Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

koszmar z wiadra rodem

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Dawkowanie:
jedno solidne nabicie lufki, spalone z wiadra
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
letni poranek, własne mieszkanie, nastrój dobry
Wiek:
30 lat
Doświadczenie:
5 lat palenia marihuany, w tym 2 intensywnego; poniżej roku intensywnego palenia syntetycznych substytutów MJ

raporty alauda arvensis

koszmar z wiadra rodem

Choć miewałam już nieprzyjemne stany po paleniu, zarówno ziółka jak i ziołopodobnych syntetyków, to jednak przejść z tego dnia nie można porównać z niczym, co przeżyłam do tej pory.

Osoby dramatu: ja oraz mąż mój, dalej zwany X.

Jest niedziela, późny ranek, ale jeszcze przed śniadaniem. X. od kilku dni zawzięcie gra w The Last of Us popalając przy tym sowicie wyrób marihuanopodobny o nazwie Mocarz.

Ja po wczorajszym dniu nie mam specjalnej ochoty na ten specyfik, więc na razie rezygnuję. Siedzę przy komputerze i piję mocną, czarną herbatę. Jednak w końcu kiedy X. wciąga kolejne wiadro łamię się i biorę pół.

- A może jednak całe? - X. swoim zwyczajem namawia mnie do złego.

- A, w sumie... to może jednak - łamię się już kompletnie i wciągam resztę.

Już po chwili czuję, że jednak nie był to najlepszy pomysł.

- Źle się czuję - informuję małżonka.

- Znaczy niedobrze ci?

- Prawie - odpowiadam i już zaraz tęsknię za tym "prawie" sprzed chwili.

Zwykle w takiej sytuacji pomaga mi trzymanie głowy między kolanami. Zwijam się więc do takiej pozycji. X. podchodzi i głaszcze mnie po plecach.

Jest mi coraz gorzej. Mdli mnie. Nie raz już serce waliło mi po paleniu jak oszalałe, ale to wszystko nic w porównaniu z kakofonicznym pandemonium, które przeżywam teraz. Mocarz wrzuca mnie w absolutną nierzeczywistość. Nie wiem gdzie jestem, nie wiem kim jestem. Czuję, że zaraz zwariuję. Ogarnia mnie panika, tak absolutna, że dostaję drgawek i zaczynam płakać na głos. Próbuję się opanować, ale nie mam najmniejszych szans. Wszystko jest kompletnie poza moją kontrolą. Wczepiam się kurczowo w nogę X. Powtarzam sobie w myśli, że to wszystko niedługo minie, że za chwilę będzie lepiej. Ale nie jest, nie jest tak długo! Panika miota mną nieziemsko. Zupełnie tego nie kontroluję. Z boku muszę chyba wyglądać jak opętana przez szatana!

Wyję prawie ze strachu i z zadawanej mi przez diabelską substancję, trudnej do opisania psychicznej tortury. Gdyby nie to, że niejedno już w życiu spaliłam i conieco na temat przeczytałam, prawdopodobnie pomyślałabym, że wreszcie się doigrałam i dzień dzisiejszy jest moim ostatnim.

Powtarzam sobie w myślach słowo "spokój". "Spokój, spokój, spokój", ale nic z tego. Zaraz rozerwie mnie na strzępy, rozpadnę się, popadnę w obłęd, zamienię się w rozszalałą, rozpaloną nicość. "Spokój, spokój... To tylko zła jazda, zaraz na pewno się skończy" – w desperacji próbuję przekonać mój umysł.

Nie wiem ile to już trwa. Czas przestał istnieć, tak samo jak przestrzeń. Bardzo chcę znowu je poczuć! Z ogromnym wysiłkiem skupiam całą wolę na tym, żeby gdzieś się umiejscowić. Jak przez mgłę widzę swoje nogi, rozmyte przez mocarzową nierzeczywistość, rozpływające się i zamazane.

Jakimś cudem udaje mi się dojrzeć zegarek na leżącym przede mną laptopie. Jest 11:20. Absolutnie nie wierzę! Jaka jedenasta!? Przecież jest wieczór i to późny. Noc nawet. Rany... jedenasta?! Z wielkim trudem dociera do mnie, że tak strasznie spizgałam się o godzinie jedenastej, w niedzielę, jeszcze przed śniadaniem. Czyż ja się już całkiem stoczyłam?! Ale po prawdzie, przecież nie chciałam doprowadzić się do takiego stanu (nikt przy zdrowych zmysłach by nie chciał). Cholerny Mocarz, już nigdy, przenigdy nie zapalę z wiadra tego śmierdzącego kupą syfu!

- Niedobrze mi! - jęczę.

Czuję, że zaraz zwrócę zawartość żołądka. Ściskam w objęciach miłosiernie podaną przez X. miskę i jak przez warstwę smolistej mgły słyszę jak mój luby zastanawia się czy włączenie muzyki mogłoby mi pomóc i jeśli tak, to jaką wybrać. Osobiście wątpię, żeby cokolwiek mogło mi teraz pomóc. Ale właściwie mogłabym posłuchać mojego ukochanego Pink Floyda. Może akurat trochę by mnie uspokoił. Chcę więc powiedzieć te dwa słowa: Pink-Floyd, ale jak tylko próbuję podnieść głowę, czy choćby otworzyć usta zaraz ogarniają mnie okropne mdłości. I nie jestem w stanie powiedzieć nic.

Do tego robi mi się duszno. Nie mogę oddychać, zaraz się uduszę! Zaczynam łapczywie wciągać powietrze, oddycham coraz ciężej i szybciej, niemal z bólem. X. otwiera szerzej okno, a ja dyszę jakby goniło mnie stado zagrzybionych zombaków z gry, wydających złowieszcze, klikające odgłosy.

W końcu X. włącza mój ulubiony kawałek Habakuka (potem, już po wszystkim dowiedziałam się, że Pink Floyd oczywiście rozważał, ale uznał za zbyt wkręcający jak na mój stan), kładzie mi mokry ręcznik na szyi i masuje ramiona. Jakiś czas temu sam przeszedł niezłego bad tripa po Mocarzu (zobaczył demona, mózg chciał mu eksplodować i takie tam), więc nie panikuje nadmiernie, ale bardzo chciałby mi jakoś pomóc.

Znowu robi mi się duszno.

- Nie ma czym oddychać! - skarżę się zbolałym głosem.

Nadal wszystko dociera do mnie jak przez warstwę solidnej, zbrojonej szyby, ale ostatecznie zabiegi X. przynoszą jakąś ulgę. Znowu patrzę na zegarek. Jest 11:50.

Uspokajam się. Mdłości łagodnieją, za to zaczyna mnie boleć żołądek. Ból jest dosyć silny, ale i tak czuję się jak gdyby letni wietrzyk muskał moje ciało, a świat tańczył wokół mnie radosny taniec powrotu do życia. Znowu jestem ja, jest tu i jest teraz. Ból mija po kilku(nastu?) minutach.

Już do końca dnia czuję się wyczerpana. I rozluźniona, tak jak ludzie, którzy doznają ulgi po długim fizycznym cierpieniu. Na myśl o paleniu rzecz jasna mnie mdli. I cale szczęście.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
30 lat
Set and setting: 
letni poranek, własne mieszkanie, nastrój dobry
Ocena: 
Doświadczenie: 
5 lat palenia marihuany, w tym 2 intensywnego; poniżej roku intensywnego palenia syntetycznych substytutów MJ
natura: 
Dawkowanie: 
jedno solidne nabicie lufki, spalone z wiadra

Odpowiedzi

Nie bez powodu nazywaja to ´Mocarz´, ´Kosior´ czy pozal sie boze ´Czeszacy grzebien´. Katalizator traumy.

Bo tego trzeba pożądać a nie się obawiać ;]

Ciężko pożądać czegokolwiek poza ulgą, kiedy człowiekowi tak chce się rzygać ;]

Musiałabyś dłużej palić, żeby się dowiedzieć o co chodzi. :D

Generalnie juz nie pozadam syntetycznych kanna odkad waporyzowalam sypane na oko UR-144, co za bezduszny stan, powinni tego uzywac w obozach zaglady.

Odnoście tych syntetycznych kanaboidów to nie kojarzę trip raportu który nie był by bad tripem, z czego sugeruję ze to musi być jakieś nieziemskie szajstwo te syntetyki. No i kilka razy się spotkałem ze stan odrealnienia i depresji utrzymywała się przez jakiś czas po paleniu dlatego ja na pewno tego nie spróbuję, no chociaż raz mi się zdażyło, ale nie świadomie. Kumpel na imprezie zaproponaował mi dobry haszysz więc sie skusiłem, po ściągnięciu jednego bucha znalazłem się niemal ze w innym świecie i mało co ogrniałem, nie był to tak makabryczne jak powyższy opis, ale psychicznie to fajne nie było i na pewno nie był to haszysz.

Sama mam nie najlepsze zdanie o tych syntetykach i ogólnie nie namawiam do ich używania, ale wydaje mi się, że przewaga opisów negatywnych przeżyć wynika w dużej mierze z tego, że zazwyczaj są to przeżycia bardziej intensywne, a takimi w większym stopniu mamy ochotę się podzielić (po prostu jest wtedy o czym pisać).

No może i tak, na pewno nikt by tego nie palił jakby każdy się po tym źle czuł.

Mocarza (czy jakiegokolwiek am-owca) bez tolerki nigdy nie odważyłbym się zapalić z wiadra, mimo, że owego stanu raczej porządam, jak wspomniano powyżej. Raczej jestem z tych doświadczonych, ale tego ogarnąć zwyczajnie się nie da. Pamiętam podobną do Twojej myśl z przesadzenia z The Kingiem - "nadszedł ten dzień: przećpałem sobie umysł, doczekałem się szaleństwa" :D

Ja też się już nie odważę. Popadłam w taką rutynę, że wiadro z rana nie wydawało mi się niczym sensacyjnym... Cóż, teraz już się wydaje ;P A co do stanu owego i jego pożądania, to przecie i ja nie po to palę, żeby się nie upalać. Jednak to co się wtedy ze mną działo, to było (tak jak piszesz) po prostu absolutnie nie do ogarnięcia, bez względu na panujące pożądania.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media