Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda...

przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda...

Doświadczenie: alkohol, mj, dxm – codziennie, zamiennie, czasami miksowane.

Tygodniowy urlop w Łebie dobiegał końca. Niestety, te kilka dni odcisnęły piętno na stanie mojego zdrowia i po całym dniu leżenia w łóżku i smarkania postanowiłem odwiedzić aptekę. Po drodze wpadłem na pomysł kupienia acodinu. Długo biłem się z myślami, wiedziałem że będę musiał nieźle ściemniać znajomym no i poza tym utwierdzałem się w przekonaniu, iż jestem psychicznie uzależniony od tej substancji.

Mimo godziny dwudziestej, w aptece wielka kolejka. Podchodząc do kasy minąłem beztroską parkę, która właśnie kupiła paczkę prezerwatyw. Koleś od razu założył słoneczne okulary (mimo późnej pory oraz pochmurnej pogody), a dziewczyna miała na twarzy wymalowany uśmiech mówiący mi, że dziś straci dziewictwo. Zastanawiałem się, jak tutejsze aptekarki reagują na młodych ludzi kupujących acodin. A może jestem jedyny? Mniejsza o to, byłem naprawdę chory (choć mój kaszel z pewnością nie był suchy); poprosiłem najpierw o aspirynę, potem o sztyft do nosa, chusteczki i na końcu acodin. Dziękuję bardzo i życzę miłego wieczoru. Do szczęścia brakowało już tylko soku grejpfrutowego. Jako że byłem przy forsie, kupiłem litr grejpa z Cappy. W drodze powrotnej zastanawiałem się co powiem moim współlokatorom. Przez cały dzień nie wychodziłem z pokoju, a tu nagle wieczorny spacer? W dodatku Kuba chciał robić grilla. Te i inne rozkminy chodziły mi po głowie.

Po powrocie zapodałem sobie aspirynę i walnąłem się do łóżka. Czas zleciał mi przyjemnie na oglądaniu meczu. O godzinie 22.30 ubrałem się ciepło i krótko oświadczyłem, że idę na spacer. Napotkałem dziwne spojrzenia, jednak nie przejrzeli moich planów. Zostawiałem ich praktycznie codziennie wieczorem razem, żeby się pociupciali, pewnie uznali, że znowu robię im przysługę.

Poszedłem na drugie piętro na taras. Wyciągnąłem sok i rozpocząłem aplikację. Niespodziewanie na taras weszła jakaś dziewczyna by zapalić, bąknąłem do niej `Dobry wieczór` po czym powoli schowałem tabletki do kieszeni. Na szczęście szybko sobie poszła, chyba bardziej zmieszana ode mnie, a ja szybko dokończyłem najmniej przyjemną część tego wszystkiego po czym wyszedłem z pensjonatu.

Mimo chłodu oraz lekkiego deszczu pogoda bardzo mi odpowiadała. Godzina 23; biorąc pod uwagę, że przez cały dzień zjadłem ćwiartkę kurczaka, dwie bułki i jogurt, miałem nadzieje poczuć pierwsze efekty już po pół godzinie, a o północy być konkretnie uwalonym. Miałem więc trochę czasu do zabicia. Próbowałem o niczym nie myśleć, otworzyć zmysły na otoczenie jednak z racji zatkanego nosa, z którego non stop kapało trudno mi było się skupić. Z miętowym sztyftem w nosie szedłem slalomem w kierunku plaży; zwiedzałem boczne uliczki, w które nie chciało mi się wcześniej wchodzić, aż wreszcie wpadłem na pomysł znalezienia mojego starego pensjonatu, w którym byłem ponad 10 lat temu na zielonej szkole.

Tak błądząc dotarłem wreszcie do centrum, gdzie zastała mnie potężna ulewa. Schroniłem się w dusznym salonie gier. Gdy przestało ruszyłem dalej w kierunku plaży. Po drodze obserwowałem ludzi, konstruując różne rozkminy na ich temat. Doszedłszy do wejścia na plażę, przystanąłem i zacząłem obserwować kilku śmiałków zażywających kąpieli w morzu. Znudził mnie ich widok dość szybko i postanowiłem wracać. Zawiesiłem jeszcze oko na małej kobiecie, prawdopodobnie karzełku, która wyglądała naprawdę atrakcyjnie, jak normalna kobieta, tylko że pomniejszona (nie wiem czy sięgała mi pasa). Nagle udało mi się wychwycić pierwsze oznaki fazy. Niemym potwierdzeniem okazała się latarnia, która zgasła gdy ją minąłem. Zapuściłem mp3.

Nie miałem ochoty na muzykę elektroniczną, padło więc na COMĘ. Bardzo szybko zatopiłem się w świecie kreowanym przez Roguckiego zapominając o rzeczywistości. Niestety choroba ciągle o sobie przypominała – oprócz nosa i kaszlu, zaczęły mi dokuczać bolące stawy. Przysiadłem na ławce i zajarałem fajkę. Gdy wstałem bania była już o 50% większa. Po głowie chodziły mi różne rzeczy, które pominę. Spacerowałem dalej rozkoszując się doskonałością muzyki słyszanej w słuchawkach, lecz nogi i plecy dalej dokuczały. Mijając ekskluzywny hotel „Łeba” zauważyłem z boku nieokupowane przez nikogo stoły z parasolkami, gdzie też zrobiłem sobie przystanek. Gdy spojrzałem w ciemne szyby zdawało mi się, że po drugiej stronie siedzi rząd osób i wszystkie się na mnie gapią. Usiadłem. Cudownie: sucho, nikogo w pobliżu, wspaniały widok… aż tu patrzę, a przy sąsiednim stoliku siedzi koleś. Gdy spoglądam w jego kierunku – znika.



Nie przeszkadzało mi to zupełnie. Co więcej, gdy tylko wpatrywałem się w jeden punkt dłużej, moi wyimaginowani towarzysze zaczęli się pojawiać znowu, by zniknąć w momencie, w którym zacząłem skupiać na nich swoją uwagę. Siedziało mi się naprawdę przyjemnie, jednak te oevy zaczęły mnie powoli wkurwiać, więc uznałem, że czas zmienić miejscówkę. Odchodząc spojrzałem ponownie w szybę – tym razem już bez wątpliwości ujrzałem 2 rzędy osób siedzących przy długich stołach i jedzących kolację – wszyscy gapili się na mnie. Z przyjemnością stwierdziłem, że nie bardzo wiem gdzie jestem oraz, że mam kłopoty z równowagą. Zacząłem się zachwycać wszystkim co mnie otaczało i pożałowałem, że nie wziąłem aparatu. Chciałem wejść nawet do cudownego lasu, jednak było ciemno jak w dupie a ja do tego czułem jakbym deptał po bagnie. Cóż, to był piasek.

Idąc dalej natrafiłem na spore pole namiotowe, które od lasu dzieliła przyjemna ścieżka – coś dla mnie. Gra świateł na polu powodowała, że nie wiedziałem, kto jest iluzją a kto faktycznie człowiekiem. Pole namiotowe się skończyło a ścieżka skręcała w lewo. W oddali widziałem światło więc uznałem, że spróbuję spaceru w kompletnych ciemnościach. Gdy zagłębiłem się w mrok w jednej chwili ujrzałem tłumy osób. Było ich tak dużo, że nie mogłem się przecisnąć. Cierpliwie czekając na swoją kolej zrozumiałem, że to znowu iluzja, jednak widziałem wszystko tak szczegółowo dokładnie, każdy człowiek był inny, szedł inną drogą, jedni patrzeli na mnie inni zupełnie nie zwracali uwagi. Mimo wszystko trochę spanikowałem i postanowiłem zawrócić.

Po drodze zmieniłem muzykę na Nnekę. Ta przeniosła mnie znowuż do innego świata. Czułem się maksymalnie wyluzowany, zauważyłem też, iż nos przestał mi dokuczać. Cieszyłem się fazą i spacerowałem po porcie. Rzadko już miewałem oevy. Zegarek wskazywał 2.30 – pora wracać.

Znowu zmiana muzyki, tym razem Global Gathering 2008, ten set zawsze sprawiał mi niesamowitą przyjemność. Tym razem przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Jak to zwykle bywa przy muzyce elektronicznej, zaczęła ona przeze mnie przepływać, czułem ją w sobie, wręcz przeniosłem na tą imprezę. Dochodząc do domu uznałem, że nie chce jeszcze iść do pokoju. Wróciłem na taras, rozsiadłem się w wiklinowym fotelu i zamknąłem oczy. Momentalnie na moich powiekach zaczęła się impreza; kilka osób zaczęło tańczyć do muzyki, którą tylko ja słyszałem, a ja jak zwykle czułem się jak osoba na wózku inwalidzkim. Chciałem tańczyć z nimi, mogłem się jednak tylko im przyglądać, niemniej czułem się fantastycznie. Po jakimś czasie cevy zaczęły przybierać kształty, a raczej twarze moich współlokatorów, które następnie zmieniały się w puste czaszki, ot, taka przyspieszona wersja rozkładu ciała. I kurwa w tym momencie właśnie zadzwonił Kuba. Jak oni mogą nie spać o 3 w nocy?! Poprosił mnie, żebym poszedł po fajki i colę na stację, jak będę wracał. Po powrocie do pokoju liczyłem jeszcze na kontynuację fazy z tarasu – puściłem dalej tego seta, tym razem na głośnikach, jednak pech chciał, że bateria padła. Kuba puścił więc własną muzykę. Cevów już nie było, jednak muza była na tyle wkręcająca, że nie dała mi usnąć. Po chwili zacząłem mieć omamy słuchowe – mlaskanie, jęczenie – kurwa, jeszcze im mało? Jednak wytłumaczyłem sobie, że to tylko muzyka płata mi takie figle. O ile tym razem miałem rację, o tyle godzinę później, wciąż nie śpiąc, lecz udając śpiącego musiałem słuchać odgłosów ich zabaw. Do rana już nie usnąłem…

Na koniec dodam, że zjadłem tylko jedno opakowanie i byłem po tygodniowej przerwie od ostatniego razu. Pozdrawiam tych, którzy doczytali do końca.

Ocena: 

Odpowiedzi

Doczytałem do końca, bardzo ciekawy trip raport. Ja sobie nie wyobrażam brania aco poza moim pokojem, a co dopiero w mieście i to w nocy, respekt! ;)

Przyjemna podróż, dobry raporcik, miło sie czytało

też czasami zastanawiam się co myślą aptekarze kiedy ktoś kupuje acodin. nigdy nie wzięłam więcej niż 450 mg i niestety jeszcze nie uświadczyłam OEVów. może kiedyś... (; dobry tr. przeczytałam do końca (;

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media