podróż bez środku lokomocji
detale
raporty baphomet
podróż bez środku lokomocji
podobne
Wybiegamy z budynku, trzymając się za ręce. Chwila, czy mam na sobie spodnie? Uff, tak, dobrze, nie zapomniałem i ubrałem nawet majtki, choć nie moje, a mojej dziewczyny, i na lewą stronę, ale to już nieważne. Przecież nikt nie zobaczy. Pewnym krokiem wkraczamy na dworzec i oblewają nas światła wychodzące z każdej strony. Witryny sklepików są najjaśniejsze na świecie, tłum ludzi jest tak różnorodny i głośny, a przecież mijają nas tylko garstki osób. Nie zanotowałem która godzina, ale zdaje mi się, że czas zupełnie przestał istnieć. Jest tylko ona i ja, nasze dłonie zlepione ze sobą w dziwną jedność ze skóry, moje nogi stąpające twardo, a jednak ciągle oderwane parę centymetrów od ziemi. Czuję szczęście, czystą swobodę, zupełnie jakbyśmy to właśnie esencję tych uczuć wciągnęli w tamtych paru pasach przed wyjściem. Myślę sobie, że muszę teraz chodzić po chmurach, mknąc przed siebie zachłyśnięty tym pomysłem. Oh, przystanęliśmy na chwilę, no dobrze. Rozglądam się i widzę, że na środku alejki w sklepie spożywczym. Bambi szepce, że wszystko jest rozmazane i nie czuje się najpewniej. Ja natomiast stoję między półkami dumniejszy niż kiedykolwiek, czuję się jak bóg szukający wakacyjnego upominku. Kupujemy najbardziej barwnego energetyka, jakiego widzimy i to chyba najlepszy pomysł, jeśli wrócimy jednak do domu.
Myśli wirują wysoko zlane z warstwą chmur; jak dwie barwy połączone na obrazie. Lubię jechać tą windą, docieramy na ostatnie piętro, stąd o wiele bliżej nam do nieba. W naszym pokoju czuję się jak na placu zabaw, jest z powrotem bezpiecznie, ciepło, mogę położyć się na podłodze i wpatrywać we frędzle dywanu bez obaw, że ktoś uzna to za kretyńskie. Wyglądamy w górę, wychylając się z ramy okna i Bambi proponuje, żebyśmy dopalili porannego bata. Oj, oj, oj. Nie mam w bagażniku doświadczeń zbyt wielu przyjemnych podróży z panem majeranem, ale w końcu cóż złego może się zdarzyć, jeśli wezmę tylko parę buszków. Od kilku dni codziennie karmimy się dysocjantami i chcę w końcu ujrzeć te słynne, ketaminowe figury geometryczne, to na pewno pomoże. Zaciągam się pierwszy raz, drugi, trzeci. Chyba całkiem straciłem zmysł smaku. Czwarty buch przekazuje mi ukochana po studencku. Odwracam się na pięcie, by wrócić na łóżko. Nie minęło nawet pół minuty, a widzę materac niecały metr dalej i czuję już całym swoim wiotczejącym ciałem, że nie dojdę do niego o własnych siłach.
Kiedy upadam na koce, z moich płuc upływa całe powietrze i mam wrażenie, że kurczę się razem z nimi. Zapadam się w głąb tej miękkości, a oczy przysłania mi słodka, mleczna mgła, wypełniająca teraz moją głowę. Czuję się tak, jakby moje serce nie pompowało już krwi, a wiatr. Ciepło. Od koniuszków palców, biegnące po wszystkich żyłach, do samego wnętrza. Żyły to taka ludzka kanalizacja. Cholera, prawie zapomniałem, że muszę oddychać. Pokój zaczyna wibrować, a w oczach tracę ostrość. Bambi zadaje mi jakieś pytania, ale nie mogę zmusić się do odpowiedzi, język całkiem zaginął mi w gardle. Czuję dosłownie, jakby moje wargi zostały zlepione tą rosnącą, ciepłą breją, wszystko zaczęło być pokryte miękką materią; przeinaczało się w nią, w delikatność, gąbczastość, a jednocześnie rozpadało i przestawało istnieć. Przestałem na siłę szukać swoich wyciętych strun głosowych i skupiłem się na dotyku, bo był chirurgicznie dokładny, i to jedyne co jeszcze trzymało mnie przy ziemi. Oddając się pocałunkom lubej, miałem wrażenie, jakbym znalazł się na stole operacyjnym.
Zaczęliśmy się czulić. Bambi śmiała się, że teraz mam czworo oczu. Ściskaliśmy się najmocniej, jak potrafimy, bo bodźce były jednak trochę otępiałe, nie potrafiliśmy wyczuć granic swojego ciała. Niepokój staraliśmy się zamaskować śmiechem, gdy przestałem czuć cokolwiek od swojego pasa w dół. Bambi wkładała rękę wgłąb ściany, jej skóra rozpryskiwała się w małe kwadraty. Potem wspięła się na mnie, a ja zupełnie zwiotczałem, nie chciałem poruszać choćby dłońmi, czułem się jak pluszowa zabawka. Kochając się potem, zacząłem odnosić wrażenie, że zmieniamy lokalizację, przeskakujemy z miejsca w miejsce. Znad jej barków ujrzałem kolumny w greckich świątyniach, rusztowania z budowy w barwie fioletu, tłumy ludzi i bezkresną ilość twarzy, oraz ulice z samochodami. Ujrzałem, jak leżę na ulicy, a wszyscy dookoła patrzą się na nas, kurwa, chyba byliśmy gdzieś we Włoszech, a ludzie stali wokół i zadziwiali się, że uprawiamy seks na środku jezdni. Wiedziałem, że jesteśmy tylko jedną cząsteczką, która obraca się wśród nieskończonych alternatyw i wizji wszechświata. W tej jednej rzeczywistości nasza miłość była najczulszym bodźcem, ciepłą ręką podaną ci w ciemnym pokoju. Delektowałem się smakiem tej intymności, aż nie straciłem też zmysłu smaku.
Potem rzeczy zaczęły być przekształcone. Zrobiło się strasznie. Kołdra wyginała się niczym w skalne kolce, topiłem się w niej, włosy mojej dziewczyny z blondu przeskoczyły w czerń, a jej anielski uśmiech teraz był obmierzły. Miała ostre zęby i wyglądała jak upiór. Czaiła się na mnie, ze swoimi wielkimi szponami. Przestałem rozumieć, co się dzieje, ani kim jest osoba, z którą się kocham. Myślałem już, że może na zmianę teraz uprawiam seks z Szatanem. Byłem przestraszony, ale ta wizja się rozprysła. Ciężar spadł ze mnie i poczułem, jakby mój mózg był balonikiem, który ktoś właśnie przebił szpilką. Przetarłem oczy.
To nie diabeł, tylko moja dziewczyna właśnie zwisała z brzegu łóżka, łapiąc kosz na śmieci, aby w niego zwymiotować. Patrzyłem na to beznamiętnie. Trochę jeszcze nie wierzyłem, że sam istnieję. Nie wiedziałem też szczególnie jak jej pomóc. Otarłem jej twarz czymś, co znalazłem pod ręką, chyba zdjętą skarpetką. Ułożyłem ją z powrotem pod kołdrę, a sam podniosłem telefon.
Dochodzi czwarta nad ranem. Chcę zapisać coś w notatniku, ale ekran wykręca i topi mi się w dłoni. Zdaje mi się, że siedzimy na chwiejnej tratwie gdzieś w kosmosie. Widzę to. Wpadam w okropne pętle myślowe i mój mózg powtarza teraz tylko "tratwie w kosmosie". Siadam na materacu, moja dziewczyna pozbierała się i zasnęła głęboko, a ja łapie się za twarz, mam wrażenie, że odpada mi od niej nos, staram się go przytrzymać, ale właśnie zaczynają wypływać mi oczy. Próbuje dłońmi objąć całe swoje lico na miejscu, ale skóra przepływa mi między palcami i plami materac. Przełykam ten horror. Poddaje się i kładę obok. W snach znów podróżuję i widzę te wścibskie ludzie twarze. Poruszam się tak szybko, że nie jest to już dostępne dla mojej świadomości. W końcu zasypiam, na szczęście.
Rano moja twarz, o dziwo, znów była na swoim miejscu.
Z ukochaną miewamy się dobrze. Planujemy przyszłość pozbawioną wszelkich używek.
- 7804 reads
Comments
Dawkowanie?
Po jakiej dawace mieliście ten trip - bo wpisaliście 1 mg, a to dawka mniej niż hoompatyczna.
Aj, 1 gram* na dwie osoby,
Aj, 1 gram* na dwie osoby, dawkowany na oko. Wybacz, synapsy mózgowe już nie tak sprawne, co kiedyś.
fuck them and their law