salvia-nauczycielka, szaman i ja...
detale
raporty psychodelicznagwiazdeczka
salvia-nauczycielka, szaman i ja...
podobne
Szałwia Wieszcza. Boska. Salvia Divinorum. Roślina rytualna używana od dawna przez meksykańskich Indian - Mazateków. Odmiana gatunku, który wywołuje specyficzne efekty zmieniające strukturę świadomości. Zalicza się do grupy substancji psychodelicznych.Jej moc jest ogromna. Z góry mówię, że nie jest żal mi żadnych wariatów prezentujących swe 'bad-tripy' po jej zapaleniu na youtube. To Nauczycielka, która oczekuje szacunku i pokory. A nie zwykłego 'zabawienia się'. Pozwala nam podróżować w czaso-przestrzeni, doświadczać obecności innych Bytów, eksplorować świat z pogranicza innych wymiarów oraz przedmiotów. Zobaczyć świat trochę z innej perspektywy.
I wcale nie trzeba spalić najmocniejszego ekstraktu jaki tylko mają w Shiva shopie czy gdziekolwiek, żeby wyciągnąć z tripu coś wspaniałego. Jest 6 poziomów tripu. Skala intenstywności przypisana do każdej litery:S-A-L-V-I-A Pragnę opisać moje doświadczenie, które dotyczyło poziomu 4-V.
1 gram ekstrakt x 20. Był ze mną M. Starczyło na 7 dobrych lotów. Trzy z nich stworzyły mi samej pewien obraz, niejako dopełniły się.Lufka nabita. Lekki strach i obawa. Pierwszy mały buch. Wchodzi bardzo szybko. Jeszcze nie wypuściłam dymu z płuc, a już zaczynało dziać się 'coś'. No ale co? Uczucie ścisku mojej głowy z dwóch stron. Spojrzałam na krawędzie ścian, które niejako rozmyły się,
stały się 'miękkie'. Drugi maly buch, a po nim pokój wypełnił się jakimiś powietrznymi trójwymiarowymi, pionowymi korytarzami, które wydawały mi się wypływać z grającego Tv. Przepływala w nich jakaś Energia w postaci ciemnych strumieni maleńkich atomków. Towarzyszyło mi uczucie zmieszania. Ale o co chodzi? Napady śmiechu, owszem.Głowa stawała się coraz cięższa i cięższa. Spadała mi na prawy bok.A ja bezustannie ją podnosiłam. Ona upadała, ja ją podnosiłam. Blizej nieznana mi siła przyciągała mnie do siebie. Kolory nieco zmieniły swą barwę i nasycenie. M. coś do mnie mówił, ale jego głos stał się zniekształcony przez nieokreślony hałas, którego źródła nie znałam. Był to szum w połączeniu z grającymi bębnami gdzieś w oddali. I to na pewno nie w Tv.Nic nie wyciągnęłam z tego wszystkiego, więc po dłuższej chwili próbuję dalej. Przecież coś musi się w Niej kryć.
Drugi SD-trip był piękny. To było jak sen. Zaciągając się siedziałam po turecku. Podczas powolnego wypuszczania dymu zdałam sobie sprawę, że stałam się jednym z bębnów słyszanych poprzednim razem. To coś lub ten Ktoś dudnił w bęben-Mnie tak mocno, że odczułam to w sposób fizyczny. Mój podbródek był 'zalany' falą uderzeń. Moje ciało stało się niesamowicie ciężkie. Niosące się rytmiczne dźwięki i częstotliwości wypełniły moją głowę we wszystkich chyba możliwych zakamarkach. Tak jak i wszystkie ścieżki nerwowe, które spowodowały, że mój mózg wykazał aktywność określonych fal Theta. Taka aktywność fal mózgowych naturalnie pojawia się w głębokim relaksie, w czasie tej fazy snu, kiedy pojawiają się marzenia senne. W tym stanie możliwa jest też podróż szamańska.A ja właśnie tak się poczułam. Jak w transie, śnie.Nie byłam sobą. Głowa opadła mi na dół. Część mojej świadomości próbowała mnie zmusić do dotknięcia podbródka, tak na wszelki wypadek, by sprawdzić czy to co czuję jest prawdziwe. No i było. Nawet trochę bolesne.
Ale druga jej część była zupełnie gdzie indziej.
Jak we śnie. Tak długo jak trwa nasz sen i mamy zamknięte powieki, tym nadal wierzymy, że to, co się dzieje jest prawdziwe. Z jedną małą różnicą, że próbowałam otwierać oczy, które jednak samoczynnie się zamykały. Mimo to ciągle śniłam.
A tam wizja Szamana, którego własnością był pewien magiczny bęben. Używał go podczas swoich ceremonialnych rytuałów, podczas podróży Jego Ducha po świecie astralnym. Uważał go za siebie samego. Gdy grał na nim z towarzyszącą mu ogromną pasją, czuł z nim jedność. Scalał się z nim w każdym kawałku. Dopełniali się wzajemnie. Po dłuższej chwili bębnienia zapominał, gdzie kończą się jego ręce, a gdzie zaczyna bęben. Dźwięki początkowo wypływające w wyniku styknięcia się Jego ręki, a membrany ze skóry zwierzęcej, wprawiały w trans. Go Samego jak i Bęben. Ta więź z każdym kolejnym doświadczeniem przybierała intenstywniejszą barwę. Ich związek był tak mocny, że to, co przeżywał sam Szaman, mógł odczuć też bęben.
Śniło mi się również, że wiernym przyjacielem Szamana był pies. Towarzyszył mu zawsze. W dzień i w nocy.
Pewnego razu, podczas jednej z wielu astralnych wędrówek Szamana, jego Duch błądził. Nie szukał nic konkretnego.Nie miał nic na celu. Aż tu nagle trafił na Ducha obcej mu osoby. Nigdy wcześniej jej nie spotkał. Nic o niej nie wiedział. Tą osobą byłam Ja. Tak bardzo pragnęłam doświadczyć czegoś niesamowitego. Pięknej mistyki. Starałam się znaleźć otwór, przez który 'wpłynę' do innego wymiaru tak jak wyobrażają sobię tę podróż Szamani.
Sen trwał dalej. W trwających moich marzeniach sennych śniło mi się, że jestem Szamanem. Uzdrowicielem chorych i nękanych Dusz, Przewodnikiem tych zagubionych. Bęben, który jest moim narzędziem wspomagającym moje astralne podróże, jest drugim Mną. Moją drugą połówką. W nim mieszka wielka moc Szamana. Prowadzi Mnie ona daleko. Konfrontuje z innymi światami i Bytami. Pewnego razu spotykam tam zagubioną duszę, której nigdy przedtem jeszcze nie widziałam. Nie miałam pojęcia skąd Ona pochodzi.
Ale od razu zrodziła się we mnie pewna myśl. Że się gdzieś zagubiła. Potrzebuje pomocy. Przewodnika, który wskaże jej drogę do Samopoznania, do prawdziwego domu, do którego pragnie wrócić. A jest on bardzo daleko. Na skraju dwóch innych wymiarów w odległej przestrzeni. Będę Jej przewodnikiem. Pomogę odnaleźć Jej zagubionego Ducha i Dom...
Trip doświadczony przy użyciu z Salvią opisałam w postaci Snu. Dlaczego? Marzenia senne są zawsze niezwykłe. Jakie by nie były. Dobre czy złe. Przejmujące czy bezsensowne. To, czego doświadczyłam to cudowna podróż w czasie i przestrzeni. Poznałam tam Szamana, który oświadczył, że będzie moim Przewodnikiem. Być może jedno z moich poprzednich wcieleń to właśnie On. Nie wiem. To dziwne do opisania, ale byłam jednocześnie samym Szamanem, dudniącym bębnem i mną samą. Gdybym próbowała to opisać w normalny sposób jak przygodę, wydaje mi się, że nie dałoby to smaczku tajemnicy i mistycznej nutki.
To właśnie jedna z tych wzruszających i mistycznych chwil w życiu, dla których pragnę istnieć.
To wszystko się gdzieś łączy.
Próba interpretacji, notowanie własnych przeżyć, a potem składanie doświadczeń, pojedynczych elementów z poszczególnych wędrówek pozwoli ułożyć mozaikę naszej osoby.
To wszystko się gdzieś łączy. Wszystko.
Mimo, że zapaliłam Szałwię jeszcze trzeci raz, uważam, że nie zobaczyłam tam nic konkretnego. Może tylko znów dziesiątki korytarzy energetycznych przepływających z jednego końca pokoju do drugiego, z podłogi do sufitu. Siła grawitacji Salvii była ogromna. Musiałam się położyć na łóżku. O wstaniu nie było mowy. Znów w mej głowie pojawiło się dudnienie, ale już nie to samo, co Wtedy. Moja głowa omal nie pękła. Nie miałam możliwości podniesienia się z łózka przez co najmniej 10 minut. Patrzałam przed siebie.
Przyynajmniej próbowałam. Oczy na pół przymknięte.Jedyna ważna rzecz podczas tego lotu to poczucie obecności wspaniałej, wielkiej, mądrej i doniosłej kobiety. Nauczycielki, która pomogła odnaleźć mi swego Przewodnika. I tak na wszelki wypadek ujawniła się na końcu moich wizyjnych tripów Z salvią.Tak na wszelki wypadek, żebym o Niej nie zapomniała. O Jej potężnej mocy, która może wyrzucić z ciała i sprawić, że będę pamiętać tylko to, że nie pamiętam totalnie nic.
- 11455 odsłon