zlekceważenie było zgubne
detale
Ludzie w pewnym momencie po prostu popchneli mnie w złe myślenie.
raporty vanson
zlekceważenie było zgubne
podobne
Zacznę o tego co było w tym przypadku zlekceważeniem, mianowicie blottery wróciły do mnie po 3 miesiącach. Dałem je znajomemu ale nie miał okazji ani chęci na tripa więc zwrócił mi je z myślą "żeby się nie zmarnowały". Niestety wcześniej przeczytałem na jednym z podobnych forum, że listki po trzech miesiącach tracą wartość a te które miałem były w " Moim" posiadaniu ponad 4 miechy (z leżakowaniem u koleżki licząc). Z tą myślą bez zastanawienia załadowałem 1 listek...
Godziny podowane są orientacyjne ale raczej pokrywają się z realnymi wydarzeniami ( 21:43 i 22:01 są jak najbardziej prawdziwe bo zapadły w pamięć jak nic innego)
Godzina 16:30
Zarzucam kwadrat pod wargę u siebie w domu i szykuję się do wyjścia. Byłem umówiony na partyjkę pokera z ziomalami. Ogarnięty wyruszam na przystanek, pakuje się w autobus i lecę do ziomala Maćka.
17:00
Wbijam do Macieja z którym później mamy iść do naszej "pokerowni" Do reszty ekipy ale że mamy trochę czasu odpalamy meczyk w FIFE, w międzyczasie wbija jeszcze jeden ziomal. Gramy na konsoli i powoli zaczynam czuć lekkość, lekki dyskomfort w okolicach brzucha, robi mi się coraz cieplej.
17:30
Nie jestem w stanie grać na normalnym poziomie więc oddaje pada Kacprowi żeby dokończył mecz za mnie a sam rzucam się na łóżko i obserwuję pokój. Czuję mocne ładowanie na ciele, wręcz czuję potrzebę dziwnego wyginania się. Uwagę przykuła wzorzasta zasłona która wydawała pierwsze szepty fazy. Robi mi się coraz cieplej i widzę coraz bardziej "cukierkowo". Zaczynam " Buchac" Powietrzem z płuc, zaczyna serio mocno wygrzewać z czego ziomki mają lekką bekę. Oboje wiedzieli że zarzucilem przed wyjściem z domu. Chłopaki skończyli mecz, pada decyzja że lecimy z Maćkiem na pokera a po drodze odprowadzimy Kacpra pod jego klatkę.
18:00-18:20
Maszerujemy miastem, jest już ciemno, drogę oświetlają latarnie, szara końcówka zimy, szara aura a mimo to zachwycam się widokiem skwerku który mijamy. Podczas marszu wymieniamy z Maćkiem spostrzeżenia na temat naszego szarego miasta i patologii jaka w nim ma miejsce na codzień. Podróż na sąsiednie osiedle minęła szybko, dzwonimy domofonem i wbijamy na drugie piętro gdzie w kawalerce po babci czeka na nas ziomek. Ja już mocno wygrzany, pewnie z kwaśnym uśmiechem na mordzie a tam ziomek i jego mamuśka która go przywiozła i chciała zobaczyć stan mieszkania bo dosyć często tam przesiadywalismy. Na szczęście nic się po mnie nie zczaila za to ziomek od wejścia wiedział co jest grane. Powiedziała żebyśmy byli cicho po 22 żeby sąsiedzi nie dzwonili i wyszła.
18:30-19:00
Szykujemy żetony do rozgrywki czekając na dwóch kolejnych ziomków. Wystrój mieszkania to typowe babcine wzorzaste wykładziny z czasów PRL, które robia mi niezłą sieke na głowie, koledzy widząc moje zafascynowanie wystrojem który widziałem nie raz są rozbawieni przez co i ja śmieje się jak głupi do sera. Zanim dotarła reszta graczy poprosiłem Maćka żeby zarzucił mi kokona bo miałem straszna ochotę przysmazyc lufę. Wyszliśmy do kuchni w której nie było światła i wpadało tylko załamane z korytarza, nadając zajebisty klimat. Rozpalam szkło i patrząc na tlącego się topa zatracam się w nim na chwilę, co znów powoduje rozbawienie chłopaków i mój wybuch śmiechu.
19:00-20:30
Przyszła reszta, jeden z kolegów bardziej ogarnięty patrzy na mnie z ukosa i pyta co taki wesoły jestem na co odpowiadam tylko śmiechem, drugi nieogar w tych sprawach rzuca tekstem "no co pewnie się zjarał" co powoduje rozbawienie reszty jak i moje. Siadamy do gry ciężko mi skupić wzrok na kartach, a co dopiero dobierać układy i odpowiednio obstawiać. Robi mi się przez to dosyć ciężko i ciepło przez co znowu zaczynam "buchac" Co powoduje natychmiastową reakcje bardziej kumatego zioma który z automatu rzuca "jak ty kurwa kwaśny jesteś" "No jestem jestem, ciężko mi patrzeć w te karty, chyba odpuszczam grę". Jak powiedziałem tak zrobiłem. Przerwa w grze na papieroska, nie pale papierosów ale przelotna myśl skłania mnie poproszenia Maćka o trzysta. Tak mi zasmakowal że poprosiłem o całego i wypalilem go jak najsmaczniejszego blanta w życiu. Na trzeźwo pewnie w połowie puściłbym belta, dlatego właśnie nie pale szlugów. Chłopaki wrócili do gry, ja rozwaliłem się na fotelu i rozmyślałem nad jakimiś rzeczami których teraz sobie nie przypomne. Wjechała jakaś fajna nuta, proszę ziomka o tytuł, chce sobie ja wyszukać żeby nie zgubić ale sprawia mi to wielki problem, wszystko w ekranie telefonu jest jak w innym wymiarze, obraz wychodzi poza ekran, nie dałem rady, przekazałem telefon żeby zrobili to za mnie. Wizuale są w chuuuuj mocne, samopoczucie wyśmienite, siedzę rozpłyniety w fotelu i przyglądam się sytuacji wokół. Chłopaki w między czasie ugadują się między sobą czy któryś porozwozi ich do domu, ja słysząc że dla jedynego z autem jest to problem nawet nie podejmuję próby. Mówię że wrócę sobie z buta rozkoszujac się fazą, mimo że mieszkam najdalej.
Około 21:30
Zapada decyzja o końcu gry bo zostało tylko dwóch z zetonami i gra nie ma sensu, słysząc to idę do kibla się odlać. Oddając mocz, patrząc na PRL-owskie płytki dochodzę do wniosku że faza puszcza i nie ma przeciwwskazań żebym serio wrócił sam. NIC BARDZIEJ MYLNEGO. Schodzimy pod klatę. Zbijamy piony i każdy idzie w swoje strony. Załączam muzykę na słuchawkach i idę przed siebie. Nagle czuje że ktoś puka mnie w ramię, to ziomek który się cofnął z zapytaniem czy odbije mu na wiadro z kokona od Maćka. Rozgladam się ludzi niby nie ma ale czuję jakiś niepokój, mówię "stary nie mogłeś chwilę wcześniej jak byliśmy na górze" On nie bardzo wie o co mi chodzi, ale po chwili orientuje się że przecież jestem kwaśny i inaczej postrzegam świat. Mówi żebyśmy poszli do auta którym miał ich rozwiezc, podchodzimy i widząc kierowcę nachodzi mnie myśl że ziomek który miał takie problemy żeby ich podrzucić do domu pomyśli że chce go prosić o podwózkę i wyjdę na debila bez słowa daję całą torbę ziomkowi który prosił o bitkę i odwracam się na pięcie. Bez rekacji na ich wołanie zakładam słuchawki spowrotem i idę przed siebie. Nie wiem czy przez tą sytację czy przez zmianę otoczenia, czy przez oba faza wraca że zdwojoną siłą. Idę na autopilocie z myślą że w sumie złapie autobus ale najpierw dojadę na przystanek zobaczyć czy jakiś będzie.
Idąc ciągle tą samą ulica, nie wiem może 300 metrów przeszedłem, zauważam ludzi idących drugą strona ulicy w moja stronę, przez co na chwilę przystaje, spuszczam głowę i wyciągam telefon aby zerknąć na godzinę. 21:43 to zapamiętałem bo niestety tą godzina zostala że mną na dłużej.... Podnoszę głowę rozgladam się, ludzie zniknęli, auta które daje sobie rękę uciąć stały na chodniku zniknęły, ogarnia mnie niepokój. Droga którą znam jak własną kieszeń wydaje się dziwnie nieznajoma, mroczna. Zaczynam iść w stronę przystanku, lecz to nie ja idę, to tylko moje ciało. Czuje się jakbym się zgubił. To nie ja się zgubiłem, po prostu zgubiłem siebie. Idę na autopilocie w stronę przystanku mimo, przeszedłem drogę która normalnie zajmuje dobre 10 minut szybkiego marszu, zerkam na telefon, 21:43, coraz większy niepokój, nie mam władzy nad ciałem które po prostu idzie jak zaprogramowane na przystanek, jest mi bardzo ciepło jakbym nadal siedział w fotelu mimo że był to zimnny zimowo/wiosenny wieczór. Idę dalej... Moje ciało idzie dalej nie mam żadnej kontroli, aż nagle zatrzymuję się czując jakby cos/ktoś szturchnął mnie w tył ciała. Odwracam się przez ramię a to odłączone słuchawki zwisające spod krótki. Biorę kabel do ręki, wyciągam telefon by je podłączyć przy okazji zerkając na telefon... 21:43 . Bum 💣 myśl w głowie "zapomniałeś czegoś" "Zostawiłeś coś" I z tą zapętlona myślą w głowie wracam tą samą drogą, maszeruje, aż docieram w okolice miejsca gdzie pierwszy raz spojrzałem na godzinę. Miejsce to wydaje się bardziej oświetlone niż reszta krajobrazu. Staje w łunie światła, łapiąc powietrze czuję że jest zimne, nie jest mi już tak ciepło ani nie czuję tak mocnego niepokoju, wyciągam telefon... 22:01. Co się kurwa działo przez ten czas nie wiem, czy serio szedłem czy może stałem ciągle w tym miejscu.
22:01
Bez zastanowienia ruszam tam gdzie chciałem iść w międzyczasie przypominam sobie że przecież mogę zobaczyć na aplikacji o której mam autobus, patrzenie w telefon nie sprawia mi już dużego trudu i odszukuje że jedyny już ostatni autobus będzie za 30 minut, po szybkim przemyśleniu dochodzę do wniosku że szybciej bedzie z buta ale nie chciałbym się znowu zgubić, a raczej zgubić siebie więc dzwonię do kuzynki, dwie próby nieudane więc idę dalej. Po chwili oddzwania, pyta co chcialem, mówię że krąże po mieście i czy może nie chce zgarnąć. Ustalamy miejsce gdzie mam czekać. Stoje czekam, przejeżdża kilka auta, nagle jakieś zatrzymuje się obok mnie, bez zastanowienia otwieram drzwi, kurwa to nie ona, prawie naćpany wsiadłem randomowej osobie do auta, bez słowa trzasnąlem drzwiami i poszedłem kawałek dalej, zatrzymuje się kolejne auto, pouczony sytuacja która miała miejsce chwilę temu stoję ja wryty. Uchyla się szyba " Wsiadasz kurwa czy będziesz tak stał " . Niezmiernie ulga, wsiadam bez słowa, ona coś mówi ale nie bardzo się skupiam. Jedziemy przez chwilę i nagle się odzywam "proszę powiedz że serio jestem w twoim aucie i jedziemy do domu" Ona patrzy jak na pojeba i rzuca luźno "co brałeś" Nie odpowiedziałem, jedziemy ale orientuje ze nie do mojego domu woec pytam "gdzie mnie wieziesz" "Pojedziemy do mnie, za nami jedzie Sz. (Jej chłopak w drugim aucie) posiedzimy chwilę, nie wrócisz w takim stanie do domu) podjechalismy pod jej dom wysiadłem z auta, po drodze nakreśliła mi że musi wejść z Sz. na chwilę i on później mnie zawiezie, bez przywitania z Sz. Wsiadłem do jego auta a oni poszli do domu. Czekałem na niego może 5 minut ale trwało to wieczność. Siedząc i wpatrując się w mrok kątem oka widziałem jakieś obleśne twarze, które znikały gdy tylko chciałem spojrzeć w ich kierunku. Znowu poczułem niepokój. Wrócił Sz. spojrzał na mnie, ja bardzo nieobecny próbujący dostrzec skąd te twarze mroku wychodzą, rzucił tylko "nieźle się porobiłeś", nic nie odpowiedziałem i odjechalismy. Droga do mnie przez pewien odcinek to las który oświetlany światłami auta wyglądał jak łapy które chcą nas złapać i nie chcą pozwolić przejechać. Mimo to czuję się bezpieczniej. Dojeżdżamy do mojej ulicy ale proszę Sz. żeby podjechał na koniec na zatoczke gdzie często palimy bucha to jeszcze przed snem przypalimy. Chce wyciągnąć torbę ale przypominam sobie że oddałem całą ziomalowi. Sz. Mówi że on coś ma i nabił rurę, złapałem bucha i poczułem się trzeźwiej ale nadal kątem oka widziałem różne rzeczy. Posiedzielismy chwilę i mówię że już mogę spadać bez żadnych obaw. Wysadził mnie pod bramą i wszedłem do domu.
Nie wiem która to była godzina ale myślę że koło północy. Położyłem się na łóżku z zamiarem zaśnięcia lecz przez kolejne dwie godziny przekręcalem się z boku na bok. Zamykając oczy widziałem wiele obrazów, fraktali, wzorów płynnie przechodzących z jednych w drugie. Mimo że niektóre były bardzo mroczne, wręcz demoniczne czułem spokój, nie odczuwalem już fazy na "głowie" a jedynie na "oczach". Po dłuższej walce i chęci zaśnięcia udaje mi się.
Rano obudzilem się z dziwnym uczuciem. Ciężko je opisać, miałem wrażenie że podczas podróży zgubiłem cząstkę siebie i już do mnie nie wróci.
Raport piszę po roku od jego miejsca na osi czasu więc nie jest on szczegółowy bo wiele uleciało. Rada dla was, to że kwasy po trzech miesiącach wietrzeją i nie mają mocy to pierdolony mit, nigdy też nie bierzcie tego z nastawieniem że nie poklepie bo może zmieść z planszy, nawet tak częściowo jak mnie.
- 4745 odsłon