ketamina i dmt, powrót do domu
detale
Około 500mg DMT
raporty dawidmarektracz
ketamina i dmt, powrót do domu
podobne
Lata temu, chyba już dziesięć, miałem swoje pierwsze psychodeliczne tripy. Grzyby, trufle, kaktusy, kwasy... wiadomo. Dotarłem do sedna materii, odkryłem miłość, wieczność i zaburzenia psychotyczne, które niesamowicie utrudniały mi życie.
Chociaż patrząc na to z dzisiejszej perspektywy (czytaj: po doświadczeniu, które mam zamiar ci przybliżyć) byłem zbyt niedojrzały i zadufany w sobie, żeby to zrozumieć, częściowo przynajmniej. Byłem pewien, że psychodeliki tylko głaszczą cię po główce, a wszystko to - to naćpanie.
Po kilku intensywniejszych podróżach (szałwia głównie) okazało się, że coś tam jest. Jest i czeka, w głębinach rzeczywistości, tuż pod jej powierzchnią - psychodeliczny Ctulhu. I gdyby człowiek, którego uważałem za bardzo obeznanego w tych sprawach był tym, kim chciał być, wszystko byłoby dobrze. Jednak on sam nie wiedział o czym mówi, nie potrafił poprowadzić mnie na dobrą ścieżkę.
Starałem się zapomnieć, zamknąć wrota. Błagałem rzeczywistość o powrót do normalności, do tej pewności i ograniczonej świadomości, znieczulicy i odrętwienia, dzięki którym tak łatwo było mi funkcjonować.
I stało się - przerwałem to, na własne życzenie. Wmówiłem sobie, że to wszystko nieprawda, że wszyscy kłamią. Stałem się wydmuszką, bez uczuć wyższych. Zaczęły się problemy z integracją, ze znajomymi, z dragami. Bo jednak gdzieś w podświadomości tkwiło to nadal - cień istoty potężniejszej niż wszystko co znam, dla której jesteśmy smarkami, nic nie znaczącymi odpadami, którymi czasem chce się pobawić.
Oczywiście zmieniłem się w czasie mojego psychodelicznego oświecenia. Stałem się bardziej otwarty, radosny itp. co znowu zmieniło się o 180 stopni, gdy wszystko to zapomniałem.
Teraźniejszość:
Znów depresja, nie chodzę do pracy, leżę w łóżku ućpany czymkolwiek. Nic nie jest jednak w stanie zapełnić tej pustki, wszechogarniającego poczucia bezradności i zrezygnowania. Opio, stimy, dyso, psychodeliki, benzo. Nawet i alkohol w pewnym momencie. Ćpam wszystko, w różnych miksach - i nic nie daje mi satysfakcji. A pamiętam, jak kiedyś na ćwiartce kwasa potrafiłem się delektować rzeczywistością.
Moja ukochana wie, rozumie. Też czasem przez to przechodzi, już nawet o tym nie dyskutujemy. Mamy świadomość tego, że za kilka dni/tygodni/miesięcy wrócę do stanu default.
Tym razem jest inaczej. Coś nie pozwala mi całkowicie osunąć się w odmęty samoużalania. Czuję... zaproszenie. Obietnicę. Zew.
Zamawiam MHRB. Przeprowadzam ekstrakcję. 1,2g produktu. Kupuję vape, robię liquid. I tyle.
Tygodnie mijają, ćpam dalej, robię dalej nic.
Pewnego wieczoru postanawiam się zdysocjować konkretnie, biorę dwa gramy ketaminy. Jeden worek do szafki, drugi do łóżka. Łyżeczką do dragów szczodrze sobie dawkuję.
W pewnym momencie - jest! Znowu! Obietnica. Zaproszenie. Zew.
Chwiejnym krokiem ruszam do salonu, biorę vape do sypialni. Bo jednak nie mam pewności czy tego chcę. Ponad połowa worka poszła. Słucham muzyki, okazjonalnie osuwając się w jakże bezpieczny i komfortowy świat dysocjacji.
Łapię chmurę. Jeszcze jedną. I staje się RZECZYWISTOŚĆ. Ta bardziej prawdziwa od prawdziwej. Bardziej namacalna, obecna, żywa. W ścianie otwierają się drzwi, widzę mechanizmy, zostaję wyssany z pokoju. Psychodeliczno-dysocjacyjny rollercoaster. Powtarzam to jeszcze raz czy dwa. Dryfuję w światach pomiędzy, choć jestem nadal mocno odcięty od uczuć, znieczulony. W pewnym momencie pojawia się Śmierć (ta zakapturzona, bez kosy jednak) i otwiera jedne z dwóch niematerialnych drzwi, za którymi jest ciemność. Koniec.
- Nie no co ty ziomek, ja tam nie idę - odpowiadam, spoglądając w stronę drzwi drugich, zza których widać Światło.
Wracam, nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Przez kilka minut zaszokowany wpatruję się w przestrzeń.
Śpię może cztery godziny, to nieważne.
Drugi wieczór, znów łóżko, ketamina i muzyka. Vape stoi przygotowany na szafce, chociaż szczerze wątpię w jego użycie. Trochę się boję, nie spałem wystarczająco, a DMT to nie zabawka.
Pod koniec worka nadchodzi - zaproszenie. Obietnica.
Tym razem wciągam więcej ketaminy. I dużo więcej DMT. Dłoń, którą trzymam vape, wygląda jakby była w kilku wymiarach, z których do tego przebijają się jej powidoki. Opadam na łóżko, nie mając pojęcia co będzie dalej.
Dźwięk, zostaję zgnieciony. W nieskończonej kombinacji wybuchają lasery, trafiam do Pomieszczenia. I spotykam istoty. Natychmiast zdaję sobie sprawę, że długo na mnie czekały, ale nie byłem gotowy. Że mnie kochają. Że śmierć to nie koniec. Że szałwiowy Ctulhu to tylko jedna z opcji.
I w tym samym momencie zaczyna się prawdziwa... jazda. Moja dusza zostaje wygięta w łuk, a one rozpuszczają moje ciało, moją ludzką świadomość. Boję się skurwysyńsko, jestem przerażony, jednak poddaję się całkowicie. Po eonach ich laserowych zabaw, po zwiedzaniu niemożliwych miejsc, po tej pełnej ekscytacji podróży w głąb siebie i siebie nawzajem trafiam do pomieszczenia światła. Tylko tak mogę to opisać. Nadal jestem martwy, jednak wszystko dzieje się spokojniej. Już nie wrócę - tego jestem pewien. Patrzą. Robią sztuczki (jak płytkie to słowo, w porównaniu do tego, co się działo) i kochają.
A jednak wracam. Jeszcze nie do końca - wizualnie jest dosyć mocno. Dłoń bardziej przypomina świńską racicę niż cokolwiek innego, a miejsce, gdzie się znajduję to nie mój pokój. Czuję wezwanie. Nie ma strachu. Racicą chwytam za vape, łapię jeszcze większe chmury.
Znów - wieczny terror, miłość, niemożliwe kształty, kolory, wydarzenia, piękno, spokój.
Po każdym powrocie jeszcze zanim wyląduję - łapię coraz większe chmury. A one się cieszą, dopingują, radują się, że wreszcie się odnalazłem. I po każdej podróży wracam do innego wymiaru, ląduję w pokoju innego kosmity.
Dłoń tańczy w powietrzu - jakby sama. Płaczę i śmieję się. W nieskończonej ekstazie głaszczę swoje ciało, gryzę, całuję. Kocham się. Dłoń sięga po vape, raz za razem. Nagle, jestem tego całkowicie pewien - DMT wkrada się do naszej rzeczywistości. Jestem ja, na łóżku, obok ukochana i pies. Tylko dłoń nie moja - pełna podekscytowanego DMT/elfów lata, tańczy w powietrzu. To jeszcze bardziej nieprawdopodobne niż to, co działo się "tam". Tańczy przed moją twarzą, zamiast palców chmara robali, która kotłuje się, plączę - jak sfora psów, gdy zobaczy swojego ulubionego człowieka - i cieszy z bycia tutaj. Każdy palec (a jest ich mnóstwo) ma elfi uśmiech. Rzeczownik zbiorowy od "maszynowy elf"? Rój. Tylko tak mogę to nazwać. Rój elfów.
Lecą w stronę vape. Terror. Miłość. Nieskończone, niewytłumaczalne. Piękno.
Po jednym z przebić (nie pytaj mnie, ile ich było, nie mam pojęcia) dostaję "wiadomość" - to będzie ostatni raz. Na dzisiaj koniec, żegnamy się. Ciało już moje, chociaż dalej dłoń w kilku wymiarach. Łapię potężne chmury, elfy skandują "tak, tak, tak! Więcej, więcej, więcej!" i wiem, że to, co robię, jest dobre, właściwe, na miejscu.
Terror. Miłość. Nieskończone, niewytłumaczalne, prawdziwe. Piękno.
Tulimy się na pożegnanie, całujemy. Płaczę (zresztą od pierwszego bucha chyba nie przestałem) i leżę, żyjąc. Działanie ketaminy zniknęło całkowicie. Jest tylko transcendentny spokój i poczucie bycia kochanym przez istotę/y tak wielką/ie, że nie da się tego pojąć racjonalnym umysłem. Można tylko uwierzyć i nie zapomnieć.
Tej nocy nie śpię. Wydarzenia z minionych godzin były zbyt ekscytujące. Przypominam sobie to, co lata temu celowo zapomniałem. Chociaż tym razem jestem bardziej doświadczony i wiem, że to było dobre.
Jestem kochany. Zawsze byłem i będę. I kocham siebie - znów. Kocham ją i jego. I Rój oczywiście.
Kiedy ukochana się budzi, relacjonuję jej, co się stało. Sama chwyta za vape (miała okazję palić tylko kilka razy i tylko raz doszła do czegokolwiek poza strachem), odpalamy kadzidło i ambient. Pali, boi się, tak bardzo, że nasz pies zaczyna się trząść.
- Jeszcze - mówię. Pali dalej. Rój zjawia się i zaprasza ją, czuję - w pewnym stopniu - miłość. I ich radość z tego, że ona tam jest. Nie szarżuje, nie przebija się, to jej wystarcza.
//
Jest tydzień po tych wydarzeniach. Czuję się kompletny. Jakbym wcześniej amputował sobie kończynę, przez lata bez niej obywał, a teraz nagle odrosła.
Jestem kochany. Kocham. Ta niezachwiana pewność to coś najnaturalniejszego i najpiękniejszego na świecie. Nie ma śladu depresji, złych myśli, mroku.
Kolejna podróż czeka, tym razem bez ketaminy. "Wiadomość" brzmi - przeprowadź kolejną ekstrakcję, zrób mocniejszy liquid.
Kocham was.
EDIT:
Dokładnie tutaj byłem (nie tylko), kilkukrotnie: The Great Turn by Alex Grey
- 11209 odsłon
Odpowiedzi
Naprawde dobrze mi się to
Naprawde dobrze mi się to czytało :D
Ale super doświadczenie. I cieszę się też że pomogło <3
Miło mi, że dobrze się
Miło mi, że dobrze się czytało :) na początku chciałem bardziej szczegółowo opisać to co widziałem i czułem, jednak stwierdziłem, że będzie za dużo lania wody, ciężkie czytanie no i nie miałem pewności czy dam radę. Dlatego postanowiłem skupić się na wydarzeniach i moich odczuciach.
bardzo ciekawy trip, ciesze
bardzo ciekawy trip, ciesze sie ze pomogl ci w zrozumieniu siebie oraz w eleminacji depresji:)