Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

spotkanie z krasnalem (by daft)

spotkanie z krasnalem (by daft)

Tak sobie ostatnio czytam listę i widzę same negatywne opinie nt. bielunia. Chciałbym więc przedstawić wam go w trochę innym świetle. W środę wziąłem bielunia z kolegą... no właśnie ile tego było? przeliczając na łyżki do herbaty - jakieś 2, może trochę więcej. Nie robiliśmy żadnych mixturek tylko po prostu zjedliśmy ziarenka.

Trzeba dobrze zmielić zębami, ma ochydny smak, ale da się przeżyć.

Poszliśmy do kolegi ( ma własną chatę ) i tam pooglądaliśmy trochę jakiś film, następnie poszliśmy na górę zagrać w ping-ponga. Już wtedy zaczęło stasznie wchodzić na koorynację ruchów. Nogi to miałem jak z waty, byłem mocno przemęczony.

Generalnie jazda na bieluniu składa się z 2 części. Pierwsza to właśnie straszne zmęczenie, nie ma się na nic siły, a błednik to tak nawala, jakby go wcale nie było. Druga część to właściwa jazda. To już wtedy gdy wydaje się, że już jest ok :)) hehe a tak naprawdę to dopiero początek.

Byliśmy tak zmęczeni, że położyliśmy się ( oczywiście nie razem - Piotr na łóżku, a ja na tapczanie - żeby nie było głupich pytań :) ). Po prawie dwóch godzinach kolega nagle poleciał do kibla puścić hafta - trzeba być na to przygotowanym. W końcu bieluń zawiera też trochę trucizn i organizm musi się ich najpierw pozbyć. Piotr mówił, że już wtedy miał niezły kosmos w głowie, wszystko falowało itd.

A u mnie wtedy jeszcze nic :(. No prawie, ściany się troszeczkę ruszały, jakby były z ... wody - efekt podobny do tego z Matrix, jak Neo dotknął lustra :))) no i przy zamkniętych oczach wizje hipnagogiczne, konkretnie łaziłem ( wręcz zapierdalałem, było ostro przyspieszone ) po labiryntach. Piotr powiedział mi, że miał to samo (!), bo przed wyjściem akurat graśmy w Unreal. W sumie kilka halycynacji podczas jazdy pokrywały się u nas - czyżby telepatia ? :)). Trochę przyspieszone bicie serca i OKROPNA suchość w ryju - to było nie do zniesienia, aż się dusiłem. Tak więc bardzo ważne jest żeby mieć ze sobą na tripa jakąś wodę.

Zaczęło się u mnie po 2 h, jak kolega przechodził koło mnie. Zrobił mi się efekt podobny do traili kwasowych, tyle że o wiele mocniejszy, jakby zrobić kilka kopii postaci, które potem znikają w kolejności od tej pierwszej. Wiem, że mętny opis, ale bardzo trudno to wyjaśnić. Więc tak sobie myśle "czyżby się zaczynało ?" :)

Byłem pewien, że to już, gdy Piotr przyszedł do mnie. Ja pierdolę, jaką on miał twarz ! Włosy mu się wydłużały, oczy całe czarne, jak ufok i tak strasznie wystające, twarz mu się cała zmieniała - wyglądał jak mucha w powiększeniu :))) - no może nie aż TAK okropnie, ale powiedzmy, że jak pełnokrwisty marsjanin ;> I jeszcze tak się na mnie demonicznie patrzał. On potem mówił, że mi wąsy i broda urosły, włosy też miałem o wiele dłuższe hehe

No i tak od tego momentu nie będę w stanie wszystkiego opowiedzieć, bo nie pamiętam, chociaż muszę przyznać, że aż tak dużo nie opuściłem. No cóż, na bieluniu film się trochę urywa, ale w końcu coś za coś, przy takiej ilości wyzwolonej energii umysł musi trochę odpocząć :) Dlatego bardzo ważne jest otoczenie, gdzie bierzemy. Początek w pomieszczeniu, a potem jak już minie zmęczenie i zaczyna się jazda bez trzymanki to wyjść np. do lasu. W każdym razie z dala od ludzi ! Chociaż podczas "pierwszej części show" warto mieć kogoś trzeźwego w pobliżu. I unikać schodów ! Gdyby nie jeden z "trzeźwych" to był się chyba zabił - jak schodziłem na dół, to nagle mi nogi odjęło i pierdalnął błędnik, na szczęście koleś mnie złapał...ufff...

Potem pamiętam, że ktoś nam zrobił zupę, tylko zapomniał dać łyżki (chyba) więc zacząłem jeść ręką hehe. Jak się wtedy przerazili to nie zapomnę, myśleli, że mi permanentnie odjebało. Muszę przyznać, że tak rozwalony to jeszcze nigdy w życiu nie byłem - ale ja się świetnie bawiłem :) Potem pamiętam, że poszliśmy do innego pokoju i tam znowu mi błędnik solidnie wysiadł - obaliłem się na jakąś szafę i prawie ją przewróciłem, ale znowu znalazł się ktoś trzeźwo myślący i mnie uratował.

No i w tym momencie mam największą lukę w pamięci... A i jeszcze mi się przypomniało - nie zdziwcie się gdy będą po was chodzić jakieś robaczki typu larwa, albo pająk - niech sobie połażą, przecież to one bardziej się boją, niż wy :))) zresztą zawsze można je strzepnąć na podłogę. Nie więm, czy były prawdziwe, czy to haluny. Zresztą co za różnica... Istotne, żeby nie wpaść w panikę, bo jak wpadniecie w bad-tripa to na bieluniu może być naprawdę HORROR.

No więc ocknąłem się, jak szliśmy do domu i przechodziliśmy przez tory (spoko, pociąg mnie nie przejechał, i nie było takiego zagrożenia... nie potrafię tego wytłumaczyć, po prostu aż takiego głupstwa bym nie zrobił ). Było jakieś pochyłe zejście i oczywiście się spierdoliłem, bo mięśnie zawiodły, ale nic mi się nie stało, taka zwykła gleba jakich wiele w życiu :). Na torach spadły mi okulary i wypadło szkiełko i na dodatek się zbiło ( wczoraj tam poszedłem i je znalazłem - było CAŁE ). Stałem tam chyba z 10 minut i podnosiłem okulary, które i tak mi spadały, bo nie miałem siły ich utrzymać ( są w końcu takie ciężkie heh ).

Później przechodziliśmy przez las, po drodze zgubiłem okulary (wczoraj znalazłem)... i tu zaczęła sie prawdziwa jazda (dopiero tu, a ja myślałem, że już przechodzi!). Teraz będzie mi strasznie trudno opisać, bo mój umysł pracował na takich obrotach, że sam to jeszcze przerabiam. Zatrzymaliśmy się w lesie i rozmawialiśmy, tylko było o jedną osobę za dużo ( tak naprawdę szliśmy w dwóch ), ja zacząłem zbierać wirtualne kwiatki - były takie śliczne, że nie mogłem się powstrzymać, tylko za każdym razem, gdy je dotykałem, to rozpływały się w powietrzu :) Potem to już był totalny MATRIX :) np. jadłem, coś - zajebiście smakowało, tylko jak zjadłem połowe to zniknęło...ale "mózg mówił mi, że jest BARDZO dobre", nie ważne, że nie istnieje; ważne, że się najadłem. Kolega mówił, że gryzłem się w palec hehehe, ale nie mocno, bo nie mam żądnych śladów.

I tu nastąpił najpiękniejszy fragment jazdy : Po lesie, od krzaczka do krzaczka biegał sobie jakiś skrzat ( krasnoludek ). Po chwili podbiegł do mnie i wyciągnął rękę, jakby chciał się ze mną przywitać. Podałem mu rękę, a on się do mnie uśmiechnął i zniknął w zaroślach. Zostałem zaakceptowany przez "matkę naturę" i przyjęty do bractwa psychodelicznego :)))) Kurdę, jaki ja byłem szczęśliwy !!! Przyroda uznała mnie za godnego tego zaszczytu, więc wysłała posłańca, by mnie pozdrowił :))))) ...

Tak sobie przeczytałem powyższy fragment i stwierdzam, że brzmi to banalnie, jak z niskobudżetowego filmu brazylijskiego, ale wierzcie mi - to było niesamowite przeżycie. Potem to już była niezła destrukcja.

Poszedłem się odlać pod murek. Kolega stał jakieś 5 metrów ode mnie po lewej stronie. Jak skończyłem, to odwróciłem się w jego stronę, a on... ... ZNIKNĄŁ ! Po prostu zrobił się przezroczysty i zniknął !!! Zupełnie zgłupiałem. Odwracam się na prawo, a tam koło drzewa siedzi sobie jakaś dziwczyna, obok niej stoi jakiś gostek i pije piwko. I się na mnie perfidnie patrzą. Pytam się : "A wy skąd się tu wzieliście ?" Żadnej odpowiedzi, więc sobie poszedłem, nie wiem czy oni też byli halunem, czy nie. Chciałem znaleźć Piotra. Zauważyłem jakąś grupkę młodzieży, jeden miał rower. Podszedłem tam...jak byłem jakieś 15 metrów od nich to zaczęli po kolei znikać - został tylko mój kolega. Co najdziwniejsze, on potem mówił, że też widział grupkę ludzi z rowerem 8> No więc tak sobie stał nieruchomo, ręce miał założone jedna na drugą i dziwnie patrzał w jakiś punkt ( kurcze, jak to opisać ? ) Podchodzę do niego i mówie : "jak jest ?"

Spojrzał się na mnie, dziwnie uśmiechnął i znowu stoi i patrzy się przed siebie. Wtedy z prawej strony słyszę głos : "No to jak, idziesz ?!? Dalej chodź !" Głos dochodził z miejsca, gdzie wtedy mi się Piotr rozpłynął w powietrzu. Patrzę w prawo, jest ! To on. Patrze w lewo, a tego co tak stał już nie ma ! Poszedłem do tego co mnie wołał i tak jakoś dotarliśmy do domu. I cały skecz polega na tym, że ten co tak stał to BYŁ ON. Wynikało by z tego, że polazłem do domu z halunem, ale NIE, Piotr mi wczoraj powiedział, że NAPEWNO wracaliśmy razem ! Ta sprawa już się chyba nie wyjaśni :))))

Dotarłem do domu, była gdzieś 4 nad ranem. Chyba, bo miałem trudności z odczytaniem z zegarka, bo obraz po bieluniu jest strasznie zamazany z bliska ( zresztą jeszcze teraz mam trochę skopane patrzałki, ale jest już o wiele lepiej). No tak, z bliska sux, ale za to z daleka widać tak wyraźnie, że aż świra dostaję :))))) i te kolorki ! Wchodzę do domu, wszyscy śpią, dobrze. Idę do swojego pokoju i włączam kompa (!) i zaczynam coś robić w linuxie - tryb tekstowy ( nawet zapamiętałem heh ), odpalam mpg123 i słucham mp3. Po chwili się skapnąłem, że ich mogę obudzić, więc ściszam, jest ok... Do czasu, jak chcę wyłączyć komputer...JUŻ JEST WYŁĄCZONY !!! Kurde, jak się wtedy zamotałem !!! haha Od razu szybko łóżka i spać ! Jeszcze pamiętam, że odkładałem walkmana + słuchawki ( bardzo dokładnie to pamiętam ). Tylko, że jak się rano obudziłem, to owszem słuchawki są, ale walkmana niet :( Mam nadzieję, że go zostawiłem u kolegi, jutro tam pojadę.

To była bardzo mistyczny trip ( wszystkiego nie opisałem, zostawię trochę dla siebie ), ostatnio przeżyłem coś takiego na pierwszym kwasie :) Bardzo podoba mi się motyw ze znikającymi postaciami. Na LSD fajnie jest się położyć, posłuchać muzy i rozmyślać. Na bieluniu wygląda to inaczej. Pojawiają się postacie, z którymi sobie rozmawiasz, rozwiązujecie jakieś problemy, po czym gdy ta osoba nie ma nam już nic więcej do przekazania, to rozpływa się w powietrzu. Za chwile pojawia się w innym miejscu, gdy jeszcze chce pogadać, albo też ukazuje się ktoś inny. Po prostu z umysłu wychodzą różne typy świadomości i właśnie poprzez normalną rozmowę można się z nimi komunikować.

Jeśli chodzi o zagrożenia, to zgadzam się z nimi, w końcu to bardzo silny halucynogen, ale sprawa ma się podobnie z kwasem. Jeżeli ktoś bierze pierwszy raz, to może się solidnie zdziwić, bieluń to jakby następny poziom podróży psychodelicznych i z pewnością osoby nieprzygotowane powinny trzymać się od niego z daleka. Warto ( czyt: trzeba )mieć za sobą kilka tripów na LSD, w tym chociaż jeden samotny. Zdecydowanie lepiej brać z kimś i cały czas się pilnować, bo łatwo pomylić prawdziwą osobę z halucynacją.

Raczej nie zabierać ze sobą rzeczy, które łatwo zgubić. Jeśli chodzi o zabawki tripowe, to nawet bez nich jest wystarczająca masakra w głowie :> Unikać miejsc, w których można się poturbować. W pierwszej fazie dobrze mieć kogoś trzeźwego, chociaż niekoniecznie - - gdyby nie te schody, to bym sobie poradził :) Powtarzam - najważniejsze otoczenie, las, łąka - czyli jak na kwasie. Nie wyobrażam sobie tripa na bieluniu np. w mieście. Jakbym się nie zabił, to bym pewnie wylądował w wariatkowie. Zabrać wodę !

Dobra, dosyć tego dołowania. Na pocieszenie powiem, że ANI PRZEZ MOMENT nie miałem "złych" myśli, cały czas świetnie się bawiłem :))) Jeśli chodzi o mnie to z pewnością wrócę jeszcze do bielunia.

Substancja wiodąca: 
Ocena: 
Dawkowanie: 
"przeliczając na łyżki do herbaty - jakieś 2, może trochę więcej"
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media