dxm - portale
detale
Mj palona doraźnie wedle uznania, ciężko określić. Czasem mały joint, czasem kilka wiader.
raporty herbatn1k
dxm - portale
podobne
Nie będzie to raport dotyczący konkretnie jednej podróży, a powyrywane z kontekstu różne przygody które dane mi było przeżyć podczas spotkań z kaszlakiem. Schemat był zawsze ten sam - tabletki zjeść, przepalić nikotyną i thc, położyć się na łóżku ze słuchawkami na uszach i odpłynąć słuchając muzyki, w 80% podróży (nie znudziło mi się!) był to album Infected Mushroom - Return to the Sauce - i jest to bardzo ważna, jeśli nie najważniejsza cecha podróży o których piszę. Posegreguję je w miarę co do dawek.
Zarzucałem zawsze w systemie ~10 tabletek co ~10 minut aż do skończenia blistrów. Ogólnie, nie rozumiem ludzi którzy zatrzymują się np. na 20/30 tabletkach i spotykają się z ludźmi. O s o b i ś c i e nie widzę w tym dragu żadnego potencjału imprezowo-zabawowego, traktuję dxm jako pełnoprawny dysocjant. Na początek zabawy czekam zwykle około 40 minut, po tym czasie odczuwam delikatną zmianę percepcji - obiekty w perspektywie są dziwne, coś jak zdjęcie robione przez aparat bez autofocusa, w którym kręcisz żeby dopasować ostrość - plany "przenikają się". Testowałem różne napoje, na mój brzuch najlepiej działa herbata i posiłek! Kiedyś jadłem tabsy na pusty żołądek jak radzą forumowicze, ale prowadziło to do bulu. Najlepiej mi wchodzą na podłoże z jakiejś sałatki czy innych naleśników. Kebaba odradzam.
Po około godzinie przygotowuję się do wystrzału w kosmos - kręcę papierosy "na wynos", bo z krzywymi oczami będzie ciężko. Nabijam lufkę, kręcę jointa i zostawiam je na szafce przy łóżku gdybym zgłodniał. ;) W tym czasie oczy powoli zaczynają się rozjeżdzać, jakby były do siebie pod jakimś kątem. Ból brzucha ustaje gdzieś przed początkiem legitnej fazy, uznajmy to za 80 minut od wzięcia pierwszych tabsów. Na mnie najlepiej działają tabsy podawane właśnie w porcjach, za którymś razem zniecierpliwiony wrzuciłem 40 na raz i wyszło średnio. Ale o tym potem.
600 mg (7,5mg / kg)
System brania tabletek opisany wyżej. Po 40 minutach, czyli po skończeniu konsumpcji, papierosek. Delikatne mdłości, tłumione lufką mj. Zwykle w tym czasie latam po domu i zakładam koszulki, ściereczki kuchenne i inne kolorowe foliówki na lampy, żeby zmienić kolor światła w pokoju. Taki zabawynawyk. Po godzinie przenoszę się na łóżko, zakładam słuchawki, włączam psytrance na rozgrzewkę. Przyciemnione światło w pokoju gwarantuje, że nie przysłoni CEVów. I właśnie o te cevy i podróże z nimi związane opierał się każdy jednoosobowy melanż z dxm.
Wiem, że jestem gotów na danie główne, gdy (+- 90 min od zażycia pierwszych tabsów) przy zamkniętych oczach zaczynają się wizje, pojawiają się też doznania cielesne - uczucie jakbym gdzieś odjeżdzał, odlatywał, ulatniał się. To jest pora, żeby odpalić jeden bardzo konkretny album: Infected Mushroom - Return to the Sauce. Ten album jest zgoła czymś zupełnie innym niż pozostała twórczość duetu IM. Od początku do końca jest nieprzerwaną opowieścią, i gdy wsiąkniesz już w łóżko, na godzinę znikasz z radaru normalności. To właśnie temu albumowi zawdzięczam najpiękniejsze kilkadziesiąt tripów z dxm które dane mi było przeżyć. Potem magia wyparowała, i nawet przerwy nie są w stanie dać mi tego co kiedyś. Do problemów zdrowotnych spowodowanych częstym (2-3/ tyg) używaniem dxm dojdę potem.
Od teraz cała akcja dzieje się przy zamkniętych oczach i leżąc na plecach. Przy pierwszym tracku jaram się tym, że po prostu coś się dzieje. Bliżej nieokreślone kropki, plamki i wzorki pląsają pod powiekami. Zdarza się, że czuję się jak na karuzeli, choć nie w ten alkoholowy, nieprzyjemny sposób wywołujący nudności i zagubienie. Po prostu, leżę na wolno kręcącej się karuzeli obserwując "gwiazdy". Ten pierwszy numer ma w sobie swoistą magię. "WCHODZI". Rusza. Jak parowóz. Z każdą stopą, basem, całe ciało drga przyjemnością. Uwielbiam słuchać tego typu muzyki na dxm. Gdy muza ma słowa, wyraźny rytm i dużo szczegółów, wydaje się chaotyczna. Ten album nie posiada tych wad odsłuchowych. Jest jakby stworzony do podróży na tym specyfiku. seeerio. Towarzyszy mi uśmiech. Dobre samopoczucie.
Gdy album się rozkręcał, często czułem się jakbym wtapiał się w łóżko, było mi bardzo wygodnie. A następnie razem z tym wyrem odjeżdżał w kosmos płynąc pomiędzy punktami światła. Czasem ciężko było połapać się, gdzie jest góra, a gdzie dół. Niesamowitą satysfakcję sprawia mi analiza każdego muzycznego brzmienia. Każdy instrument, dźwięk, stopa, werbel, każdy przeszywa mnie przyjemnością spowodowaną tym, że umiem to brzmienie scharakteryzować i przeżyć. CEVy robią się rytmiczne. Tło błyska bardzo delikatnym czerwonym odcieniem w rytmie stopy, werbel przecina owe tło prążkami szarości. Inne instrumenty dodają plamiste błyski. Zaczynam mieć problem z nakreśleniem obrazu własnego ciała. Tj rozmiaru - czy jestem wielki jak słoń czy mały jak mrówka? Czasem czuję się jakbym był spłaszczony.
W okolicach 20-30 minutach albumu jestem na peaku przyjemności - wiem i ogarniam wszystko co widzę, nadal wszystko pamiętając (dlaczego znam pierwsze 45 min albumu na pamięć a nastepne kawałki jakbym ciągle pierwszy raz słyszał? A album przesłuchany już tyle razy.. ;)). W tym miejscu zwykle jestem punkcikiem w ciemnym pokoju wypełnionym błyskami i gwiazdami. Nawet 600 mg wystarczało na początku, żeby oddzielić sfery mojej głowy. Byłem w pewnym sensie dosłownie odcięty od świata zewnętrznego, nie ma w ogóle czegoś takiego jak myślenie o problemach. Czym w ogóle jest myślenie? Już tylko patrzę i dryfuję. Niesamowita radość, ekscytacja pojawiają się z powodu poznania zupełnie odmiennych stanów świadomości które bardzo ciężko mi opisać słowami a nawet konkretnie sobie przypomnieć. Chodzi w każdym razie o to, że zniekształcenia poznawcze są bardzo ciekawe, i dla mnie jako osoby z natury ciekawej świata i tego, czego nie zna, dawały mnóstwo radochy. Łatwiej niż opisać, byłoby mi to chyba narysować. Spróbuję w części o większych dawkach.
900 mg (11,25 mg/kg)
Tutaj robi się dziwnie. Doznania opisane z 600mg są po prostu mocniejsze, z tym, że nastepowała już u mnie spora dysocjacja. Musiałem się bardzo skupić, żeby na chwilę przypomnieć sobie że w ogóle jestem człowiekiem, a nie zlepkiem niezależnych od siebie zmysłów i ciała (a właściwie zmysłów, mózgu, percepcji, głowy i osobnego korpusu). Dobrą praktyką było zaczęcie normalnego tripa na 600 mg, po czym zarzucenie kolejnych 300 mg na samiutkim początku peaku. Długa faza (ok. 6h pływania w kosmosie, potem zawsze szedłem spać i nigdy nie miałem problemów żeby zasnąć) + rewelacyjny afterglow. I mean rewelacyjny. Wstając następnego dnia, byłem przyjemnie ogłupiony, z delikatnie szyderczym uśmieszkiem na twarzy mówiłem do siebie heeeee po czym trzaskałem wiadro. Napisałem o tym kiedyś "Aaafterglow. A takie mam miękkie przyciski w laptopie". Po zapaleniu mj miałem świetny, nieskażony myśleniem humor. Na codzień towarzyszą mi lęki, ruminacje, różne mroczne hihrajce mówiące mi że świat jest do bani. Dzień po zażyciu 900 mg dxm zawsze był zajebisty, ponieważ wciąż byłem odcięty od tej sfery psychicznej, która mi te jazdy robiła. Czułem delikatne zmęczenie, ale ogólnie thats all. Co do IM - Return to the Sauce. Zdarzało się, że podczas wieczoru leciał dwa, czasem trzy razy. To moje prywatne gwiezdne wojny i lord of the rings ze mną w roli głównej. Moja własna psychodeliczna saga.
Inne
450 mg - Pojedyncza podróż z tą dawką. Było spoko, chociaż za mało dysocjacji.
600 mg - 40 tabsów popitych zachłannie na raz. Dosłownie garść za garścią, w około 2-3 minuty, wrzucone w siebie z pomocą soku grejpfrutowego. Prawie od razu ból brzucha, ścisk żołądka. Po 30 minutach spore nudności. Po 40 zaczyna odcinać światło. Po godzinie pływam we wcale nie przyjemnych, szaro czarnych wypustkach i rowach przestrzeni podpowiekowej. Dużo lepiej czułem się dorzucając co jakiś czas, ponieważ samo wchodzenie (co niepopularne chyba dla dragów) jest dla mnie przyjemnym etapem podróży. Przyspieszenie.
1100 mg (13,75mg/kg)
Pewnego razu, po bardzo złym tygodniu w pracy, mówię sobie że dziś jest ten dzień. Dziś idę do "dziury". D-hole. Takie K-Hole, ale po dxm. Historia odbywa się w sobotę od rana do późnej nocy. Warto zaznaczyć że w piątek wieczór (poprzedniego dnia) przyjąłem 450 mg. Ale do rzeczy. Sobota, 10 rano. Cały dzień przeznaczam na ćpanie. Zaczynam od lekkiego śniadania, długo mnie nie będzie. Po śniadaniu zaczynam tabletki. Czas w tej podróży jest w chuj rozjechany.
W okolicach 11.20 patrzę ostatni raz w telefon, zakładam słuchawki i odpływam. Akcja przyspiesza dużo szybciej niż zwykle, pewnie z powodu wciąz utrzymującego się od wczoraj dxm. Słucham, klasycznie, IM - RTTS, potem już tylko autoodtwarzanie jest moim djem. Zgaduję że to było w okolicy 12-tej, kiedy oddzieliłem się na dobre. Pamiętam że czułem jakby moje ciało "łuszczyło się w światło". Pamiętasz scenę z harrego pottera, gdzie dementor wysysa duszę? To jakby zamiast dementora na obrazku wstawić pomarańczowo-żółtą gwiazdę która strumieniami zaczyna wysysać resztki mojej świadomości. Upływałem, odpływałem. Bardzo lubię to uczucie gniecenia mózgu po dxm, jakbym się masował wewnątrz czaszki. (Niedługo będzie również raport o moich kwaśnych podróżach - wiedzieliście, że w mózgu są ścięgna, które trzeba rozciągać?;)) Mój mózg zrobił się punktem. Ja stałem się punktem. Byłem w ograniczonej przestrzeni, takim jakby pokoju. Całym czarnym. Byłem w prawym dolnym rogu, obserwując cały pokój. Przeszywały go żółte błyskawice, plamki i inne "gwiazdki". Pamiętam że czułem się fioletowo, cokolwiek to znaczy.
--------------
|~~|
|~~|
|~~|
------------- (ja)
Bardzo ciężko jest mi opisać przyjemność którą wtedy czułem, bo takich rzeczy na ziemi po prostu nie ma, a i po innych dragach nic podobnego nie przeżyłem. Była też inna ciekawa akcja. Wyobraźcie sobie model człowieka 3D. Stoi sobie załóżmy na stole. Teraz, potnij ten model na bardzo cienkie plastry. A następnie wszystkie plastry obróć pod katem 30*. Tak się czułem. XD
Nie był to w żadnym razie badtrip, lecz doznanie absolutnie niepowtarzalne, fajne. Spedziłem około 8-10h leżąc w łóżku, z czego około 4-6 (chuj to wie serio przy takich dawkach) w czymś, co wydaje mi się, że było D-hole. Nie było tam w sumie nic, nic nie było niczym. Byłem punktem. A w okół mego punktu była muzyka z słuchawek. I to tyle. Uczucie w tamtym momencie o tyle niesamowite, że za wszelką cenę pragnąłem uciec od życia, problemów. DXM robił to za mnie perfekcyjnie.
I tutaj dojdę do problemów zdrowotnych.
Mój mocz zaczął śmierdzieć. 6 miesięczna libacja złożona z DXM i piguł (mdma, ketamina, chuj wie co jeszcze) daje się we znaki. Zawsze byłem człowiekiem bardzo inteligentnym, w szkole nie robiłem kompletnie nic, spałem, olewałem, gadałem, nie przychodziłem, na dzień przed sprawdzianem dopiero pytałem się jaki dział robimy, i zdawałem na spoko - 3+, 4-. Przy zerowym zaangażowaniu. Nawet do matury zacząłem uczyć się na 3 miesiące przed, na 5 miesięcy przed miałem 7 nie klasyfikcji i 4 jedynki na rok (w tym wszystkie przedmioty rozszerzone + polski. Czyli obowiązkowo). To był okres, kiedy nie ćpałem, paliłem w chuj zioła. Przysiadłem, maturę zdałem śpiewająco. Wtedy byłem do tego zdolny. Miałem po prostu spoko mózg. Po tych ciągach, naprawdę, ogłupiałem. Myślę wolniej, rozwiązywanie problemów i kreatywność mocno spadły. Zawsze myślałem, że dragi to utrata pamięci. Rak płuc albo sraczka. Długi i kredki. Ale nigdy bym nie pomyślał, że mogę stracić iloraz inteligencji. I tu przestroga dla wszystkich amatorów psychoprzygód. Każdy drag ma skutki uboczne, ale nie każdy takie nasilenie. Chcesz poznać kosmitów? Wpierdalaj grzyby. Żołądek Ci za to podziękuje, faza jest przekozacka z chyba nieograniczonym potencjałem, bardzo ciężko przedawkować, znikoma neurotoksyczność no i przede wszystkim, grzyby są tak łatwe w produkcji że nie opierdolą Ci chemikaliami jak zioło czy szemrane kartony niby-kwasu. Swoją drogą, LSD też jest genialną alternatywą, tylko dużo ciężej załapać się na 100% czysty sprzęt, a zamienniki nie mają tego profilu bezpieczeństwa - są i bardziej szkodliwe, i można je przedawkować.
Problemy społeczne: chcąc nie chcą, 2-3 dni brania w tygodniu oznaczało nie tylko weekendy, ale i po drodze środę lub czwartek. A na rano przecież do pracy, gdzie muszę być skupiony (serwis elektroniki). Nie raz po wyjściu z tramwaju (dobrze że wtedy miałem zabrane prawko, kurwa, jeżdżąc na zwale po dxm dawno coś by się stało)(prawko za prędkość. Nie jeżdżę po używkach:)) podłoga dalej wydawała się krzywa, powyginana, nierówna, w ogóle dziwnie się chodziło. Jak w sumie zawsze po dxm. Robocik. A po przyjściu do pracy, małe rozkojarzenie, kręcenie się w kółko, zapominanie (np. pójść do kuchni po herbatę, wrócić z kanapką i wkurzyć się na siebie że to przecież nie ta potrzeba). Współpracownicy zaczynają widzieć że coś jest nie halo. Pewnego razu błagam kumpla żeby pojechał do żabki po lufkę dla mnie (zbiła mi się), bo jeśli nie zajaram to wykituję od "dziwności świata" (jestem uzależniony od mj, chociaż na codzień w pracy nie palę - dla ochrony tolerancji i portfela). I tak powoli zapadałem się w sobie. W końcu DXM odstawiłem "na dobre". Ostatni raz gdzieś 3 miesiące temu. Po prostu przestał działać, dawki 900 mg robią ze mnie mniej niż kiedyś 450.
Podsumowujac. DXM to moja mała miłość, jedna z wielu substancji które pozostaną w serduchu. Jednak trzeba z nim w chuj uważać, brać rzadko. Dużo ludzi na tutaj i na hypku pisze o tym, żeby robić to raz na 3-4 miesiące. Ja dodam do tego słowo "conajmniej". Najlepiej, jak już musisz ćpać, przerzuć się na coś mniej toksycznego. Mijają miesiące, a mój mocz dalej jest mętnawy, trochę śmierdzi. Dużo piguł, alko, właśnie dxm. Niedługo idę na badania nerek i wątroby. Mam nadzieję że wszystko git, że jeszcze nie przedobrzyłem (gruuuby melanż był grany). Trzymajcie się cieplutko kolorowe ptysie. :)
- 10144 reads
Comments
Kurwa też raz się czułem filoetowo!
Miałem takie odczucie, jakby cały świat był spowity tym kolorem, nawet moje myśli. I miałem ostrą bekę z tego. I to też było po DXM. Cuuuudowna substabcja, no ale u mnie jej profil działania zmienił się po jakichś 50-70 tripach, tripy stały się nieprzyjemne po prostu. Raz jak wróciłem do dexa po dłuuugiej przerwie, trip był dziwny, momentami nieprzyjemny, ale i z drugiej strony czasem euforyczny, więc myślę, że jeszcze trochę przerwy mi nie zaszkodzi- późniejspróbuję wrócić.
Brałem różnie, czasem raz na miesiąc, czasem dwa razy w tyg. Z efektów zauważyłem jedynie to, że im częściej biorę, tym bardziej nieprzyjemne mam fazy. Nery i wątroba zdrowe, mam nadzieję, że u Ciebie też. Daj znać. Pozdro, kolego o wspólnym zamiłowaniu ;)
Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.
Pozdro wariacie:D
Pozdro wariacie:D
Wróciłem z badań - na szczęście wszystko git. Mega mi ulżyło bo kaszlak jak wiadomo trzepie organizm jak gimnazjalista korbę 🤯
Niech zapamięta to każdy kto zaczyna swoje psychoprzygody. Stay safe. (;
Oj tak
No to git, że ze zdrowiem git ;)
Ja najbardziej się bałem, że zjebałem sobie nery przez gałkę muszkatołową, bo kiedyś na tripie w chuj mnie bolały, ale na szczęście jest wszystko wporzo, choć gałki już nie tykam i nie polecam brać, to tak w ramach info dla dzieciaków, jeśli jakiś to czyta :D Stay safe, don't overdose i takie tam, dzieciaki! XD
Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.