nie pij tak szybko, bez salt, i nie pal czyli wzruszająca historia kategorii "za dobrze"
detale
nie pij tak szybko, bez salt, i nie pal czyli wzruszająca historia kategorii "za dobrze"
podobne
Witam cię, bardzo mi miło, że wybrałeś ten oto trip raport. Postarałem się przy nim i mam nadzieję, że ci się spodoba ;)
MOJE DOŚWIADCZENIE Z ALKOHOLEM
Zacznę od tego, że moja przygoda z alkoholem sięga jeszcze mocnego 14 roku życia, ale było to zdecydowanie niedużo (zazwyczaj puszka cydru czasami dwie i jak już to z konopiami nie żeby podbić, ale dla smaku). Piwo (no bo wiadomo nie pachnie najlepiej tylko był to mistyczny płyn, którym raczył się tato ogrywając fifę na plejaku dwójce w salonie) nie było czymś czego próbowałem, aż do lata, lecz były to marne dwa desperadoski, które zdążyły nagrzać się na słońcu. Około grudnia wypiłem 4 piwa, ugryzłem obrzydliwego kebaba, puściłem parę rzygów i szybko ozdrowiałem. A więc do rzeczy
WSTĘP CZYLI CO BYŁO WCZEŚNIEJ I CO MNĄ KIEROWAŁO
Tydzień przed opisywanym "tripem" piłem już w całkiem dobrym towarzystwie (kolega jeden, kolega drugi i koleżanka z całkiem trudnymi przeżyciami, ale będąca bardzo spoko osobą). Wypiłem może trzy piwa, popijając regularnie wodą i nie paląc, do czego byłem gorliwie zachęcany przez współtowarzyszy. Podarliśmy japę jak to robią niewyżyte nastolatki z problemami (byliśmy na zamkniętej łące), połaziliśmy niezły kawał, ponownie uzupełniłem wodę, ukryłem lekkie efekty uboczne przed rodzicielką, a na drugi dzień czułem się świetnie. Tylko, że trochę się sprawa rypła, bo tym razem chciałem się bawić "lepiej" niż ostatnio, równy tydzień później z tymi samymi ludźmi
POCZĄTEK PRZYGODY
Wstałem rano wiedząc, że jestem umówiony, najadłem się do pełna kanapkami (co będzię potem miało znaczenie lekko odbiegające od pierwszego skojarzenia, ale cierpliwości) i po olaniu e-lekcji (hasztag kwarantanna pozdrawiam świat po pandemii) spakowałem plecak, bo lubię być przygotowanym i poszedłem się spotkać ze znajomymi około 12. Oczekując z koleżanką na kolegę numer jeden (nazwijmy go Jarmuszem - dobry, przypakowany ziomek, z którego pod wpływem potrafi wyjść żyd 100%) i kolegę numer dwa (nazwijmy go Kozioł - gruby, leniwy, wyglądający na studenta jak nie stroi min, myślący że wszystko wie i nie potrafiący się zachować w szczególności w innym stanie świadomości) zobaczyliśmy, że właściciel sklepu, w którym można kupić bez dowodu piwo odjechał swoim autem co wprawiło nas w nielada zdumienie. Zebraliśmy się, pitu pitu gadka o niczym, kierujemy się do następnego punktu, w którym szansa jest mała, ale zawsze jakaś i Kozioł cipczy więc to ja wszedłem po trunki. Kobieta odprawiła mnie z kwitkiem i wróciliśmy się pod poprzedni punkt. Widząc stojącego w drzwiach właściciela, któremu koleżanka (nazwijmy ją na potrzeby raportu Igą) dała dyskretny znak, poczułem przypływ szczęścia i radości, że oto ten człowiek w białej koszuli w paski sprzeda mi upragniony alkohol. Kupiłem tyle ile wymieniłem wcześniej, poszliśmy na najlepszą miejscówkę czyli łąkę sprzed tygodnia. Tamci się łapią za szlugi, Kozioł już otwiera piwo, słońce świeci, a ja ekipie opowiadam o romantyzmie, bo mnie naszło, a im się chcę słuchać. W końcu dochodzimy na łąkę.
CZĘŚĆ WŁAŚCIWA
Siadamy na trawie, wyciągamy bronxy, puszczam ciszej na głośniku Łonę, Smarkiego i zaczynamy sączyć browcę wymieniając się coraz to zabawniejszymi pierdołami. Obrałem taktykę czterech łyków perły (ponieważ przy większej ilości mam lekki odruch wymiotny nie wiedzieć czemu) parę łyków somera i kilka solidnych łyków wody i tak na zmianę. W ciągu wynoszącym może 12-17 minut kończę te dwa piwa i zaczynam kolejne. Jarmuszowi weszło po jednym piwie, Iga śmieje się jak jebnięta po połowie, a Kozioł dorównuje mi tempa. Czując, że jest dobrze, ale więcej nie zmieszczę kończe kolejne dwa piwa w takim samym zestawieniu, a my wszyscy już jesteśmy nieźle wstawieni. Robiąc moonwalka w kępach trawy dzwonię do kolegi z klasy pytając się o jakąś nutę z 2015 z intra jakiegoś youtubera, bo akurat chce puścić i zatańczyć, Kozioł zaczyna gadać jeszcze bardziej bez sensu niż na trzeźwo, a Jarmusz i Iga śmieją się z sam nie wiem czego chodząc na zmianę się załatwić. Następują takie wybryki jak szukanie rzekomo widzianej podczas ostatniego pobytu ususzonego szkieletu sarny, rozmawianie o smaku spermy gdzie jako ekspertka wypowiada się Iga oraz nucenie przeróżnych piosenek myśląc, że wcale nie zmienia się rytmu co kilka sekund. Po pewnym czasie wynoszącym góra 20 minut zadowolony z uzyskanego stanu siadam ze wszystkimi.
WROTA DO PIEKIEŁ CZYLI NIEWINNY ŚMIESZNY PAPIEROS
Z Kozłem pół-leżymy opierając się plecami, a Iga i Jarmusz niewiele dalej leżą obok siebie w ciszy i wymieniają się okazjonalnie wiadomościami. Po pewnym czasie obracam się na brzuch czując, że coś tam jednak jest i widzę jak nieporadnie Kozioł odpala papierosa. Sam będąc niepalącym, ale paląc całkiem dużo w krótkim czasie rok temu, mówię mu jak ma to zrobić na co on wymawiając nawet nie zdanie, lecz słowa zlepione niepasującymi spójnikami, wyciąga Chesterfielda niebieskiego w moją stronę i wymawia "no to pokaż" z uśmiechem na ustach. Odpowiadam, że nie, bo przecież nie palę i po około 30 sekundach, gdy ponownie zwracam mu uwagę widząc jak obraża swoimi paralitycznymi ruchami i zaciągnięciami kogokolwiek kto chociażby trzymał papierosa w łapie, ponownie zwracam mu uwagę. Sytuacja się powtarza, a ja odmawiam. Nie mijają jednak dobre trzy minuty kiedy proszę Jarmusza, żeby podał mi paczkę, a ja zaczynam ją badać. Nie miałem nigdy ciągoty wobec fajków, bo nie znalazłem w nich nic, nawet rzekomego "wyrzutu dopaminowego" ale zdecydowałem się wyjąć jednego, włożyć go do ust, odpalić i zaciągnąć się kilka razy. I to był kurwa stanowczy błąd.
PRZEZ KIEPA DO ŻOŁĄDKA
Wypalić jednego szluga na pół z kolegą - jasne, wypalić dwa szlugi z kolegą - jasne, wypalić w ciągu mniej niż dziesięciu minut ponad trzy szlugi samemu - ciemne i to bardzo. Śmieszkuję, gadam bzdury i się bawię, ale czuję mój brzuch. Słońce nie pomaga wcale. Udaję się za potrzebą i czuję, że zbliża się kleks co mnie dziwi i trwoży no, bo to nie jest dla mnie normalka, takie pakunki z nienacka. Wracam spanikowany do grupki, bo poszedłem się odlać a nie czyścić dupę i prosząc o chusteczkę dowiaduję się, że nikt takowej nie zabrał. Chwytam więc chusteczkę, którą pozostawiłem na polance równy tydzień temu, sprawdzam czy jest obsrana w mniej niż trzech czwartych i wracam się higienizować. Nie wiem jak, ale problem udało się zażegnać. Całą trasę zrobiłem sprintem "bo hehe fajnie się biega", ale gdy usiadłem poczułem wiadomość "ale fajnie się nie robi w brzuchu, oj nie". Pamiętam, że się szybko oparłem szeroko rękami o trawę i nachyliłem głowę.
POMOCY
Zawołałem Jarmusza, który szybko przebiegł i pomógł mi z włosami. Poleciał solidny urywany, dzielony na cztery, znośny bełt. Plecę jakieś głupoty nie do zniesienia, na obrazie nie mogę się skupić w ogóle, wszystko się kręci, i wpadam na pomysł idąc pewnym tokiem rozumowania. Tok przedstawia się następująco: jak wyrzygam wszystko to będzię dobrze. Pakuję więc sobię do mordy całą rekę, możliwie jak najgłębiej i po kilku pustych odruchach wymiotnych wydalam niestrawione sommersby. Nie czuję żeby cokolwiek się zmieniło z wyjątkiem lekkiego rozluźnienia mięśni, a Jarmusz mówi, że też musi się położyć, bo boli go głowa i też go mdli i prosi o zmianę Kozła. Obawiam się strasznie, że jemu też się pogorszy i słysząc, że Iga też nie czuję się najlepiej zaczynam się bać.
INTENSYWNIE, OJ INTENSYWNIE KIEROWNIKU!
Napomknąłem w krótkiej charakterystyce, że Kozioł nie potrafi nic ogarnąć? Nie kłamałem wcale. Kozioł trzyma mi włosy, a ja staram chociaż uporządkować myśli, bo w takim popierzonym gównie to się jeszcze nie znalazłem. Wszystko wiruje, nie mogę się skupić za grosz i w tym momecnie wydarza się sytuacja, która pomoże mi zobrazować ci nierozwagę Kozła. Przymierzając się do bełta ten łapię mnie za głowę, dynamicznym i gwałtownym ruchem przekierowuję ją na lewą stronę i krzyczy: "O JAPIERDOLE, KURWA MAĆ PATRZCIE LUFKA!". Po dobrych kilku sekundach wyłapuję w polu wzrokowym fifkę, a ten puszcza mnie, że prawie nie zapieprzyłem głową o własne wymiociny na trawie i biegnie do leżącego Jarosza. Obracam się i bluźniąc tłumaczę jełopowi, że jest to lufa z ostatniego jarania sprzed około trzech tygodni (o którym może zrobię raport) i tamten jazz to była taka skarpeta, że nie ma sensu tego opalać tym bardziej, że innych mdli (a ja prowadzę w tym prym), a on sam jest na tyle nieporadny, że nie potrafi. Po chwili wyraźnie zawiedziony jeleń jeden wraca do mnie, a ja przymierzam się do wywołania kolejnego odruchu wymiotnego. Zamierzam go zrobić raz, a dobrze, żeby nie musieć powtarzać i by móc doprowadzić się do w miarę normalnego stanu. Szybki background: Kozioł znał się z rówieśniczką, z ktorą mu nie pykło, bo tamta nie była zainteresowana czymś poważniejszym, a on ma nadal na jej punkcie obsesję i nadal grzebie w tym nieudanym nawet nie związku, ale próbie jego zapoczątkowania. Czemu o tym mówię? Za chwilę pojmiesz. Otóż wypuszczając z siebie po około minucie grzebania w gardle kolejne falę gryzącego w przełyk kwasu żołądkowego zmieszanego z wypitym zaledwie 40 minut temu piwem słyszę jak Kozioł tak po prostu z nienawiścią jakiej u niego nie słyszałem wypowiada zdania, które postaram się odtworzyć. Brzmiały następująco: "NO I ROZUMIESZ KURWA? SZLIŚMY, RAZEM, JA I ONA, NAJEBANI I TRZYMALIŚMY SIĘ ZA RĘCE, ZA RĘCE ROZUMIESZ? BYLIŚMY PIJANI A TA SZMATA TRZYMAŁA MNIE ZA RĘKĘ, BO NIE MOGŁA ZŁAPAĆ RÓWNOWAGI, SZEDŁEM RAZEM Z NIĄ I TRZYMAŁEM TĄ DZIWKĘ ZA RĘKĘ". Ja rzygam jak jeszcze nigdy nie rzygałem, słyszę jęczących towarzyszy, słońce pali w potylicę niemiłosiernie, wyrzucam z siebie palący kwas, a ten mi wygłasza tyradę trzęsąc przy każdym przekleństwie moim łbem, że ledwo trafiam w trawę. Nie zapomnę tego długo, oj długo. Po tym istnym armagedonie poczułem się "lepiej" jeśli za lepiej można uznać stan, w którym nie jesteś gotów wsadzić sobie w dupę całych grabii po sam koniec byleby móc zwrócić jeszcze trochę tego alkoholu. Położyłem się zatem na boku usiłując zasnąć.
CO SIĘ DZIEJE I DLACZEGO PALI MNIE PRZEŁYK?
Leżąc na boku zacząłem wpatrywać się w swoje pierwsze, mieniące się w swojej szlachetnej żółci wymioty i dostrzegłem w nich kanapki, o których była mowa na wstępie. Tak mnie to zafascynowało, że zmieniłem pozycję i nachywliwszy się zacząłem wyliczać przy Koźle siedzącym przy mnie. Pamiętam jak załamującym się głosem nakierowuje palec wskazujący i zwracam się do niego: "Popatrz Kozioł tu jest pomidorek. A co moje oczy widzą? Czy to nie ogórek, w dodatku konserwowy?! A tutaj przyjrzyj się uważnie jest nawet ser! No co za niespodzianka!" Tak dosłownie brzmiały moje słowa i tego również nie zapomnę. Gdy skończyły się produkty do wyliczania, a chciałem być rzetelny w tych arcyważnych badaniach, które prowadziłem, wróciłem do pozycji leżącej i rozbudzany na przemian muzyką Kozła, o której ściszenie każdy go prosił lub urywanym śmiechem przeleżałem około 30 minut. Obudziwszy się z tego pół snu syknąłem z bólu, ponieważ czułem palący ból w przełyku. Iga zakomunikowała mi, że trzeba się zbierać i nie ma co zwlekać
DUPA W TROKI
Coś tam postękałem, ale wiedziałem, że najwyższy czas się zbierać więc pomogłem co nieco w zbieraniu śmieci do foliówki i podarowałem Kozłowi zgniecionego banana z plecaka, którego to po gryzie wyplułem i oddałem w ręce człowieka "trzymaliśmy się za ręce". Wyszliśmy na żwirowaną drogę i poczułem, że chodzę jak chodzę i nie ma co na to poradzić ani się tym przejmować, bo wystarczy powstrzymać się od kopnięcia w koło rowerzystów nazbyt często mijających nas na wale przeciwpowodziowym, którym szliśmy większość drogi. Poczułem się znacznie lepiej na świeżym powietrzu i mimo, że siedziały na płucach pety, zapowietrzając się rozpocząłem na prośbę Kozła wykład o Arystotelesie, Platonie i teorii Darwina. Kierowaliśmy się do najlepszego możliwego celu dla wstawionego nadal porządnie człowieka z plus 10 złotych, czyli KFC.
ZAMUŁA, ŻARŁO I POWRÓT
Niedaleko przed naszym celem poszedłem załatwić się w krzaki i postanowiłem dogonić towarzyszy biegnąc sprintem. Okazało się to fatalnym pomysłem, ponieważ gdy usiadłem już na ławeczce na zewnątrz poczułem, że zaraz udekoruję szyby Kentucky Fried Chicken następnym żółtawym bełtem. Poprosiłem Jarmusza o kupno dwóch bsmartów i uregulowałem sytuację z nudnościami głęboko oddychając. Zdrowy rozsądek przejął górę i zjadłem oba zestawy popijając nienaturalnie słodkim shake'em, a Iga zawinęła na chawirę. Następnie Kozła i Jarmusza odprowadziłem na przystanek okrężną drogą czując się zdecydowanie lepiej, ale wiedząc, że to nie jest stan, w którym chciałbym wrócić do domu. Postanowiłem jednak zaryzykować i ku mojej uciesze w domu było pusto. Zjadłem więc winogrona, wypiłem sporo wody, dwa kubki mięty i pooglądałem jakieś głupoty kładąc się spać o rozsądnej porze. Rano czułem się dobrze tak jak przez resztę dnia, ale czując widmo dnia wczorajszego na żołądku zjadłem śniadanie nieco mniejsze
WNIOSKI I PRZEMYŚLENIA
Świeżo po wydarzeniu jak i w trakcie bad tripa obiecałem sobie zrobić bardzo długą przerwę, ale to chyba kwestia czasu zanim znowu przytrafi się wolna sobota z wolnymi znajomymi i 20 złotymi w kieszeni. Z pewnością nie tknę szlugów i nie będę robić salt nawet mimo dobrego samopoczucia. Jedna osoba stwierdziła, że to dlatego, że wymieszałem piwo jakim jest perła ze słodkim soczkiem jakim jest sommersby, ale nie jestem co do tego przekonany, a wy jak myślicie? Byłbym niezmiernie wdzięczny gdybyście zostawili swoją opinię na temat tego trip raporta, co wam się nie podobało, co było słabsze i wymaga poprawy, bo zamierzam robić dobre i rzetelne materiały.
Pozdrawiam fantastyczną społeczność!
- 12658 odsłon
Odpowiedzi
"Jedna osoba stwierdziła, że
"Jedna osoba stwierdziła, że to dlatego, że wymieszałem piwo jakim jest perła ze słodkim soczkiem jakim jest sommersby, ale nie jestem co do tego przekonany, a wy jak myślicie?"
Prawdopodobnie to zbyt dużo piwa w zbyt krótkim czasie - około pół godziny na cztery browary? Mi tyle schodzi na jednego. ;)
"Byłbym niezmiernie wdzięczny gdybyście zostawili swoją opinię na temat tego trip raporta, co wam się nie podobało, co było słabsze i wymaga poprawy, bo zamierzam robić dobre i rzetelne materiały."
Zapominasz czasem polskich znaków. Na końcu akapitu zapominasz kropek. Zapominasz też przecinków. Ogólnie wynik końcowy - pomimo pewnych potknięć i jak na mój gust zbyt rozwleczonych zdań - bardzo dobry. Powodzenia w przyszłości.
dzięki mega za opinię.
dzięki mega za opinię. Pisałem mega późno, ale to żadne wytłumaczenie. Propos rozwleczonych zdań to faktycznie, idzie się w tym pogubić. Pozdro ;)
agent mosadu
megaaa
ej podoba mi sie ten tr, chętnie usłyszę więcej twoich doświadczeń z alko!!