Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

trip w sensie trip, a nie 'trip' cz. i

detale

Substancja wiodąca:
Chemia:
Dawkowanie:
2x250mg na osobę
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Autostop Polska-Niemcy-Holandia, bez noclegów, praktycznie bez zaopatrzenia.
Wiek:
22 lat
Doświadczenie:
tramadol, morfina, heroina, fentanyl, buprenorfina,
amfetamina, kokaina, mefedron, efedron, inne betaketony,
BromoDragonFly, LSD, DOI, DOC, 25C-nBOME, 2C-E, MDMA, piperazyny (różne, nie jestem w stanie podać nazw), metoksetamina Salvia Divinorum, 4-HO-MET, 4-ACO-DMT, psylocybina, syntetyczne kanabinole, metylon,
benzydamina, DXM, dimenhydrynat, hydroksyzyna,

trip w sensie trip, a nie 'trip' cz. i

Jakoś tak się złożyło, że porozjeżdżaliśmy się po Polsce, ja i on, kolega poznany przez forum w czasie mojego pobytu w Warszawie, z czasem awansowany na dobrego kolegę, jednego z dwóch najlepszych w tamtym miejscu i czasie. We wszystkim co nam się przydarzało od ostatniego spotkania nie było potrzeby kontaktu, potem nie było możliwości kontaktu, ale kiedy wreszcie udało nam się porozumieć i tu ciekawostka - przez kanał IRC hyperreala, szybko zaplanowaliśmy akcję, im bardziej randomową, tym lepiej.

-Masz wolne kilka dni od poniedziałku?

-Mam.

-To jedziemy gdzieś na stopa. Może do Poznania? Eulera odwiedzimy.

-Spoko.

 

-A może wtorek?

-Luz.

-To może do Amsterdamu na tego stopa?

-Luz. A biorą ludzie na stopa dwóch gości?

-Ktoś musi.

-W tej sytuacji żałuję, że nie jesteś zajebistą laską.

-Dobra, trzymaj się ramy to się nie posramy.

 

No to jedziemy do tego Amsterdamu autostopem. Ustawiliśmy się na Orlenie w Kołbaskowie, spotkaliśmy, kolega po przywitaniu pyta się mnie, czy mam chusteczki, mówię że mam i pytam po co mu, na co on odpowiada że bombki zrobi, pytam się z czym, a on, że z 6-apb, ja pytam co to, on opowiada, ja mówię, że nie ma opcji żebym zjadł jakiekolwiek ścierwo tuż przed wejściem do samochodu z obcymi ludźmi, w lekko tylko określonym kierunku, po czym zapominam po co mu były te chusteczki i mu je podaję, na co on pyta czy jednak ma zrobić, a ja zdziwiony 'co zrobić?', więc on mówi że bombki, a ja żeby spierdalał i łapiemy stopa.

Jedziemy z jakimś tłustym kucem, który leci swoim audi do Berlina, myślimy sobie 'czemu nie Berlin', kolega jeszcze w nim nie był, ja trochę się włóczyłem po centrum kilka miesięcy wcześniej, a tak naprawdę kto powiedział, że musimy jechać do Amsterdamu, jebać ten Amsterdam, drogo, turystycznie, a na dziwki i tak nie mamy hajsu, więc na dobry początek odpuśćmy sobie tak daleki cel i rozejrzyjmy się w tym Berlinie. Kuc puszcza z mp3 polski kindermetal (Hunter) i polski kinder-punk-rock (Pidżama Porno).

W Berlinie jesteśmy chyba po niecałej godzinie, wysiadamy i idziemy w kierunku który wydaje mi się właściwy, po jakiś czasie natrafiamy na mur, więc albo w lewo albo w prawo, a że w lewo widać sklep, a w sklepie bywa browar, to idziemy w lewo. Pani za kasą pyta czy otworzyć nam piwko, fenomenalnie, w Polsce takie cuda to tylko w wiejskich i osiedlowych sklepikach, gdzie wszyscy piją piwo na miejscu i od eonów żadnemu stróżowi prawa nie przyszło do głowy żeby coś z tym robić, a tutaj - normalnie, elegancko, na ulicy, w całkiem niezłej, białej dzielnicy. Jak dla mnie to przejaw cywilizacji na wysokim poziomie kulturowym. Piwo rozjaśnia myśli, i zaostrza apetyt na drugie piwo, ale po drodze, albo raczej podczas szwendania się napotykamy stację S-Bahnu, więc idziemy na peron, rozkminiamy rozkład, ja znajduję na nim znajomo brzmiącą nazwę stacji przy której mieszkają moi poprzedni gospodarze, młodzi, idealistyczni, niemieccy alterglobaliści, dziewczyny z włosami pod pachami i chudzi dredziarze w okularkach, swoją drogą wszyscy przesympatyczni, tylko robią straszną bryndzę jak przyniesie się im na kwaterę jakiekolwiek martwe mięso w celach spożywczych, za to przekarmiają swoim wege-shitem. Nie żebym miał coś do wege jako tako, pewnie nawet się z nimi w wielu kwestiach sprawach zgadzam, chodzi tylko o to, że znakomitej większości ich potraw normalny chłop, na trzeźwo nie zje z własnej, nieprzymuszonej woli. Wracając jednak do tematu, ładujemy się do kolejki podmiejskiej, informuję kolegę, że Paul Kalkbrenner z dźwięku ostrzegawczego przed zamknięciem drzwi zrobił sampla na którym skleił cały kawałek, obczajamy czy nie ma kanarów, bo na ścianach wisi ogłoszenie, że mandacik za jazdę bez kwitu wynosi okrągłe 600 euro, nawet się trochę podjarałem. Z tym obczajaniem kanarów, to szersza historia, akcja wyniesiona jeszcze z Warszawy, jak się jedzie we dwóch, to jeden ma wyjebane, a drugi stoi przy drzwiach i na każdym przystanku obczaja czy skurwysyny się nie pakują do autobusu/pociągu. W Berlinie wszystko działa identycznie, z tą różnicą, że w metrze nie ma bramek i większość Niemców jednak ma te bilety i całkiem szybko orientuje się, że my ich nie mamy i śmieje się pod nosem z polaczków-biedaczków. Stacja docelowa - Rathaus Neuköln, wysiadka, tralalala pod apartament niemieckich aktywistów przeciw mięsu i elektrowniom atomowym (ATOMKRAFT TO CHUJ), po drodze jeszcze po dwa piwa z Kauflanda i nagłe olśnienie, prawie jak w kawałku Łony, który co prawda wiedział jak wygląda dom Ani, ale za chuj nie wiedział gdzie on jest. Ja wiedziałem jak wygląda i gdzie stoi, ale przycisku od domofonu ani nazwiska ani mru mru, więc siedliśmy sobie na krawężniczku pod drzwiami, otworzyliśmy piwka i w znakomitych nastrojach zaczęliśmy konsumpcję. Myśli znowu mi pojaśniały, przypomniało mi się, że mam telefon do jednej laski z tego lokalu, więc wykonuję, jak się po chwili okazuje, międzymiastową - ferajna szalonych, bezrobotnych, alternatywnych darmozjadów i wegetarianów wyprowadziła się do Lipska. Plan wydaję się coraz bardziej klarowny - mamy gram 6-apb, więc nocleg nam odpada z list do załatwienia, bo po co nam nocleg, skoro spać nie będziemy.

Wracamy do galerii w której był Kaufland, tym razem chcemy WC, ładujemy się do sąsiednich kabin, ja robię donośną, dumną, polską kupę, a kolega kręci bombki, czynności te umilamy sobie konwersacją przez płyty działowe. Po dziesięciu minutach walenia kupy i kręcenia bombek, kolega podaje mi górą jedno zawiniątko i butlę Pepsi, zjadam, bombka oczywiście przemaka przed połknięciem i puszcza zawartość, inaczej nie byłaby bombką, smak chujowo-chemiczny, ale bez katastrofy i odruchów wymiotnych, generalnie luzik. Stało się, zjedzone, cyrograf na czas określony znowu podpisany, niech się dzieje wola nieba, sramtamtam. Teraz drogi czytelniku odpal sobie na google maps Berlin, zlokalizuj Rathaus Neuköln i Bramę Brandenburską (klik) i zobacz jaki kawałek je dzieli - ja do tej pory nie wiem czy jest to fchuj daleko, czy po prostu daleko, w każdym razie kiedy dochodziliśmy do tej dużej ulicy na której Brama stoi, ja byłem już całkiem nieźle porobiony, a porobienie to przyszło bardzo znienacka, na jednej przecznicy czuję, że coś mnie smyra, na drugiej już jestem pewny że jestem porobiony - typowe splątanie, lekkie zmiany w odbiorze wizji, które tak naprawdę trudno mi zdefiniować czy opisać, narastający niepokój, rozpierdalające coś od środka, trzecia przecznica - przestaję się odzywać, czuję się źle, zarządzam postój. Siadamy na ławeczkach na tej właśnie głównej turystycznej ulicy Berlina, ja już totalnie nic nie ogarniam, jeden wielki rozpierdol, źle, źle, źle, jak dużo za duże przedawkowanie mefedronu w początkach z nim znajomości, zbiera mi się na wymioty i nagle jak nie wystrzelę, rzyg, rzyg drugi, rzyg trzeci i czwarty, cały zapłakany, obraz nędzy i rozpaczy. Ale jak powszechnie wiadomo, dobre rzyganko zazwyczaj poprawia sytuacje, tak stało się i tym razem, wyzwolone przez brązowy proszek energia i ciśnienie, które rozsadzały mnie od środka, znalazły ujście w strumieniu wymiocin. Uf, jak mi dobrze, ledwo zdążyłem wytrzeć twarz z resztek zjedzonego wcześniej jeszcze w Polsce burgera, ledwie otarłem łzy, a tu do mnie jakiś Niemiaszek podbija, nie zważając na leżącą pod nogami zupę i mówi: 'Papieren bitte, hende hoch, raus polnishe banditen, ja wohl, jala la iii huuuu, cigaretten?', co tłumaczę specjalnie dla nieniemieckojęzycznej części czytelników - 'Przepraszam, nie wiecie gdzie mogę kupić papierosy?'. Proszę, żeby przeszedł na angielski i tłumaczę mu, że nie mam pojęcia i mogę go poczęstować, on że nie chce, że chce kupić, a nie palić i chuj tak naprawdę wie o co chodzi, ale zaczynamy gadać o czymś innym, mam ochotę dyskutować, sam nie wiem o czym rozmawialiśmy, ale w końcu sobie poszedł, a ja już całkowicie dobrze się czujący zgodziłem się z kolegą, że trzeba się gdzieś ruszyć, więc dziarsko zaczęliśmy maszerować w stronę Brandenburgen Tor, minęliśmy ją i poszliśmy na największy trawnik jaki w życiu widziałem, mianowicie ten na podwórku pod Reichstagiem (taki wielki budynek trochę trójkątny i trochę z kopułą, rozwalało się go w Call of Duty albo Medal of Honor). Na trawniku paru chłopaków rzuca frisbee i przez moment chcemy się dołączyć, bo zarówno ja jak i kolega też rzucamy, ale szybko okazuje się, że Niemcy nie rzucają, oni czarują freestyle, szczeny nam opadają, więc siadamy na tym trawniczku i patrzymy. Słońce sobie zachodzi, na jego tle staje jakaś gruba baba z aparatem na statywie, zaraz dołącza do niej facet z kamerą i robią swoją robotę. Kolega mówi - 'patrz, jacyś ludzie o kulach, o co chodzi, po co tam stoją?'. Myślałem, że żartuje, ale on dalej, o co chodzi, o co chodzi, w końcu wstał, poszedł do fotografów i w połowie drogi klepnął się w czoło i krzyknął 'Kurwa! To statywy!'. Spoko. Do gościa z kamera podbija jakaś pani z mikrofonem i razem ruszają do Niemców z freesbee, no proszę, telewizja, dziennikareczka i pan operator. Jak tylko skończyli z panami od dysku, idą, jak by inaczej, do nas. Pani dziennikarka, tak zachodniodziennikarska, że bardziej się nie da, pyta po brytyjsku, czy mówimy a little bit english, mówimy że yes, ona czy może zadać a few short questions, my że no problem, no to ona nas z zaskoczenia - should Germany pay a lot of money, to keep Greece going? Kolega nagle okazuję się ekonomem i zaczyna nawijać po angielsku, odnoszę wrażenie, że mówi w tym języku lepiej od pani redaktor, a wrażenie to opieram na tym, że nie rozumiem ani słowa z jego wywodu, robi przy tym uczone miny i mądrze akcentuje. Pani redaktor kiwa głową, zadowolona z materiału, ale kumpel nagle robi pauzę, patrzy na dziennikarkę z kurwikami w oczach i oznajmia: I'd really like to talk with you about it, but I'm sooooooooooooo hiiiiighhh.... Pani redaktor zamiera, po czym wybucha serdecznym śmiechem, życzy miłej nocy i zwija się razem z panem kamerzystą. Cóż, jeśli zobaczycie na jutube ućpanego mądralę mądrzącego się na temat dofinansowania Grecji przez Niemcy - hyperreal pozdrawia.

Rozmowa miała miejsce około godziny dwudziestej. Następne jedenaście godzin wyglądało w sumie podobnie, chodziliśmy, gadaliśmy, piliśmy piwo, gadaliśmy, chodziliśmy, piliśmy piwo. Właściwe działanie 6-apb oceniam bardzo pozytywnie, szczególnie mając porównanie z innymi klepaczami. Duża gadatliwość i chęć poruszania rożnych tematów, często trudnych, dosyć czysta stymulacja fizyczna, bez efektu strucia, brak psychicznego zjazdu, zupełny brak jakiejkolwiek paranoi.  Około 23ciej dorzuciliśmy kolejne bombki, znowu po 250mg na głowę. Tym razem siadło miękko i płynie, mocno nakręcając spida i potwornie niszcząc wizję. Odczytanie czegokolwiek na telefonie - niemożliwe, skoordynowane przypalenie papierosa - niemożliwe, trzeba było machać płomieniem w pobliżu końca szluga licząc, że się trafi, rozpoznawanie twarzy - niemożliwe. Ostrość totalnie popsuta. Do szóstej rano szwendaliśmy się po Berlinie, w końcu doszliśmy do jakiegoś parczku zamieszkanego przez króliki (serio, normalne, białe króliczki, nie, nie goniliśmy ich), ja położyłem się na ławce i jakieś pół godziny drzemałem, co okazało się dobrym pomysłem, zarówno doraźnie - po przespaniu się wzrok wrócił do normy, jak i długodystansowo - okazało się, że podczas całej naszej podróży, która miała trwać jeszcze cztery dni, każda minuta snu była na wagę złota. Kolega nigdy wcześniej nie jeździł stopem na wariackich papierach i postanowił, że spać nie musi, czego efektem był spektakularny zgon w Holandii. 

O zgonie kolegi, oraz o:

-pięknych holenderkach,

-mieście, które zmienia układ ulic, gdy tylko odwrócisz wzrok,

-miejscu gdzie nie ma ŻADNEGO miejsca do dzikiego nocowania,

-Wiśle Kraków w Holandii,

-holenderskim paleniu,

-niemieckim hostelu,

-rewizytacji Berlina,

-oraz o tym, co należy sobie mówić gdy jest ciężko,

w następnym odcinku! Nie przegapcie.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
22 lat
Set and setting: 
Autostop Polska-Niemcy-Holandia, bez noclegów, praktycznie bez zaopatrzenia.
Ocena: 
Doświadczenie: 
tramadol, morfina, heroina, fentanyl, buprenorfina, amfetamina, kokaina, mefedron, efedron, inne betaketony, BromoDragonFly, LSD, DOI, DOC, 25C-nBOME, 2C-E, MDMA, piperazyny (różne, nie jestem w stanie podać nazw), metoksetamina Salvia Divinorum, 4-HO-MET, 4-ACO-DMT, psylocybina, syntetyczne kanabinole, metylon, benzydamina, DXM, dimenhydrynat, hydroksyzyna,
chemia: 
Dawkowanie: 
2x250mg na osobę

Comments

Zbyt dużo opisów gdzie byliście. Za mało samego tripu.

wiem, wiem. wydaje mi sie ze to dlatego, ze po przerobieniu jakiejs tam ilosci materialu, okazuje sie, ze trzezwosc jest o wiele ciekawsza niz ujebanie, dlatego wiecej tutaj opisow podrozy niz samego tripu, po prostu lepiej wspominam tamte momenty.

to jest zajebiste!rozwalaja mnie twoje niektore teksty,tylko:

-cpales mefedron,tak?(bo nie do konca zrozumialem,mam troche zryty czerepik)

-jakzes kurwa przemycil?(w folii?w sreberku?)dzieki za odp,podobno najlepsze sreberko

nie cpalem mefedronu tylko 6apb (podczas opisywanych wydarzen), o mefedronie wspomnialem tylko w celu porownania jego przedawkowania do stanu w jakim sie w ktoryms momencie znajdowalem. wczesniej - owszem, mefedron jadlem w ilosciach hurtowych.

co przemycilem? normalnie, w kieszeni ziomek mial. nie popadajmy w paranoje, na zachodzie trzeba sie bardzo postarac zeby psy cie przefiskały, wiec nie ma potrzeby chowac czegokolwiek gdziekolwiek. no chyba ze myslisz o niemieckiej drogowce - tak, oni czesto zatrzymuja samochody na polskich blachach, ale w sumie tylko ze dwa razy jechalismy na polskich blachach i obylo sie bez problemow. albo moze nie orientujesz sie, ze jestesmy w schengen i nie ma juz kotroli na granicy, ba, w ogole nie wiesz kiedy przejezdzasz granice, gdyby nie sms od operatora sieci, inforumujacy, ze bedziesz wiecej placil ;]

 

dzieki

A co z drugą częścią? Wciąż czekam! :D

Jednak człowiek, który wraca przez Drzwi w Murze, nigdy nie będzie tym samym, który przez nie przeszedł...

Właśnie, co z drugą częścią? :( Jeden z moich ulubionych TRów!

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media