niemiłe pierwsze spotkanie (dxm)
detale
raporty fever_ray
niemiłe pierwsze spotkanie (dxm)
podobne
Pewnie już opisywałam swój pierwszy raz, ale zginął gdzieś w czeluściach dexeleetu. Było to co prawda kawał czasu temu, ale nadal pamiętam większość.
Waga: 46kg
Dawka: 375mg
S&s:
Pogoda była piękna, niebo niebieskie, wiał przyjemny wiaterek, słowem idealny dzień
na spacerek do apteki. Podekscytowana swoim zakupem, a raczej myślą o wspólnie spędzonym z nim wieczorze, udałam się do domu.
Całość zaczęłam łykać jakoś koło 18, z tego dobrego humoru zapomniałam zrobić próby uczuleniowej (tu mój błąd). Tak wiec połknęłam w odstępach 5 co 5, zapijając colą i czekałam. W miedzy czasie gadałam z kumplem na gg. Wchodziło mi długo (jak się później okazało, nigdy nie trwało to krócej) koło 1,5h, zdążyłam już się zmartwić, że nie zadziała, że czemu tak długo, że coś nie gra itd., no ale w końcu postanowiłam pokręcić się nieco po mieszkaniu. Jak się tak kręciłam w kółko, w te i z powrotem, zaczęło mi się strasznie kręcić w głowie... kiedy po paru minutach nie przestało zrozumiałam, że właśnie zaczyna wchodzić.
Poczułam dziwna lekkość, nie musiałam wkładać żadnego wysiłku w ruch. Pierwsze efekty - pozytywne, w zasadzie nie zapowiadało się na to, co miało nastąpić. Wtedy to już była kwestia minut, ścięło mnie raz dwa i zanim zdążyłam się zorientować, zemdliło mnie jak jasna cholera i znalazłam się nad muszlą klozetową. Oczywiście nic nie poszło, położyłam się pod sedesem jakaś powyginana i poskręcana, patrzyłam na swoje odbicie w lustrze (mam je zaraz obok sedesu). Czułam się wtedy strasznie, przypomniał mi się dzień, kiedy wypiłam dużo za dużo wódki i zdychałam parę godzin modląc się o koniec (co zresztą pewnie każdemu z nas się zdarzyło). Zaczęłam sobie wyrzucać, że mogłam nic nie brać, że w ogóle już nie chcę, ale opamiętałam się jakoś i doczołgałam do salonu, tam położyłam się na kanapie i zamknęłam oczy. Nagle poczułam niesamowite zimno, taka spływającą fale od okna (było zamknięte, wiec wykluczam wiatr), a po chwili miliony malutkich igiełek, które wbijały mi się w głowę i ramiona. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy było to mile czy nie, po prostu dziwne.
Weszło mi już tam na tej kanapie, kompletnie nie pamiętam drogi z powrotem do swojego łóżka. Wiem, że wszystko mi pływało i chyba nie za bardzo rozumiałam cokolwiek. Chciałam napisać koledze, że idę się położyć, ale niestety nie udało mi się napisać nic, co miało by jakikolwiek sens; ręce strasznie mi się trzęsły, wiec odpuściłam sobie walkę z komputerem i położyłam się do łóżka.
Wtedy właśnie zaczęło się ściemniać. Pierwsza wizja był jakiś labirynt podwodny, który wyglądał jak płyta główna... widziałam jakieś ryby, ogólnie przeciskałam się i odczuwałam jakąś straszna duszność i ogólny dyskomfort. Nie wiem w jakiej kolejności dalej następowały wizje, bo wpadłam gdzieś kompletnie w inny wymiar, nie myślałam chyba w ogóle (a przynajmniej nie znanym mi do tej pory tokiem), co chwilę otwierałam oczy i nie miałam pojęcia gdzie jestem, nie poznawałam swojego pokoju. Czułam, jak coś ściska mi całą głowę ze wszystkich stron, było mi jakoś ogólnie ciężko i miałam straszne drgawki. Po jakimś czasie chciałam wyłączyć komputer, ale nie mogłam go znaleźć...nie wiem jakim cudem, ale po prostu nie mogłam. Wiec wpadłam na pomyśl, że wyłączę cala listwę rozdzielczą. Jako, że nie mogłam się ruszać, 10 min zajęło mi zsuniecie się z łóżka pod biurko (mam je zaraz obok) i
dosięgniecie przycisku. Nie mogłam zapanować nad dłońmi, nad oczami, w zasadzie kompletnie nad niczym. Ale udało się. Później próbowałam jeszcze podłączać telefon do ładowania, bo coś koniecznie chciałam, ale trafienie wtyczką mnie przerosło, połamałam ja tylko prawie.
Widziałam bitwę boga z szatanem, jakieś granaty, armaty, działa, ciągle powielający się obraz starego dziada, który wyciskał pryszcze i leciały z nich jakieś diamenty... ogólnie wszystko strasznie mnie męczyło, drażniło i miałam wrażenie, jakby ktoś tarł mi od środka mózg na tarce. Modliłam się już o koniec tego wszystkiego. W pewnym momencie przeniosłam się do starożytnego Rzymu i stanęłam przed życiem i śmiercią. Jakie było moje zdziwienie, kiedy ich zobaczyłam. Kompletnie nie tego się spodziewałam, raczej mrocznych kosiarzy i innych bajerów, a tymczasem wyglądali tak samo: jak wielkie klocki domino o konsystencji budyniu z twarzami i dłońmi. Rozmawiałam z nimi, nie pamiętam o czym, ale koniec końców kazali mi wybierać. Zawahałam się na chwile, ale wybrałam życie i momentalnie znów znalazłam się w swoim łóżku. Oczywiście wtedy byłam święcie przekonana, że od tej mojej odpowiedzi zależy, co faktycznie ze mną będzie. Przez całego tripa powracała mi wizja ziemi... po prostu ziemi, przybliżonej, z kamyczkami i piaskiem, przekładała mi jakby inne wizje, taki dziwny „przerywnik”. Kiedy tylko bardziej odpływałam, strasznie denerwował mnie pewien odgłos. Jakby ktoś uderzał czymś o siebie, jakimiś kubkami, napływała mi wtedy wizja żółtego długopisu, za każdym razem. Jak się później okazało, były to moje zęby, po prostu strasznie łatała mi szczeka przez te drgawki. Pociłam się, co jakiś czas robiło mi się niedobrze, ciągle chciało mi się pić. W głowie cały czas kompletny burdel, pociągi, szumy, ludzie, wszystko naraz, miałam kompletnie dosyć. Nie czułam własnego ciała, traciłam poczucie gdzie leżę i czy w ogóle leżę, czy te ręce to moje ręce, co to za nogi leżą tam na dole. Nagle ubzdurałam sobie, że matka wróciła do domu i leży w salonie, zrobiło mi się głupio, że nie otworzyłam jej drzwi i że pewnie pomyślała, że naprałam się jak szpadel, więc wstałam, żeby do niej pójść. Doszłam niestety tylko do drzwi, a raczej „dochwiałam” się, trzymając się framugi. Nic nie zobaczyłam, ale uspokoiłam się i wróciłam do łóżka. Za dwie minuty znów wydawało mi się, że wróciła i muszę iść się przywitać, ale już nie miałam siły wstawać. Na ścianie widziałam psa koleżanki, spod łóżka rosły mi jakieś rośliny, ale to akurat było najbardziej znośne.
Po paru godzinach udało mi się jakoś zasnąć, ale cały następny dzień byłam wyjęta nie z tego świata, obraz mi łatał, ciężko mi było dojść do siebie. Powiedziałam wtedy, że była to najgorsza noc w moim życiu i nigdy już nie zjem dexa. Czułam się, jakby ktoś mnie zamknął w jakiejś piekielnej klatce, gdzieś w środku mojej głowy. No ale jednak ciekawość wzięła górę i zjadłam parę dni później... wtedy było kompletnie inaczej, cudownie, ale to nie na ten temat.
Wniosek z tego taki, ze ~8,2mg/kg nie było dla mnie szczególnie dobrą dawką na pierwszy raz i nie ma co rzucać się ‘na głęboką wodę’.
- 8408 odsłon