Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

e-motion

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
Nie mam pojęcia
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Jak na szałwię przystało- sprzyjające pod każdym względem :)
Wiek:
26 lat
Doświadczenie:
Marihuana
Grzyby

raporty h20

e-motion

Cześć wam. Chcę dołączyć do neuro grona pisarzy i pisarek, to podzielę się z wami swoją wspomnieniową zupą z przeszłości :) Raporty czytam od dłuższego czasu i tak na dobrą sprawę z założeniem konta i spisaniem własnego ociągałam się aż po dziś dzień. Mam nadzieję, że się spodoba :)

3 lata temu mieszkałam przez jakiś czas w Holandii w celach zarobkowych. Wolne weekendy zdarzały się rzadko, ale jak już były, lubiliśmy się z przyjaciółmi relaksować przy konopi. Było nas pięciu- dwóch facetów, trzy dziewczyny. Relacje przyjacielskie, bo ze sobą studiowaliśmy. Pewnego dnia jeden z szanownego grona skołował ekstrakt szałwii. Nie miałam nawet pojęcia, jak toto działa, ale powiedziano mi, że jeśli kiedykolwiek chciałam polecieć w kosmos, to jest moja szansa.

 

Miałam dwie opiekunki i jednego opiekuna (a ten nieobecny domownik miał inne plany na ten upragniony wolny dzień). To oczywiście byli ci, z którymi dzieliłam pracowniczy domek. Zabawne z nich towarzystwo, ale potrafili być poważni, no i dobrze. Nie wiem, czy wytrzymałabym jakieś wkręty, bo i bez nich było trudno przeżyć mózgojebacza, jakim jest Divinorum. Było jeszcze jasno, koło godziny 18, a my zebraliśmy się w pokoju na kształt salonu, bo był największy, gdzie zajęłam sobie wygodną kanapę. Dwójka ze wspomnianego towarzystwa wcześniej miała już kontakt z szałwią, jedna laska się bała. Doświadczony nabił mi ekstraktem (nie pamiętam czy była to 15 czy 25 czy jeszcze inny...) bongo, a ja zdałam się na łaskę losu i jego wiedzę, czyli szybko wyciągnęłam chmurkę. Niespecjalnie ciężki dym, więc było to przyjemne oczekiwanie na przygody. Serce oczywiście emocjonalnie galopowało. Trzymałam to w sobie jakieś 30 sekund, może nawet odrobinę mniej, gdy nagle poczułam, jak narasta we mnie wyobraźnia (?). Kto palił, pewnie wie. To takie jakby złamanie granic. Realia schodzą na drugi plan, zostaje tylko umysłowe infinitum. W mojej kopule.. kosmos jak w NASA! Zaczęło narastać myślenie. Wszystko rozleciało się na szczegóły i jakieś informacje (?). Zamiast widzieć i czuć świat jako kupę widocznych rzeczy, tak jak mamy to w zwyczaju, coraz bardziej czułam, że to fala. Niekończąca się, trwająca częstotliwość (?). Obraz zaczął falować, a ja falowałam z nim. W jednym tempie i harmonii idealnej. Uśmiechałam się. Nie jak normalna, zadowolona, zjarana osóbka, a jak ewidentnie rozłożona na łopatki i śliniąca się przygłupka, co dotarło do mnie dopiero po fazie, gdy mi pokazano filmik :) Fale rzeczywistości zdawały się irracjonalne i ciężkie do ogarnięcia. Mózg przestał myśleć- on tylko to odbierał. Cała strkutura ograniczonych ludzkich przekonań legła niczym domek z kart. Było coraz dziwniej i dziwniej. W pewnej chwili chciałam się zastanowić, ile to już trwa, ale nie mogłam określić (doświadczony powiedział, że prawdopodobnie złoży mnie na 15 minut. Co to jest kwadrans?!- pomyślałam. No, jednak to sporo!). Miałam tylko strzępy wspomnień i osobowości, bo bardziej czułam się jak NIC niż jak COŚ. A już na pewno nie jak KTOŚ. Osoba to stanowczo za mało, by pojąć, co ukrywa się głębiej. Wydawało mi się, że jestem połączeniem wielu z nas. Że myślę za dziesięciu. Czy tam stu :) Za mnie, za Ciebie, za każdego mogłam myśleć. Nie było jednak myśli w potocznym tego słowa rozumieniu, a samo CZUCIE, rozerwane na strzępy, jednak zespolone (?). Jakby wiedza była igłą, CZUCIE mogłabym określić widłami Posejdona. Zauważałam wszystkie szczególiki każdej najmniejszej chwili i każdego najmniejszego „gdzieś”, choć nawet nie było miejsca ani czasu (?). To było niczym wejście w czarną dziurę, gdzie nie panuje NIC oprócz bałaganu. Jestem zdania, że tylko szałwia może dać przeloty tego typu i tak bardzo „nie z tego świata”. Można rzec „Z archiwum X”

Mimo usilnych starań, by jakoś się opamiętać i odnaleźć, nie mogłam za Chiny odpowiedzieć sobie na jakiekolwiek przyziemne pytanie typu „Co ja chcę zrobić?” albo w ogóle „kim jestem?”. Wizje przybrały tak monstrualne rozmiary, że nie chciałam ich widzieć. Zasadniczo nie jestem wzrokowcem, a kinestetykiem, dlatego uwagi nie skupiałam na tym, by się dać ponieść wizjom, bo wolałam zostać w objęciach ruchu i emocji. O ile w ogóle można mówić o jakiejkolwiek uwadze, jakimkolwiek ruchu i emocjach. Nic konkretnego nie dało się przefiltrować przez świadomość, bo świat miał formę papki. Moim skromnym zdaniem uwaga narosła jak huba. Sięgała nieba, a i to za mało powiedziane. Nie było jej (?) Było ponaduwagowe zsumowanie czynników. W stanie trzeźwości każdy myśli o kilku procesach naraz (mniej lub bardziej świadomie), a w stanie szałwiowatości nawet nie myślisz o tym, by myśleć, bo to się DZIEJE. SAMO Z SIEBIE. TO LECI. Jest tylko bezgraniczne drganie powietrza. Czułam, że się rozpływam i jestem kolorami (?), a jednocześnie miałam momentami doskonałą orientację w swoim ciele i świecie, choć ciało było odbierane zupełnie inaczej, jakby składało się też z fotonów. Świat był przesycony twarzami, błyskami, odcinkami i dźwiękami, które dla laika mogłyby być istną definicją przypadku, a dla mnie podświadomym i uporządkowanym przekazem. Świat się „zawieszał”, jakby nie wiedział, czy ma istnieć, czy się rozpierniczyć :D A czas... ten to już w ogóle się zresetował! Przypominały mi się momenty z życia, ale czułam je tak, jakbym przeżywała je na tej właśnie fazie. Wręcz raz odniosłam niedorzeczne i niepokojące, ale jednak dziwnie sensowne przeświadczenie, że wszystko już jest za mną (?). A tak właściwie- nie bałam się prawie wcale. Przybierałam apatyczną pozę mózgowia, by się ochłodzić, nie chcąc i chcąc jednocześnie BYĆ w takim stanie (?). Jakaś racjonalna, ledwie wyczuwalna część mnie cały czas chciała powtarzać „Miej to gdzieś. Po prostu bądź. Nic na serio.” Zasadniczo wszystko, co działo się raz, działo się powtórnie, potem potrójnie, a potem miałam wrażenie, że DZIEJE SIĘ bez końca (?). Niezależnie od tego, czy powieki były otwarte, czy zamknięte- wszędzie paleta barw łącząca się z paletą uczuć, tak jakby każdy kolor był jakąś emocją, jakimś kształtem i jakimś charakterem. Wszędzie zapadające się fragmenty czegoś. Coś rosło, coś się zmieniało, coś się kręciło... Przestałam być w TERAZ, gdyż ultra-namacalnie rozpływałam się we wszystkim na raz. Zupełnie jak gdyby nasza wyobraźnia miała zawór bezpieczeństwa, który został wyłączony. Czułam, że znajduję się na wielu płaszczyznach, a szacować, jakie to są płaszczyzny, nawet nie byłam w stanie.

To się wewnątrz mnie kumulowało, a jednocześnie mieściło gdzieś w obrębie całego pokoju, bo byłam niczym miliono- kończynowa ośmiornica orientacji (?). Chciałam coś mówić, ale z ust wychodziły jedynie sylaby i mruczenie, a potem takie wibracyjne „UUUU_UUUU_UUUUU”. Przyjaciele oczywiście bawili się nieźle, ale mnie mało obchodzili, bo znów zamknęłam się w sobie, paradoksalnie otwierając się na to, co największe. Machałam rękoma, a ruchy się zrywały w czasoprzestrzeni i gasły (?). Pojęcia kumulowały się jak śniegowa kula. Abstrakcyjność wyszła ponad wszelkie możliwe do opisu normy. Przeklęta czarna dziura. Kiedy jakieś pojęcie mnie zaciekawiło, natychmiast łączyło się z całym światem i widziałam, że to nie tylko pojęcie, a siła złączona z wieloma innymi siłami, która skryta przed okiem buduje nasze... wszystko. Wyobraźcie sobie szok, kiedy przypomniał mi się termin „czarna materia” albo „ciemna energia” :) Były tak tajemnicze, a jednak oczywiste. Urocze twory. Myślę, że i tu słowa się nie spiszą, bo to, co odczuwałam w stosunku do pojęć, to jakaś niedorzeczność. Całkowita niedorzeczność była wtedy jak najbardziej „dorzeczna”, a nielogiczność była jeszcze bardziej logiczna od samej logiki! Wyczuwalne napięcie BYCIA istotą złożoną jak surrealizm snów przyprawiało mnie o dreszcze euforii. To było jak moc i władza nad wszystkim. Potęga, która wykracza poza rosyjskie bomby atomowe :D Obstawiam, że jakbym miała należeć do jakiegoś kościoła, chciałbym oddawać kult jedynie bogowi zwanemu Divinorum. Wariacje miały miejsce w tak plastycznej i pojemnej czasoprzestrzeni, w tak nieprawej i niegodziwie agresywnej objętości, tak nierównej prędkości, że chyba samo doświadczenie tripa na szałwii stoi w sprzeczności z Einsteinowskim E=MC2. BYŁAM jak pulsar. Nie mniej, nie bardziej- pulsar. Promieniowała ode mnie głęboka moc, a ze świata miłość i czysta prostota. Jakkolwiek skomplikowane rzeczy mogą się wydawać skomplikowane, muszę stwierdzić, że nie są. Prawdziwie skomplikowani jesteśmy my, skoro wszystko potrafimy tak komplikować. Czułam się jak zapadające się Słońce, w Zenicie życia i fenomenalnej formie. I jak rozrastający się księżyc, który właśnie stoi dumny na niebie. Wie, że pełnia jest pełnią. Każde kolejne zrozumienie „małej” rzeczy było nowym powodem do ekstazy. Wczuwałam się w przedmioty i terminy. Byłam niebieską miłością (?), kulistym okręgiem, a nawet kwadratowym kołem (?!). Z dziecinną łatwością. Nie wiem jak to możliwe, ale czułam je. I były BANALNE. Zaskakujące, że wpadamy na tak głupie pomysły na trzeźwo, ale mało kto ma ochotę faktycznie sobie zostać kwadratowym kołem tak głębiej :). Myślę, że to kwestia dualizmu. Ewolucyjnie jesteśmy zaprogramowani tak, by dzielić. A dopiero pozbywając się wszelkich konturów i dryfując w myślo-wolności przepełnionej całością, można dowiedzieć się, co tak naprawdę oznacza ISTNIENIE.

Nie wiem nawet kiedy, ale pojawiły się jakieś przebłyski i powroty. Jakieś pierwsze składne myśli. Wybudzałam się. Pierwsza moja myśl po ogarnięciu tego, co właśnie się stało (?!?!?!) była taka, że składane myśli są dużo przyjemniejsze od tych rozrzuconych w bezgranicznej czerni kosmosu. Przyjaciele stwierdzili, że już zaczynali się martwić, bo od 23 minut nie dawałam rady złapać żadnego kontaktu, tylko czasem wykonywałam jakieś gesty, śliniłam się, śmiałam i potakiwałam oraz buczałam. A to czułam ja, było wręcz nową generacją przekonań i absurdalnym przewartościowaniem wartości.

Życzę każdemu, by tego spróbował :)

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
26 lat
Set and setting: 
Jak na szałwię przystało- sprzyjające pod każdym względem :)
Ocena: 
Doświadczenie: 
Marihuana Grzyby
Dawkowanie: 
Nie mam pojęcia

Odpowiedzi

Niemalże w rocznice dodania tego raportu 158 wyświetleń??? Jak to możliwe? A przecież to bardzo dobry TR, szczery i napisany przez bardzo otwartą osobę. Jeden z lepszych o SD. 

 

Jeśli tu jeszcze zaglądasz, to skrobnij coś H2O. Może jakieś nowe doświadczenia... Naprawdę dobrze się to czyta... 

To tylko sen samoświadomości.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media