jedzie jedzie, dadzą, będą mieli!
detale
Natura: Grzyby, LSA, Marihuana, Salvia D., Wild Dagga, Marshalmallow, African Dream Root, Kofeina
Apteka: Tramadol, małe ilości DXM z efedryna
Parapsychologia: Eksterioryzacja (LD)
raporty kwadrat
jedzie jedzie, dadzą, będą mieli!
podobne
Popołudnie: W tym momencie miała zacząć sie nasza podróż, niestety z pewnych wzgledów musielismy poczekać do około godziny 17 na pełną ekipe bez której podróz ta nie miała by sensu, ale o tym później. W między czasie zrobilismy małe zakupy, chipsy, sok, baterie do głosniczków. Rozeszliśmy sie do domów przygotowac sie mentalnie gdyz dzieliły nas minuty od podrózy. Wraz z Jahem przyszlismy do mnie, wybraliśmy odpowiednia muzykę (Shpongle, Total Eclipse, Cell, Bluetech, Asura, Zero Cult) może coś pominałem ale to szczegół, oczywiscie najlepiej wyselekcjonowane tracki. Gdy muzyka kopiowała sie juz na nośnik, ja za pomocą odpowiedniego sprzętu podzieliłem na 4 równe części 100mg substancji wiodącej, umieszczając każda z porcji w ampułce i zamknąłem każdą z osobna w woreczku strunowym, chowając je do koperty bąbelkowej, To była właśnie nasza wejściówka, a dokąd to chyba jasne :) Pilnie strzeżona, najważniejsza!!
Godz 17:40 Wszystko gotowe, wszyscy gotowi! Ruszamy w strone lasu, po oddaleniu sie od domów zatrzymalismy sie chwilowo aby zawartość koperty znalazła sie we właściwych miejscach, w nas. Kazdy trzyma ampułkę w palcach, otworzyliśmy sok porzeczkowy i... Kto pierwszy ? Podniecenie pomieszane ze strachem, cudowne uczucie, a wiec zaczynamy. J wsypał sobie zawartość ampułki popił sokiem, a za nim reszta dokonała identyczną czynność. Serce przyspieszyło, wszyscy uśmiechnięci, ruszamy dalej! Zaczeliśmy rozmawiać, z uczuciem pewnej euforii, oczywiście nie wywołanej przez substancje, ale przez nas samych. Każdy wyostrzył zmysły aby poczuć to coś, znaleść pierwszy efekt, przy okazji rozglądaliśmy sie za odpowiednim miejscem i kierowaliśmy sie w jego stronę.
Minęło może jakieś 7 minut, choć jeszcze nie było nic czuć, to juz wiedzieliśmy że zaraz się zacznie, troche jakby placebo, ale jednak wywołane juz nie samymymi myślami. Powoli dochodzimy do miejsca, malutki lasek, a do okoła porośnięta łąka, a do okoła ląki, pola i lasy. Zatrzymaliśmy sie pod samym lasem, rozłożyliśmy koc na ziemi, rozpakowaliśmy się, włączyliśmy muzykę, usiedliśmy i zaczynamy. Z naszych ust płyną słowa typu: "coś już jest nie tak", "coś się zaczyna dziać". Wiedzieliśmy że za chwilę dopadnie nas bodyload, gdyż przy tej substancji jest dośc nie miły jak na tryptaminki, ale wiedzieliśmy również że zaraz po tym bedzię pięknie do bólu.
Godz 18:00 Zaczęło się, drgania mięśni które zaczęły powoli przechodzic na obraz, cieżko o jaką kolwiek dogodną pozycję, nie wiadomo co powiedzieć, "ide spac" – powiedział jeden z nas, a może nawet dwóch, świat wiruje, staje się jednością, nasze myśli zaczynają sie łączyć, tworzą jeden nowy tryb, kierownice do nowej rzeczywistości która właśnie się zaczęła.
Godz 18:10 Tylko chwila od body a już tyle sie wydarzyło, utrata ego, a razem z nim utracone wszystko to co najgorsze. Został pełen pozytyw, synestezja zmysłow, trip nabiera na sile, juz czuć smak picku. Miałem ze soba kolorowy pióropusz, taki na głowe, typowo szamański, który dawal mistyczne wrażenie rytuału, każdy chciał go mieć, a euforia która nas rozpierala spowodowała że pióropusz rozpadł sie, a raczej mogę powiedzieć że otworzył sie na części pierwsze. Każdy wziął jedno piórko a reszta została wbita w ziemię do okoła koca na którym siedzieliśmy tworząc idealny okrąg, gdy ktoś czasami przewrócił pióro, natychmiast je podnosił gdyż nie czuliśmy wówczas zamknięcia, nazwanego przeze mnie MipRoom-u. Na wprost nas stała pół okrągła reszta pióropusza z wbitym po środku piórem, tworząc licznik, predkościomierz. A więc, jedziemy!
Czas przestał sie liczyć, wszyscy dosłownie zalani serotoniną, leżeliśmy i podziwialiśmy zachód słońca, oraz to co mi, i chyba wszystkim na tej tryptaminie sie podoba – chmury :) Jak wcześniej wspominałem nazwałem koperte wejsciówką, to była wejściówka do krainy psychodelicznej, powiedziałem - "wszystko opłacone, macie co chcecie", to co widzielismy to nie było 3D, nazwaliśmy to poprostu XD, zalewając sie przy tym smiechem, łzami radości. Nie mogłem oderwać wzroku, to co serwował mi Mipt było cudowne, kolorowe i wesołe. Było nam tak dobrze w naszym Miproom że kto choć na chwile odszedł na trzy kroki to krzyczeliśmy zeby nie odchodzil za daleko bo sie zgubi, i oczywiscie wracał mówiac ze w domu najlepiej. Zaczęło robić sie ciemno i w tym momencie podróź zaczyna być bardziej mroczna, a przy tym zapada bardziej w pamięci.
Z daleka wbijały się w nasze oczy cztery promieniste kule światła ułożone w kwadrat, o kolorze czerwonym, poruszały się dając efekt zbliżania się, im było ciemniej tym bliżej były nas. "Co to?" Nikt nie miał pojecią, ale jak jeden z nas powiedział – Jedzie! Czyli pierwsze słowo z czterech najważnejszych na tym tripie. Nie wiedzieliśmy co jedzie, kto, ale jechało, przynajmniej każdy miał takie wrażenie, jeśli urywał się jakiś temat to usłyszeć mozna bylo juz tylko jedno, "ale jedzie?, taaa jedzie jedzie!, zaraz będą" i oto drugie słowo, podobnie jak z poprzednim, nie wiedzieliśmy kto będzie, ale za każdym razem gdy ktoś to powiedział, leżeliśmy ze smiechu.
Z jednej strony chowało się słońce, zaś z drugiej wynurzał i chował sie piękny księżyc, niemal w pełni, poprostu wypływał z za lasu, krecąc się i zmieniając kolor swojego światła. Wstałem by zobaczyć go całego i zamurowało mnie, zreszta jak każdego z nas. Staliśmy z G i nie mogliśmy oderwac wzroku, księżyc krecił sie, po chwili razem z nim brzózki, za chwile kręciła sie już cała ziemia, w rytm księżyca, aż poczułem to na sobie, dopiero wtedy mnie oderwało. Jest już prawie ciemno lecz mówiłem, "panowie spokojnie, wszystko opłacone, światło tez". I tak skończylo sie na tym że, wstaliśmy, zebraliśmy się, chodź było cieżko, sami wiecie, na tryptaminach można pogubić wszystko na metrze kwadratowym. A więc w drogę!
Godz. 20:15 Był mały problem gdyz nie wiedzieliśmy gdzie jest droga, szliśmy po mokrej łace, miałem przemoczone buty, lecz zupełnie mi to nie przeszkadzało. Droga odnaleziona, "to gdzie idziemy? " Prosto! Pełni radości zmierzaliśmy ku świecącym z daleka domom. Ale czy oby napewno z daleka?, wiedziałem że las był dosyć daleko, ale mieliśmy wrażenie jak by to było rzut kamieniem od nas. Tryptaminy nie są zbytnio do ludzi, szczegolnie tych których nie chcielibysmy spotkać, dlatego tez zdecydowaliśmy się zmienic troche trase, gdyz musielibyśmy iśc koło domu jednego z nas, a to nie wchodzilo w gre, gdyż krzyczeliśmy i śmialiśmy sie tak głośno że nie moglibyśmy przejść nie zauważeni. Szliśmy w stronę świateł ale dalej nie wiedzieliśmy gdzie wyjdziemy, draga wydawała się jak by nie miała końca, niby blisko a wciąz daleko, momentami było to troche strasznę, ale nie miałem najmniejszej ochoty siedzieć w tym lesie. "Co to sie błyska? ", ktoś zapytał, odpowiedzialem że to normalka, że jak się gdzieś popatrzysz to czasem Ci sie błyśnie. Doszliśmy do zakładu hodowli drobiu, który wyglądał bardzo dziwnie, przerażająco, nieznajomo, chodż widzimy go na codzień. Odbiliśmy w prawo kierując się w stronę sali, gdyż jest tam jasno, jest gdzie usiąść i nikogo nie ma. Aż tu nagle przed nami, daleko za lasem, pojawil się ogromny błysk z nieba, wszyscy zareagowali jednoznacznie, "woooow, co to k.... było, ja pier...." Jak by pół nieba mialo odpaść. "Ogień z nieba", czuliśmy to na całym ciele, w życiu nie widzialem potężniejszej błyskawicy, ale co jest, przecież nawet nie zagrzmiało. Widzieliśmy to naprawdę czy nie? Nie wiem. Doszliśmy na ławki, staneliśmy i patrzyliśmy w strone lasu czekając na kolejne wyładowania. Zaczeły sie pojawiać coraz częściej lecz juz nie były tak intensywne, chodź dalej każdy zapierał dech w piersiach. Synestazja zmysłów, czułem pioruny na całym ciele, całym sobą, wyglądały przerażająco pieknie, a na czyste niebo zaczęły napływać chmury, które na naszych oczach ożyły, wiedzieliśmy co planują, znaliśmy ich sens, były głebokie, mroczne i wędrowały w strone księżyca, aby przysłonic nam światło, wiedzieliśmy ze będą z nim walczyć. I tak się stało, widać było potężną kumulacje, stały i zbierały siły, aż ruszyły! Z oddali było słychać dzwon, który zasygnalizował nam godzine 21:00. Wtedy zdaliśmy sobie sprawe że jest 11 września, to bedzię walka na niebie. I tu pojawia sie trzecie słowo – Mieli!, czyli czynność jaką właśnie rozpoczęło nasze "opłacone" naturalne źródło światła. To niewiarygodne, ale każda potężna masa chmur dochądząc do księżyca poprostu rozpadała sie, znikala, nie było jej. Od tej pory nie byliśmy juz sami, był z nami do samego konca nasz – księżyc.
Zaczeliśmy rozkminiać nad tym kto "jedzie" i po co, i doszliśmy do wniosku że nam coś wiozą i jak przyjadą to "będą" i – Dadzą. Chyba juz nie musze tłumaczyć. Przypomnieliśmy sobie że mamy ze sobą MJ więc postanowiliśmy ją zapalić. Zanim to zrobiliśmy, spostrzegłem godzine i ruszyliśmy w strone centrum, gdyż czuliśmy sie juz w miare ogarnięci, pozatym nie mielismy już nic do picia a wiedzielismy że jak zapalimy to się będzie chciało. Szliśmy przez park wśród rozświetlających drogę latarni, nie bylo już żadnych fajerwerków ale mysli nadal kwaśne, czyli wciąz bardzo głośno i wesoło. Na tyle głośno że brat M słyszał nas juz 10 min szybciej w domu i zaczął sie ubierać aby do nas wyjść, wiedział że podróżujemy. Po drodzę rozmawiałem z bratem J przez telefon, bo miał iść na nocke do roboty, ale nie mogłem się powstrzymać i zacząłem się smiać i sie rozłączyłem. Dochodzimy do głównego skrzyżowania, nikogo nie ma, pustka, aż wyłania się brat M, wielka euforia "siema młody, dawaj z nami, już myślałem że nie ma ludzi na tym świecie" i oczywiście "Mieli! Dadzą! Będą! Jadą!". Mieszkam nie daleko a więc z Jahem poszliśmy zanieść koc i pozbierane piórka z naszego Miproom-u. Wróciliśmy się pod sklep na schodki, czyli stałą miejscówkę dla palaczy konopi.
Rozsiedliśmy się, i zastanawialiśmy się czy to dobre miejsce, wkońcu była niedziela, ludzie chca odpocząć bo rano do pracy, a my tylko cztery słowa, krzyk i śmiech. No ale coż, taki los podróży, wyjeliśmy MJ, nabiłem fifke i palimy! Jedna, druga , trzecia i nie do wiary, cała magia wróciła, było juz za śmiesznie, czułem jak bym miał zaraz wybuchnąć. Za każdym razem jak przejechał jakiś samochód to mogliśmy mówić tylko jedno. Aż tu nagle podjechał znajomy, właczył muzykę, zapalił z nami, i nie dowierzał że to co widzi patrząc na nas, jest możliwe. Zaczęło padać, nie wiadomo z czego, bo księżyc wszystko "mielił". Czyste niebo a pada, G powiedział że już chyba wszystko było, i że jeszcze zaraz śnieg spadnie. Długo jeszcze patrzyliśmy w niebo, oczywiście Jahu nie poszedł na nocke, brat M zmył się, a znajomy odjechał. Dochodziła północ a więc postanowilismy się rozejść, choć niechętnie, ale czuliśmy się już zmęczeni, pozatym błyski które było widać przez 4 godziny, zaczęły wydawać dzwięk, czyli zbliża się burza. Jak się okazało "wszystko opłacone", a więc było gorąco i słoncznie, burza i pełnia, zimno i czego bym się nie spodziewał, może nie śnieg, ale padał grad. Wróciłem do domu, zjadlem i położyłem sie do łózka włączając jeszcze film. Koło 2 zasnąłem bez problemu, rano się obudziłem i czułem się wspaniale.
Podsumowując: Minął tydzień od tripu i nadal jest pięknie, a nawet z dnia na dzień coraz lepiej, jak pisałem na początku trip miał wprowadzić zmiany w naszym życiu, aczkolwiek tak się stało, od tamtego dnia dużo czytam, duzo piszę, dużo więcej myślę, i póki co zamkneliśmy listę doświadczeń i nie mam zamiaru ani jej kontynuować ani rozszerzac, chyba że o doświadcznia OOBE czy LD, które przeżyłem ostatniej nocy o wielkim potencjale. Troche się rozpisałem ale to i tak streszczenie, a już napewno nie wyrażenie emocji, może w jakimś niewielkim stopniu, ale podróżujący wiedza o co chodzi.
- 13074 odsłony
Odpowiedzi
:)
:)