raportu, ciekawi mnie, czy moje uczucia jakoś pokryją się z Twoimi. Opis zaczyna się od:  "Patrząc wstecz - grudzień 2014". Do poczytania tu: http://neurogroove.info/trip/iii

no potwierdzam zajebisty raporcik, bardzo dobrze się go czytało i można było się mocno wczuć, przynajmniej ja tak miałem.

Nie brałem jescze udziału w ceremoni Aya, ale one day...  Natomiast  dużo czytałem o Aya w róznych zródłach dlatego to co

pisałeś brzmi relanie i fantastycznie. Gratuluję Ci liżnięci oświecenia.

Mogę wiedzieć jak to się stało, że miałeś spotkanie z ayą? Jeśli ofc to nie tajemnica :P Chodzi mi raczej o to, jak trafiłeś na szamanów. Czy wędrowałeś sobie po wiosce i trafiłeś czy jakoś się umówiłeś? 

Świetny opis.  Dziękuję Ci za raport.  Przypomniałeś mi moją inicjację. Dokładnie oddaje to co ja przeżyłem podczas mojej pierwszej ceremonii.  Mówi się: "Zobaczyć Rzym i umrzeć", otóż nie, dla mnie to teraz jest już "Przeżyć ceremonię Świętej Medycyny i umrzeć".  Zaznaczam, że – podobnie jak Ty - jestem świadomy tego, że to co tu piszę niżej brzmi jak wynaturzenia świra, ale ja tego doświadczyłem, choć w świecie fizycznym pracuje mocno intelektem (te dwa światy w żaden sposób ze sobą nie kolidują, co więcej, czuję, że moje możliwości się mocno powiększyły).  Ja jeszcze pamiętam, że widziałem takie kolory, jakich nie można zobaczyć na planie fizycznym, w naszym codziennym życiu.  Fraktale nie do opisania.  Kontakt ze Źródłem to doświadczenie, dla którego wyrażenia nie można znaleźć słów.  To trzeba przeżyć samemu.  Jeszcze w życiu nie doznałem takiego przypływu oceanu szczęścia i radości. Medycyna „powiedziała” mi tylko, że chciałaby mnie do siebie na chwilę zaprosić i "pokazała co potrafi" (SZOK na drugi dzień) i wiem, że to jeszcze nie koniec rozwierania drzwi mojej percepcji. Pokazała mi, że jeszcze mam wiele pracy nad sobą, ale jestem jej niesamowicie wdzięczny za to co już od Niej otrzymałem.  Nad ranem, kiedy już "zjechałem" pamiętam jeszcze, że przeniosła mnie chyba na Księżyc, zresztą mogłem być na każdej planecie, na której chciałem, nie było to trudne, bo przemieszczanie się po Wszechświecie nie miało wymiarów fizycznych, w każdej sekundzie (chociaż to niewłaściwe określenie bo tzw. czas tam nie istnieje) mogłem odwiedzić sobie każdą galaktykę, każdą planetę nawet tzw. "kraniec kosmosu".   Aya zaprosiła mnie też do swojego świata, świata roślin.  Pokazała to, co na co dzień, dla nas ludzi jest niedostępne z racji ograniczonych możliwości zmysłów.  Ludzie są tacy śmieszni (i zarazem kochani) z tym swoim ego i uważaniem się za najwyższą formę istnienia na tej plancie.  Przez moment byłem rośliną, a może "duchem rośliny". Widziałem jak rośliny się ze sobą wspaniale komunikują na tak wysokich częstotliwościach, których żaden geniusz nie potrafiłby zmierzyć.  Jak wspaniale się potrafią organizować.  Bawiłem się rzeczywistością kwantową jak dziecko klockami. To zupełnie inne wibracje, a ich inteligencja jest nieskończona.   Miałem wgląd, że to one nas stworzyły i otoczyły bezwarunkową miłością.  Zrozumiałem, że one rosną też dla nas, byśmy z nich czerpali (a one z nas). Podobnie, jak Ty, nie wyobrażam sobie już jedzenia mięsa (niskie wibracje śmierci).  Kocham naszą Mamę Ziemię. Po ceremonii moja dieta zmieniła się na wegańską.  Nic mi więcej nie jest potrzebne do jedzenia. Wystarczy mi to do życia i cieszę się wspaniałą kondycją fizyczną (zacząłem biegać ultramaratony).  Tak, same rośliny dają Ci wszystko co jest Ci potrzebne do życia. Śmieszne są dla mnie te XX-wieczne teorie o tych białkach, tłuszczach i węglowodanach, kaloriach (ale je szanuję).  Podobnie jak Ty, też już NIE WIERZĘ w Absolut, gdyż wiem, że po prostu ON JEST (często to powtarzam sobie i ludziom o otwartych umysłach).  Jest to dla mnie oczywiste tak jak to, że po nocy nastaje dzień.  Podobnie, wiem, że jesteśmy nieśmiertelni, zmieniając jedynie inkarnacje (którą sobie samy wybieramy w świecie materialnym).   Kończę, bo mógłbym jeszcze te opowieści "z zielonego lasu" snuć dalej, choć nie wszystko pamiętam.  Tu komunikacja na poziomie werbalnym nie wystarcza.  Może dodam, że od tego czasu moje życie się diametralnie zmieniło na plus. Jakby ktoś lub coś czuwało nade mną.  Wszystkie wydarzenia składają się jakby w logiczną całość, zero przypadków. Z potwornego kryzysu (ostatnia faza alko, chlanie w krzakach, ostre chaluny na delirach, detoksy, picie kasacyjne, zamknięte terapie w szpitalu, przechlany majątek, opuszczenie przez rodzinę, „wytrzeźwiałki”, itd.) znowu idę z radością w górę.   Chciałbym jeszcze doświadczyć podróży po światach równoległych, ale czy Duch Rośliny mnie tam jeszcze zaprosi znowu, nie wiem.  Drugi kontakt z Ayą (w szałasie potów wg. tradycji Temascal) to już inne, również wspaniale doświadczenie, ale to już odrębny temat. Kończę bo się rozpisałem, a jeszcze tak mógłbym dalej "nadawać".  Niech wystarczy już nawet to co doświadczyłem.  Jeszcze raz dzięki, dobra praca z Twojej strony Bracie i pozdrawiam Cię.  Dziękuję nade wszystko Medycynie.  Wszyscy jesteśmy jednym. Aho.

rolnik indywidualny

Twoje przeżycie to tak magiczne i wspaniałe doświaczenie, że nawet wyobrażenie sobie 0,001% tego co miałeś daje mi ogromne poczucie radości. Można się wręcz zarazić tym optymizmem i spokojem, przez samo czytanie :)

Trip report doskonale ubrany w słowa, dzięki Ci w imieniu każdego, kto to przeczytał- bo odwaliłeś kawał konkretnej pracy!

 

Bardzo cieszy mnie fakt, że są przed nami tak wielkie możliwości, że są ludzie myślący podobnie do mnie, że matka natura tyle oferuje. Pozdrawiam.

...witaj :D

Witam

Czy podczas działania medycyny człowiek ma kontakt z rzeczywistością? Czy rano można usłyszeć co się mówiło lub robiło i się zdziwić :)

Monika

Zależy od człowieka i tego jak dobrze się zna i sobie ufa. Jeśli masz najmniejsze wątpliwości poszukaj wsparcia przewodnika, np. szamana. Na szczęście aya przychodzi za pomocą przewodników. Można tez przygotować sobie samodzielnie (ja tam robiłem) ale tutaj trzeba trochę wysiłku i czasu oraz wiedzy.

Generalnie? Nie bój sie :)

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media