Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

już koniec ze strachem. jest sympatycznie!

już koniec ze strachem. jest sympatycznie!

22.02.2019 (albo jakiś inny dzień lutego)

-Idziesz zapalić? - pyta sąsiad
-Nie mam, ale jak dasz to chętnie.
-Pewnie. Ada nie ma nic przeciwko temu, że jarasz?
-Sama jara. Nie dużo, bo tylko w pracy, jak się wkurwi, ale zawsze coś.
-Ta, w pracy? XD
-Noo, a czemu nie?

Sąsiad miał na myśli zioło, a ja myślałem, że chodzi o papierosy

Idziemy chodnikiem, jest ciemno. Nagle wyciąga blanta z kieszeni i odpala tego łotra.

W moim mózgu mały Error. Po chwili już kumam bazę i mówię:

-Aaaaaaa, Tobie o Lolka chodziło, myślałem, że jaranie szlugów! To Ada już nie pali, ale ja mogę, byle nie za często.
-Fajnie. Ja przed swoją się kitram.

Stajemy koło siłowni i toczymy rozmowę o życiu. W pewnej chwili sąsiad oznajmia:
-Ale się zjarałem już.
-Ja trochę też.

Trochę (hehe)

Jestem nakurwiony jak szop pracz.

Świat jest niewyobrażalnie "ciężki".

Fazy po zielsku nie są już przyjemne. Oj nie są. Czuję się zamulony, jakbym dał nura do szamba spowolnionych rozkmin o wszystkim i niczym.

Chce mi się pić. Pragnienie jest nieprzyjemne x10

Zimno jest pięć razy zimniejsze. Zaczynam dygotać, choć dobrze pamiętam, że na dworze była wtedy temperatura dodatnia.

Wchodzę do domu i odczuwam trochę ulgi, bo bałem się, że zemdleję z zimna. Nie wiem czemu, ale często się tego boję, gdy włącza mi się dygotanie. Czuję się wtedy słaby, półprzytomny. Trochę tak, jakbyście za szybko wstali z łóżka, ale bez tych przyjemnych zawrotów głowy.

Siadam na swoim łóżku i chcę napisać wiersz. Napisałem pół, nie chce mi się więcej. Zaczynam jeść. Gastro jest potężne. Planowałem, że na najbliższej fazie będę kontynuował pisanie książki, ale kompletnie nie mam na to ochoty.

Chcę iść spać. Ale nie chcę stracić fazki na sen. Miotam się. Walczę ze sobą. Koniec końców kolejne 3 godziny pod wpływem cudownego THC mija mi na robieniu rzeczy kompletnie nieprzydatnych, ale doraźnie przyjemnych.

03.05.2019

Biorę trzeciego bucha z lufki. Czuję takie *ziuuum!* i po moich nogach rozchodzi się przyjemne ciepło. Siadam na kanapie. Zaczynam się śmiać z faktu, jak "przyjemnie" i płynnie weszła ta faza. Jak odczuwalnie ogarnęła calutkie ciało- począwszy od głowy, która jest lekka, ale zarazem przyjemnie dociążona, skończywszy na czubkach palców, które zdają się być zrobione z powietrza.

Jestem w szoku. Pozytywnym, bo od dawna nie miałem tak fajnego stanu. Nie czuję żadnego strachu, no może przez moment, bo przecież faza zaraz może zmienić obrót i znowu będzie wszech-ciężko!- myślę.

Ale jednak nie zmienia! Ale jednak jest wesoło i zamiast się czegokolwiek bać i co chwila sprawdzać, czy mam tętno, przykrywam się kołdrą i puszczam muzykę. Jest wyraźna i miła. Super! Kołdra lekko i miękko mnie otula! Niesamowite! Podnoszę się! Chcę coś fajnego napisać! Ale super, ja CHCĘ coś robić, rozumiecie?

Postanawiam napisać rap Znajduję beat. Wczuwam się w niego tak niesamowicie, że już mam banana na ryju. Wprawdzie nie napisałem całej piosenki, ale początek, który stworzyłem, napawa mnie dumą.

Potem oglądałem film "Marsjanin" i albo jest on naprawdę zajebisty, albo miałem takie wrażenie z powodu doskonałego nastroju, ale daje mu 10 na 10.

Faza trwała długo, bo na pewno ponad 3,5 godziny. Poszedłem.jeszcze pod prysznic i czułem się niesamowicie wdzięczny, że żyję w czasach, w których mogę tak po prostu stać pod relaksującym strumieniem ciepłej wody.

O co kaman?

Od sierpnia 2015 byłem oszukanym "weganinem" przez prawie dwa lata. Oszukanym dlatego, że miałem na tyle silną wolę, by jeść w 98% tylko rośliny, no i przede wszystkim opierać się tym dietetycznym pokusom, które na mnie czyhały, jednak na tyle słabą, by mniej więcej raz w tygodniu zobaczyć w sklepie coś fajnego, co miało w składzie mleko albo jajka i się na to skusić. Mięso wyrzuciłem z diety kompletnie. I tak sobie zdrowo jadłem przez jakiś czas, bardziej uznając siebie za osobę na diecie roślinnej, niż weganina (bo z tym drugim słowem kojarzy mi się skrajny światopogląd i ludzie, którzy afiszują się tym, co jedzą), ale po tych dwóch latach motywacja osłabła i z dnia na dzień wracałem powoli do tradycyjnej diety.

Mniej więcej miesiąc po zostaniu wege pierwszy raz paliłem legendarną Marry Jane. Miałem tak zajebistą fazę, że jeśli mógłbym dzisiaj zapłacić równowartość swojej miesięcznej wypłaty, by przeżyć jeszcze raz te 3 godziny, to bym kurwa zapłacił. Wiadomo, pierwsze fazy zawsze są zajebiste, ale... Ale jednak czułem, że albo jestem jakoś bardziej podatny na psychodeliki i inne środki od reszty, albo mój mózg jakimś cudem pracuje na wyższych obrotach i po prostu "wyciągam więcej" z faz od moich kumpli. Gdzieś tam nawet pojawiła się myśl, że to przez weganizm, ale pomyślałem- e tam.

Zawsze starałem się być racjonalny w tym swoim niby-wege stylu odżywiania. Nikomu nie zaglądałem w talerz i sam śmiałem się z żartów o wege-terrorystach. Wiedziałem, że wielu wegan mówi, że na tej diecie czują się w chooy lepiej, super im się śpi, są skoncentrowani i mają mnóstwo Energii. Tak, też to czułem, ale uważałem, że to placebo. Dlatego fakt, że mam bardzo psychodeliczne fazy nawet po gałce muszkatołowej, bardziej tłumaczyłem sobie wiarą w moc swojego umysłu, aniżeli wpływem diety roślinnej.

Teraz jednak uważam, że to właśnie dobra dieta jest kluczem do zwiększenia mocy umysłu. Może to kontrowersyjnie brzmi, ale cóż- tak sobie uważam i nie mam nic przeciwko temu, że pewnie 90% z was się nie zgodzi. Ale lećmy dalej:

W miarę odkrywania świata psychodelików miałem coraz więcej faz, coraz więcej różnych substancji wpisałem w swoje ćpuńakie CV (głównie kaszlak, iksde). I każda działała na mnie bardzo pięknie. Bardzo nietypowo. Bardzo mocno. Kto czytał moje raporty jeszcze za czasów żelaznego_aksamita, ten wie. Kto nie czytał, ten niech wierzy na słowo, albowiem "gówniany i nic nie warty narkotyk dla dzieci" zwany DXM potrafił sprawić, że dosłownie czułem się połączony ogromną miłością ze wszystkim, co istnieje i ryczałem ze szczęścia.

Takie fazy to pryma sort, kuuurła, takie nie za mocne, nie za słabe. Takie ciekawe, kosmiczne, niebiańskie. Fajnie było.

Było, ale się skończyło.

W pewnym momencie zorientowałem się, że nie ma po co brać deksa, bo prawie wcale nie czuję już po nim miłości do świata i motywacji do życia, a raczej irracjonalny strach i ciągłe napięcie. No, w naprawdę rzadkich sytuacjach gdzie miałem idealne S&S, fazy były spoko, ale nadal nie tak magiczne, jak te pierwsze.

No cóż- pomyślałem jak każdy logicznie myślący dzieciak- po prostu czar się skoczył. Deks działa tak fajnie jedynie na początku. I co zrobisz? Nic nie zrobisz.

Ale potem fazy po zielsku też stały się inne. Zamiast relaksu, śmiechu, kreatywności i odrobiny psychodeli, również po spaleniu bata czułem duży, czasem nawet bardzo duży strach praktycznie bez powodu.

Gałka muszkatołowa- zamiast naprawdę różnych, długich i totalnie kolorowych faz, miałem stan podobny do bardzo zamulonego zjarania się.

Tak więc każdy środek zaczął dawać mi nieprzyjemne fazy, więc prawie całkowicie odstawiłem wszystkie używki.

Ale ogarnąłem jakoś dwa miesiące temu, że magia wszystkich używek minęła mniej więcej w czasie, w którym wróciłem do jedzenia mięsa. Robiłem to bardzo stopniowo, ale zrobiłem.

I tak sobie rozkminiłem, że skoro mięso jest prozapalne, a stany zapalne upośledzają funkcjonowanie organizmu, to może po prostu jak go nie będę jadł, będzie fajniej?

Przeszedłem tym razem na wegetarianizm. Potem (po 4 tygodniach mniej więcej) wrzuciłem sobie DXM. Nie zauważyłem różnic w jakości fazy, ale za to w czasie trwania- owszem, duża różnica. Załadował się w pół godziny (tak mi się mniej więcej zawsze ładował za czasów bycia plant-based). W okresie jedzenia mięsa z kolei czasem czekałem nawet 2 godziny.

I nie lubię, jak faza za długo siedzi, bo to już jest męczące. Urzekło mnie więc to, że zaraz po peaku deksowe naćpanie płynnie mnie opuściło, co jeszcze niedawno byłoby nie do pomyślenia.

Więc się podjarałem i zostałem znowu "weganinem". Na trzy tygodnie. I dnia 20 zajebałem deksa, no i ...

Po niecałej godzinie siedział już mocno. Miałem ochotę się rozciągać, a świat znowu trochę przypominał mi to magiczne miejsce z pierwszych faz na DXM, choć oczywiście to nadal nie jest to. Ale myślę, że już jestem blisko ;DDDD

Potem położyłem się do łóżka i trochę fazy zmarnowałem na martwienie się "a co jeśli się nie uda i cały eksperyment psu w dupę, a Ty nie miałeś racji?!"

Ale gdy z głośnika poleciało "Resurection" uznałem to za znak xD Znak, że od dziś zaczynam nowe, lepsze życie. Muzyka mnie poniosła, pomimo małej dawki (boję się dużych) 15 kapsułek czułem się wyraźnie oddzielony od ciała i doświadczyłem specyficznego kaszlakowego "płynięcia" przez tunele i strugi światła.

Potem było już tylko lepiej. "As the Rush comes" brzmiało tak kurwa euforycznie i głęboko... Że ja pierdolę!

Na dokładkę "Sonderling", czyli nuta, którą odkryłem na jednej z pierwszych faz.

Było błogo, czułem, że rozumiem więcej, że każdy problem ma jakiś swój sens i swoje rozwiązanie. Że każda chwila zbliża mnie do spełnienia marzeń, że jestem kimś dobrym.

Czułem się trochę tak jak za dawnych lat.

Warto wspomnieć, że imbir ma działanie nie.tylko przeciwwymiotne, ale i przeciwzapalne. Kiedyś przy kaszlaku go nie wziąłem (a zawsze mi towarzyszy) i miałem pierwszy raz w swej ćpuńskiej karierze problem ze świądem.

Na deksowej fazie miałem wielkie plany raptownej zmiany swego życia, ale serotonina w końcu opadła i na planach się skończyło, bo nie ma komu ich wcielić w życie. Sam trip był jednak bardzo miłą niespodzianką od wszechświata, tak samo, jak ten po Cannabis opisany jako drugi w t raporcie. Na razie jestem wegetarianinem, bo ciężko wdrożyć pewne nawyki, ale trzymajcie za mnie kciuki, bo planuję być weganinem i chuj. Oczywiście homoseksualizm sobie daruję.

Polecam przynajmniej miesięczny detoks na samych roślinach, plus stosowanie produktów przeciwzapalnych, żeby odświeżyć swój mózg i polepszyć jakość tripów. Pamiętajcie tylko, że jak się za takie coś już bierzecie, trzeba mieć dużą wiedzę, żeby ułożyć sobie dobrze skomponowaną dietę. Polecam cronometer.com, gdzie podlicza wam wszystkie makro i mikro elementy zjedzone w ciągu dnia, albo wizytę u dietetyka.

Trzymajcie się, dzięki za uwagę!

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
21 lat
Set and setting: 
Różne, czytaj w raporcie
Ocena: 
Doświadczenie: 
THC, DXM, LSD, mirystycyna, Salvia Divinorum, "kompozycje z natury"
natura: 
Dawkowanie: 
A nie ważne
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media