przed nami tylko ściana deszczu
detale
raporty nullumcrimen
przed nami tylko ściana deszczu
podobne
Niewiele moich odlotów utrwaliło się w mojej pamięci - było ich tak wiele, były moją codziennościa i rzadko przychodziło mi do głowy szczegółowe zapamiętywanie ich. Ale jedna noc na zawsze pozostanie w moim sercu. Pamiętam wszystko dokładnie, chociaż minął już rok, kolejny zmarnowany prochami rok. Są jednak dni szczególnie, a ten był jednym z nich. Ze mną była moja miłość, czerwiec i... morfina.
Morfino... Prawdziwe szczęście będzie dla mnie zawsze miało gorzki, obrzydliwie gorzki smak. Najcudowniejsza, najpiękniejsza, tak niebezpieczna, tak pociągająca, idealna, najdoskonalsza ze wszystkich, dar wyższych istot, które chciały pokazać nam, jak to jest być jednym z nich - na chwilę, na kilka godzin, póki ona w nas trwa. Ze wszystkich narkotyków tylko morfinę wspominam z czułością i uwielbieniem, bo tylko ona pokazywała mi świat taki, jakim być powinien. Wyobraź sobie całe swoje życie, jak rozsypane puzzle, które nie chcą się stać złożonym obrazkiem, bo cały czas czegoś brakuje, najmniejszego szczegółu, który jednak nie pozwala spojrzeć na całość jak na w pełni ukończone dzieło. Morfina sprawiała, że puzzle się układały, nie brakowało niczego - i już wiesz, jak piękne będzie dalsze życie, jakie będzie szczęśliwe. Wiesz, jak rozwiązać każdy swój problem, a ludzie, ludzie cię zrozumieją, bo widzisz ich przez pryzmat swojego wszechogarniającego szczęścia... Dopóki ona działa.
Był czerwiec, sobota, wieczór, wracałam do swojego ukochanego po kilku dniach rozłąki i miałam kilka listków Sevredolu, które postanowiłam zabrać ze sobą, na nadchodzący wieczór, na wyjątkowe okazje. Zaczęłam sama wtedy - byłam już bliska celu swojej podróży, jechało się nudno, kilka miejsc wokół mnie zajmowały jakieś małomiasteczkowe imprezowiczki, które jechały pobawić się w prawdziwym mieście - były głośnie, trochę już pijane i nie mogłam tego już dłużej wytrzymać. Postanowiłam rozpocząć ten cudowny wieczór od 80 mg morfiny - łyknęłam 4 tabletki, niewiele na początek, żeby jeszcze dotrzeć do swojego mieszkania. Po 15 minutach poczułam, że wchodzą... Uwielbiam to uczucie, kiedy zaczynają przechodzić fale przez głowę, tak słodkie, prawie bolesne, dając poczucie nadchodzącej ekstazy. Potem fala szczęścia - była subtelna, w sam raz, by przetrwać kilkanaście minut, które mi pozostały z uśmiechem na twarzy, czekając na człowieka, którego kocham najbardziej w świecie.
On z początku nic nie zauważył, tylko powiedział, że za bardzo jestem oderwana od świata. Dopiero po dotarciu do mieszkania powiedziałam mu, jak spędzimy wieczór. Pamiętam, że włączyliśmy jakiś film... Ja zjadłam kolejne 120 mg, on 200 nieco później, po równo... Kolejne fale ciepła, kolejne uciski w głowie, tak szczęśliwie, że nie chce się nawet otwierać oczu. W pewnym momencie popatrzyłam na niego - siedział na kanapie, człowiek szczęśliwy i mówił mi, że jest w takiej euforii, że nie może zrozumieć, o czym jest ten film i co się w nim dzieje. Wybiegając na przód, do teraz sama nie pamiętam, o czym on był. I przytulamy się... Zaczynam się przytulać, dwoje zakochanych w sobie ludzi, przytulamy się cały czas, nie mogąc od siebie na chwilę odstąpić. Za oknem była już czerwcowa, duszna noc, przerywana lekkimi porywami, wiatru, zapowiadał się deszcz. Coś łunęło, zaczęło padać, zapachaniało deszcze w mieszkaniu. W pewnym momencie wyszliśmy przed drzwi mieszkania, na galerię... Przed nami tylko ściana deszczu, ciepłego, letniego deszczu i wszechogarniająca miłość i szczeście. Staliśmy tak, całkowicie oddając się tamu widokowi, temu deszczowi, nie myśląc o czasie, o istnieniu, był tylko deszcz i my.
Pojawiły się jednak pierwsze morfinowe skutki, wymioty, ale nawet tak nieprzyjemna czynność na morfinie nie zakłóca tej idylli. Ot, wyjść, do łazienki, zrobić swoje, wrócić z uśmiechem i tak do kolejnego razu, jednak harmonia zostaje zachowana, nawet ta obrzydliwa fizjologia nie może jej zniszczyć. Przytulamy się cały czas, rozmawiając ze sobą szeptem, cały czas wyznając sobie miłości, wijąc się z tej przyjemności, całując, będąc w pełnej jedności, w całkowitym porozumieniu. Od czasu do czasu któreś z nas przysypia, o ile można nazwać to snem, ale jedność nie znika, bo czułość jest między nami cały czas. Jedna z najpiękniejszych nocy mojego życia... Byliśmy wtedy i bez narkotyków nieludzko szczęśliwi, ale tej nocy, dzięki morfinie, poczuliśmy się jak ci, którzy cudowny kwiat maku światu ofiarowali, byliśmy na chwilę w raju, poza światem, poza czasem, poza jakąkolwiek formą uwięzienia - ogarnięci szczęściem, miłością, całkowicie wolni, całą noc w swoich objęciach.
Na morfinę zawsze uważałam, starając się nie stracić nad nią kontroli, bo doskonale wiedziałam, jak to się skończy. Mimo to nic innego nie dało mi takiego poczucia spełnienia, jak ona. Pozostanie dla mnie zawsze narkotykiem idealnym, którego działanie jest idealnie wyważone, ani za mocne, ani za słabe. Bo nie chodzi w niej o to, by całkowicie odlecieć, nie kontaktując ze światem, zamykając się w sobie... Morfina, w odpowiedniej dawce, potrafi otworzyć i chociaż cały świat zaczyna się i kończy w nas samych, chociaż daje bardzo specyficzny napęd i specyficzny rodzaj - o ile można to tak nazwać - energii, nie sprawia, że zamykamy się w swoim odlocie, co robiła ze mną heroina.
Rano dalej jeszcze odczuwałam trochę tego szczęscia, chociaż układanka znowu się popsuła i nie chciała się ułożyć, aż do następnego razu. Mimo to nie od razu wróciłam do okrutnej i szorstkiej rzeczywistości, przechowując w sobie część tej nocy, najszczęśliwszej w moim życiu. Morfina jeszcze nie raz uzdrawiała mój świat, ale nigdy to nie było już tak samo wspaniałe, jak wtedy. Nie wiem do dziś, co nami wtedy kierowało... Szczęście, miłość? To na pewno też... Jednak na ich czele stała morfina.
Potem było jeszcze wiele nocy, wiele odlotów, innych, słabszych, przyjemnych, bądź mniej, ale zawsze chciałam wrócić tylko do tej jednej nocy, wspaniałej, długiej nocy. Ile bym dała za taką noc i za taką miłość... Lato rozkwitało, jednak zaczynały już nadciągać białe chmury, z daleka, delikatnie, niewinnie. Ale to już zupełnie inna historia.
- 33762 odsłony
Odpowiedzi
Ładne
Po prostu podoba mi się ta retrospekcja (bo bardziej pod to by podchodziło). Jedyne czego tu brakuje w tym tekście to przerw, bo ciężko się to czyta, a szkoda. :)
Fan mocnych wrażeń, z życiem tragicznym.
z przerwami zawaliłam -
z przerwami zawaliłam - podczas dodawania cofnęłam i poleciały mi akapity
nullum crimen sine lege
znam to
zawsze po majce mam to samo uczucie, przepelnia mnie miłość, euforia, zawsze z moim chłopakiem spedzamy pół nocy na migdaleniu się i przegadywaniu jedno przez drugie jak to sie kochamy :) jak zaczynalam z tym byla poźna wiosna, ciepłe wieczory, facet u boku...czytajac Twoj TR przypomniał mi sie tamten czas:) tyle ze u mnie lecialo i.v. pzdr:)
Niesamowity trip. Tak pięknie
Niesamowity trip. Tak pięknie, subtelnie opisany... Uwielbiam.
Im więcej czytam raportów
Im więcej czytam raportów opiatowych tym bardziej was nie ogarniam. Wielu pisze o niesamowitym świądzie/nudnościach po kodzie/morfinie. Czemu nie bierzecie do tego antyhistamin ? Ja do mojej klasycznej trzysetki kody biorę 200mg aviomarinu i jest o wiele lepiej niż na czysto. Antyhistaminy grupy H1 (aviomarin albo słynna prometazyna) blokują wyrzut histamin czyli brak wymiotów i swędzenia (nadal swędzi ale prawie niezauważalnie) i pobudza wydzielanie enzymu (którego nazwy nie pamiętam a nie chce mi sie sprawdzać) odpowiedzialnego za metabolizacje kodeiny. Tak więc : zero przykrości, większa petarda. Na pewno wielu z was to wie , jednak nie ogarniam jak można regularnie napierdalać opiaty bez antyhistamin a często tu o tym czytam