Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

załamka i golden teacher

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
2,5g dwie duże wysuszone sztuki
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Podekscytowanie; Dom Babci; Trip z Przyjacielem i Dziewczyną; Waga: 65kg
Wiek:
20 lat
Doświadczenie:
Alkohol imprezowo; Marihuana nałogowo; Kava Kava sporadycznie; Podtlenek Azotu sporadycznie; Absynt sporadycznie

załamka i golden teacher

   Spis treści:

  • Wstęp
  • Problemy
  • Trip
  • Podsumowanie

    Historia, którą opiszę znalazła się już na forum, widziana oczami mojego przyjaciela "Złoty Nauczyciel". Po tygodniu od tripa czuję się gotów napisać coś od siebie. O grzybach słyszało się dużo. Z początku miałem do nich negatywny stosunek, jednak po zgłębieniu się w temat i paru miesiącach researchu stwierdziłem, że są bezpieczne i mogą mi pomóc w rozwoju osobistym. Jestem bardzo ambitną i pracowitą osobą, subiektywnie osiągnąłem sporo jak na mój wiek (plus spełniłem wszystkie realne marzenia młodego faceta), a mierzę dużo wyżej. Miałem jednak parę problemów, z którymi nie umiałem sobie poradzić, bo wymagało to ogromnego wysiłku.

    Przede wszystkim od paru miesięcy stałem w miejscu i nie umiałem zabrać się do nauki. Brakowało mi motywacji, każdego dnia znajdowałem wymówki, żeby się opierdalać. A to rodzice się do mnie przypróli, to dam sobie dzisiaj spokój i zwapuję trochę barabaszka. A to fajnie w grę się wieczorem grało, to może tylko na godzinkę siądę przed kompem, przecież nic się nie stanie, potem bongo i do nocy to samo. O jaka ładna pogoda, to może pójdę w góry do lasu. Ale tak na trzeźwo to chujnia, wezmę trochę bucha nabiję dwa kory do lufy z rogu jelenia i będzie ciekawiej, a pouczę się jutro. W skrócie lenistwo i uzależnienie od zioła. Dodać do tego uzależnienie od słodyczy, nie do opanowania. Dosłownie potrafiłem pochłonąć parę czekolad jednego dnia i potem w chuj tego żałować. Do tego mam zajebistą laskę 11/10 wygląd, charakter i wszystko inne, tylko po dwóch latach zachciało mi się poczuć znowu tą wolność. Prawda jest taka, że czym masz lepszą dziewczynę tym większe branie, więc kusiło rzucić wszystko i poznać bliżej parę dziewiątek (nie skorzystałem). Wezbrało się we mnie dużo poczucia winy, gniewu i zażenowania sobą. Zdarzało się nie panować nad agresją, a potem przepraszać za siebie jak tylko się skapnąłem, że wybucham gniewem za pierdoły.

    Podchodząc do tripa miałem silne postanowienie poprawy. Czułem, że potrzebuję się oczyścić wewnętrznie z tego całego brudu, który się we mnie nazbierał. Zostawić za sobą gorszy okres i zabrać się za robotę. A teraz do rzeczy.

Był ostatni dzień solidnej zimy, słońce przebijało się przez chmury i odbijając się od śniegu krzywdziło oczy. Razem z piękną Moniką i zaufanym Marcinem spotkaliśmy się u mojej Babci. Zaparzyła nam herbatkę, spytała jak się będziemy po tym czuć i czy nic nam na pewno nie grozi. Uspokoiliśmy ją, że w rankingach szkodliwości grzyby są na najniższym miejscu. Planowaliśmy zjeść kosmitów na dworze i przejść się nad strumyk, a potem nad stawy i wrócić do pustego mieszkania na piętrze u Babci. Wyszliśmy na ogród, zrobiliśmy zdjęcie jak trzymamy je na rękach i zjedliśmy je z Marcinem za Stodołą, w towarzystwie Moniki i radosnego pieska Beli.

Spodziewałem się, że mi posmakują, po doświadczeniu z kavą kavą ciężko stwierdzić, że coś jest na prawdę paskudne. Ususzony skurczony kapelusz wszedł nieźle, długo je żułem, aż nie były całkowitą papką, ale bez soku jabłkowego nie dałbym rady ich przełknąć :P Na samą myśl, że mam jeszcze półtora grzyba do zjedzenia przeszły mnie ciarki. Wrażenie jakbyś wziął garść suszonych grzybów ze słoika i zaczął je jeść. Obrzydlistwo haha. Już podczas jedzenia czułem subtelną zmianę w percepcji i nastroju. Podejrzewam, że nieco psylocyny wchłonęło się przez śluzówkę ust.

Ruszyliśmy w drogę ciesząc michy jak zawsze w swoim towarzystwie próbując przebić się przez głęboki śnieg, wsypujący się do butów, mocząc nam skarpetki. Wiatr wiał tak mocno, że wzbijał tumany śniegu i sypał nim w oczy. Szliśmy gęsiego krocząc po swoich śladach, żeby chociaż trochę mniej śniegu wpadło nam do butów, a psina biegała dookoła i zakopywała się w śniegu. Idąc czułem, że zaczynam myśleć o nas z perspektywy trzeciej osoby. Przeszliśmy tak 700m w 15 minut i stwierdziliśmy, że wracamy bo na drodze zrobił się śnieg po kolana. Zawróciliśmy i zaczęliśmy śpiewać "egzorcysta za niecałe trzysta, dokładnie za dwie stówy, jak z fakturą będzie drożej". Nie mogliśmy zachować z Marcinem powagi kiedy patrzyliśmy sobie w twarz. Widziałem w jego buzi szczegóły, których dotąd nie dostrzegałem.

Od tej chwili trip nabierał rozpędu z każdą minutą. Z każdym krokiem czułem się coraz bardziej najebany, jak po alkoholu zmieszanym z zielem. Byłem nieco rozczarowany, że to tak wygląda, bez visuali, duchowych przeżyć, rozkmin. Zacząłem żałować, że tyle czasu i pieniędzy na to poświęciłem. Idziemy dalej inną drogą. Wychodzimy na asfalt, zakładam pilotki na oczy, żeby czuć się komfortowo na ulicy. Maszerujemy środkiem drogi, gadamy śmiejemy się, jest super, puszczam z fona "Nasze nogi są jak z gumy" tak jak planowałem po wejściu mocnej bomby. Jedzie auto mówię, rozeszliśmy się na boki i nagle jeb. Kutas nas ochlapał breją z drogi, zaczynam się rzucać do tego auta, w sumie tak jakbym to zrobił na trzeźwo. Idziemy dalej, docieramy do domu i NAGLE czuję jak grawitacja robi się mocniejsza. Dosłownie jakbym zrobił się dwa razy cięższy. Wchodzimy po schodach, babcia pyta jak się czujemy. My, że w sumie normalnie.

Zajrzałem z ganku do środka, na schody do piwnicy i nagle zaczynam się śmiać jak pojebany, bo mnie zaskoczył widok pionowych pasów, które tworzą deski na ścianie. Pokazuję to Marcinowi, a ten w szoku. Monika bajeruje babcię, a my wchodzimy do kuchni i jakoś nie mogę się ogarnąć. W głowie mętlik, czuję jakbym się czymś zatruł i miałem ochotę rzygnąć przez ten paskudny smak. Zasugerowałem, żeby iść na górę. Ciężko było iść po schodach, kiedy wszystko cię dziwi i fascynuje, a szczególnie to, że deski na ścianie są pionowo. Docieram do zamkniętych drzwi i dębieję. Wołam Marcina, i pokazuję na szkło w drzwiach, zrobione z setek takich jakby kropelek. Mówi "wow to za wiele" i wchodzimy. Zastajemy luksusik, walę się na wielki materac pośrodku pokoju. Chwilę delektuję się spokojem i wstaję looknąć za wielką przeszkloną ścianę. Otwieram drzwi na taras, a tu drzewa jakieś takie inne na łące. Dostrzegałem wyjątkową symetrię w ciemnych bezlistnych gałęziach, które wyginały się w moją stronę. Widok na całą okolicę. Patrzę pod nogi a tu jakaś wata żółtobrązowa rośnie na kafelkach i się zbliża. Myślę to jest ten moment, na który czekałem. Oby tylko to wszystko pamiętać. Kolory jakieś takie podkręcone. Wołam Marcina żeby obczaił. Chyba jego mózg nie tworzył pojebanych rzeczy z pyłu na kafelkach, bo zajął się widokiem z balkonu. Chwilę tak postałem gapiąc się z bliska na żywy gąbko-wato-pył z kafelek i wszedłem do środka.

Wszystko takie ciekawe, nawet zapach starego mieszkania wpływał na mój nastrój tak melancholijnie. Monika na materacu z telefonem, siadam obok, daję buzi. Przyjeemnie, próbuję coś gadać ale pewnie coś bełkotałem głupiego. Marcin siada obok i nagle jest oto on. Pojebany puchaty dywan. Zaczął się ruszać, najpierw zgodnie ze swoimi ubogimi kształtami, a potem "oddycha" mówi Marcin i zaczynamy się gapić na to cudo. Na ścianach pojawiają się pierwsze visuale. Pięknie, jasno, ciekawie. Zamykam oczy, nic. Patrzę w sufit a tu dalej te dziwne różowo zółte kształty geometryczne. Żyrandol jakby wygina się w moją stronę, jak te gałęzie. Podchodzę do Marcina, gapi się w lustro to ja też. Nasze twarze takie zmienione, widzę w nas takie większe podobieństwo do bezwłosych, bladych naczelnych.

Odpalam telefon. "Ale beka, jest w 3D" mówię. Widziałem głebię obrazu w tapecie, ikonach aplikacji, napisach. Jedne rzeczy były jakby bliżej ekranu niż drugie. Dzwoni szef. "Shiiiit nie odbieram". Wyciszyłem fona z dużym wysiłkiem, przypadkiem włączając latarkę. Wziąłem laptopa, a tu moja ruchoma tapeta, "Boże jakie cudo, tu jest plaża w laptopie" mówię do Marcina i się cieszymy. Chciałem zagrać w minecrafta, ale scrashował się, to próbuję GTA sa, ale nie ma neta, żeby włączyć steama. Jak się włącza internet? "Koteek, podłączysz internet?" mówię do Moniki. Zacząłem szukać przenośnego routera, ale totalnie nie ogarniałem co jest w moim plecaku. Byłem strasznie zdezorientowany, najgłupsze czynności mnie przerastały. Dałem sobie spokój z tym laptopem, bo zachciało mi się rzygać. Za dużo bodźców. Mózg przeładowany własnymi myślami.

Zakładam słuchawki, włączam muzykę klasyczną po długich zmaganiach, zakładam opaskę na oczy, tak jak robią na terapii psylocybiną. Beethoveen symphony no.7, kochana nuta z war thundera. Czuję się odizolowany, melodia sprawia że robię się smutny. Puszczam Cold Maroon5, ale wytrzymuję 30 sekund i zdejmuję z siebie wszystko. Za dużo bodźców. Bolały mnie dźwięki i bodźce wzrokowe. Zimno, przykryłem się kołdrą leżąc obok Moniki i się przytuliłem, głaskając po szyi i głowie. Mówiłem jej jak się czuję i co się dzieje w mojej głowie, że natłok myśli, nie radzę sobie. Ona mnie uspokajała i mówiła, że wszystko jest dobrze. Visuale na suficie.

Dotąd trip osiągał lvl 3, ale teraz czekał na mnie lvl4. Nie planowałem go osiągnąć i mnie przerósł. Dopadły mnie moje tłamszone dotąd emocje, z różnych okresów mojego życia poczynając od dzieciństwa. Dużo wstydu, żalu do siebie, smutku, poczucie odrzucenia. Miałem wyrzuty sumienia, że zamiast się uczyć, to żrę grzyby i się opierdalam kolejny dzień. Przypomniały mi się słowa krytyki mojego starego przyjaciela, że ciągle się rządzę, mam pojebane pomysły i jego znajomi mnie nie lubią. Przypomniały mi się różne złe rzeczy, które zrobiłem w życiu, osoby które zraniłem. Mózg aż kipiał, czułem, jak pracuje w nim każda komórka nerwowa. Wysiłek był ogromny. W pewnym momencie z zamkniętymi oczami wciągnął mnie tunel złożony z moich myśli, jakby czarna dziura. Myślałem o wielu rzeczach jednocześnie, strumienie myśli płynęły jednocześnie obok siebie. Nigdy nie przeżyłem takiego wysiłku umysłowego.

Zszedłem już z siebie trochę i do głowy płynęły głównie rozkminy filozoficzne. Zrozumiałem jakim prochem jesteśmy, urodziliśmy się, jesteśmy, nie będzie nas i nikt nas nie zapamięta. Czułem potężny ból istnienia, wszystkie bodźce sprawiały mi przykrość. Marzyłem o tym, żeby nic nie czuć i nie myśleć. Chciałem przestać istnieć, ale pomyślałem wtedy, że nigdy bym sobie nie zrobił krzywdy. W tym czasie Monika się nudziła, a Marcin siedział po turecku na dywanie kiwając się i oglądając Madagaskar na laptopie. 

Skupiłem się na Monice, chciałem powiedzieć jej, jak bardzo jest dla mnie ważna, że czuję się przy niej bezpiecznie, że jest świetnym tripsitterem, że ją bardzo mocno kocham, ale wychodził bełkot, który powtarzałem w kółko co 15 minut. Mój mózg zaczął mnie katować, za te durne myśli o rzuceniu wszystkiego i pójściu się bawić. Zrozumiałem, jak wiele dla mnie znaczy i bez niej moje życie jest puste. Wielokrotnie prosiłem ją, żeby nigdy mnie nie opuszczała i powtarzałem, że chcę z nią być na zawsze. Myślałem o małżeństwie i zakładaniu rodziny. Doszedłem do wniosku, że w życiu najważniejsza jest rodzina i bliscy. Kiedy ją dotykałem, to nie wiedziałem czy to moje ciało, czy jej. Kompletnie pomieszały mi się zmysły. Nie wiedziałem do końca w jakiej pozycji leżę i gdzie są konkretne kończyny. Mocno czułem spękane, wyschnięte usta i nadal doskwierało mi zimno. Powiedziałem, że żałuję grzybów i nigdy, przenigdy więcej ich nie zjem. Mówiłem Marcinowi, że jest dla mnie mega ważny i żeby nigdy mnie nie opuszczał. Czułem się strasznie głupio, bo wiedziałem, że nie rozumieją co się odkurwia w mojej głowie i widzą mnie jako zezgonowanego ziomka.

Następne przemyślenia zeszły na sens życia. Życie nie ma sensu, nie ma celu, trzeba być dobrym człowiekiem, rozwijać się, zostawiać po sobie ślad, pracować nad sobą, a potem przeminiemy. Rozmawiałem wtedy o tym wielokrotnie z Marcinem. 

Powoli zaczynałem dochodzić do siebie. Z lvl4 zrobił się lvl3. Czułem się jak po potężnej burzy, w głowie poprzewracane drzewa, ale świeże powietrze. Wtedy Marcinowi wleciała najmocniejsza bomba. Oczy czarne od źrenic, uśmiech na twarzy, niesamowity luz, odprężone pozycje kiedy stał albo chodził. Ja też zacząłem chodzić i sprawiało mi to dużą przyjemność. Przestałem być niezdolną do samodzielnego funkcjonowania larwą pod kołdrą i mega mnie to cieszyło. Dalej czułem zażenowanie sobą, jak po spowiedzi, przed samym Bogiem. Żal mi było wszystkich zmarnowanych dni na leniwe jaranie i czułem wielką ochotę na poprawę.

Marcin przeżywał ewidentnie ekstazę. Wywracał się intencjonalnie na podłogę i momentalnie podnosił się, jak bańka wstańka. Rozmawialiśmy na setki tematów dotyczących ludzkości, naszej tożsamości, sensu życia, filozofii, rodziny, bliskich itd. Przypominało mi to The Midnight Gospel.

Wytrzeźwiałem momentalnie. Bomba jak niespodziewanie weszła, tak nagle zeszła i czułem się znowu normalnie. Było wyraźnie wiadomo od razu, że zaszła we mnie głęboka zmiana. Po tripie byłem spokojniejszy, niż przed nim, jak mnich po latach medytacji. Rozmawiałem dalej z Marcinem, ale też pytałem Moniki, jak było. Trochę mi było wstyd słuchać co odwalałem, ale byłem gotów usłyszeć cokolwiek i przyjąć to ze spokojem. Byłem wyrozumiały wobec wszystkiego i czułem, że świat jest właśnie taki jak ma być.

Odprowadziliśmy Monikę do auta, poszliśmy do mnie do domu, po drodzę spotkaliśmy paru znajomych, ale rozmowa się nie kleiła. Czułem się bardzo zmęczony i nie umiałem się zaangażować w rozmowy. Chciałem albo samotności, albo pogadać o wszystkim z Marcinem. Jego bomba trzymała jeszcze ładnych parę godzin, a u mnie w pokoju graliśmy w GTA sa i na gitarze.

    Podsumowując, trip nauczył mnie pokory. Dostałem po uchu od złotego nauczyciela, żebym sobie wszystko przemyślał. Doceniłem rzeczy, które normalnie wydawały mi się oczywiste, jak bezpieczeństwo, ciepło i bliscy. Następnego dnia pogodziłem się z Mamą w pewnej sprawie, posprzątałem cały dom, zawiozłem Babcię do miasta dwa razy, załatwiłem papierologię której nie umiałem tknąć od paru miesięcy, naniosłem drewna do kotłowni i tak dalej... Po tygodniu stwierdzam, że jestem 10x bardziej produktywny w ciągu dnia, moje emocje są opanowane w dużo większym stopniu niż przed tripem, czuję że dorosłem psychicznie o parę lat. Umiem sobie odmówić słodyczy, zioło mnie brzydzi i mam we wszystkim umiar. Dodatkowo czuję silniejszą więź z Moniką i Marcinem.

Długo nie tknę grzybów, najbliżej za parę miesięcy. Teraz nie byłbym w stanie ich zjeść. Życie stało się dużo przyjemniejsze i ciekawsze. Ćiągle mam ochotę coś robić pożytecznego, nawet auto mi się lepiej prowadzi. Wróciłem do ćwiczeń, wczoraj przebiegłem na nartach biegowych 25km. Nie spodziewałem się takich efektów.

Każdemu kto planuje przeżyć tripa polecam się przygotować mentalnie. Zapisać na kartce, których rzeczy z życia chciałby się pozbyć, a które chce pielęgnować.

PS. Dzięki jeśli dotarłeś/aś do końca, cieszcie się życiem i wszystkiego dobrego Wam życzę ;)

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
20 lat
Set and setting: 
Podekscytowanie; Dom Babci; Trip z Przyjacielem i Dziewczyną; Waga: 65kg
Ocena: 
Doświadczenie: 
Alkohol imprezowo; Marihuana nałogowo; Kava Kava sporadycznie; Podtlenek Azotu sporadycznie; Absynt sporadycznie
Dawkowanie: 
2,5g dwie duże wysuszone sztuki

Odpowiedzi

Bardzo wyczerpująco stary, fajnie to zobaczyć z twojej perspektywy

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media