labirynt
detale
Set: Nastrój podekscytowany i nieco niepewny.
raporty leuckart1
labirynt
podobne
Czytałem kiedyś opis działania szałwii, zaczynał się słowami „it was not long after my first time with acid, and I felt like I did LSD, so I can do everything”. Byłem w podobnej sytuacji, co autor tripraportu; to, że szałwia go zaskoczyła mocą, ostatecznie przekonało mnie do spróbowania boskiej rośliny.
Po ponad tygodniu czekania przyszło do mnie małe pudełeczko w którym były 2 gramy dziesięciokrotnego ekstraktu – umówiłem się z opiekunem, by przyszedł do mojego pokoju tego dnia, zweryfikowałem w źródłach mój pomysł co do dawki i nabiłem lufkę. Najpierw do połowy, potem jeszcze troszkę dobiłem.
I czekałem.
Nie wytrzymałem oczywiście, spaliłem małego buszka od drugiej strony lufki.
Nie stało się absolutnie nic.
No prawie nic.
Wypatrywałem jakichkolwiek efektów. Przy niesamowitym skupieniu wzór na wykładzinie zdawał się rozwarstwiać i unosić nad płaszczyzną podłogi.
Może być, myślę, dobrze, że ekstrakt nie jest tak mocny, że po szczypcie z dupki lufy mógłbym zostać kolejną częścią kompilacji worst salvia trips 2016.
Więc czekam dalej.
Gdy znajomy puka do drzwi, biorę szczyptę ekstraktu pod język, smak całkiem fajny, po czym pomagam mu odłożyć rower i instruuję znajomego, jak być dobrym trip sitterem zszałwiowanego człowieka (przekazuję, co przeczytałem w internecie).
Przychodzi kluczowy moment, wychodzimy przed dom i odpalam lufkę. Smak dymu nie najgorszy, właściwie żaden, równie dobrze mógłbym wciągać parę wodną. Zaciągam się mocno i szybko, cały czas przypalając zapalniczką. W końcu susz przestaje rozbłyskiwać na pomarańczowo, jak przypalam, próbuję ściągnąć kolejną chmurę, mam popiół w ustach.
Wypluwam spopielone resztki szałwii.
Nie stało się absolutnie nic.
Odwracam się, by wrócić do biurka i znowu nabić lufkę.
No prawie nic.
- To jest całkiem psychoaktywne. - myślę
Wchodzę do pokoju, rzucam opiekunowi, by zamknął drzwi, złapałem ostatnią chwilę, w której byłem w stanie coś powiedzieć.
Wizja była rozmazana, nie tak rozmazana, jak po alkoholu, gdzie wzrok po prostu nie może złapać ostrości, rozmazana na innym poziomie. Kolory były absurdalnie wyciągnięte, nie miało to nic z psychodelicznej subtelności, raczej przypominało przeciągnięcie suwaczka ‘nasycenie’ do 100% w Photoshopie.
Przez tę chwilę miałem wrażenie, że te efekty mi coś bardzo przypominają, nie mogłem tylko powiedzieć co.
Ciało czuło rozżarzony wiatr muskający skórę, przylatujący gdzieś od prawego boku, błędnik podpowiadał, że lecę do przodu, wizja była kolorystycznie wynaturzona i wydała się byś rozmyta w ruchu, niczym poruszone zdjęcie z aparatu, mimo że nic się nie ruszało.
Siadam na krześle, chowam lufkę i szałwię do szuflady biurka.
- To działa. - mówię, a przynajmniej wydaje mi się, że mówię do mojego opiekuna.
Po każdej próbie ruchu moje ciało nagle do poprzedniej pozycji, przypomina to troszkę kontrolowanie postaci w grze komputerowej, gdy zrywa się połączenie z internetem. Czuję się spętany.
Patrzę na biurko – w tym momencie rzeczywistość rozdziela się na warstwy wzdłuż niewidocznego na co dzień wymiaru. Z obrazu zostają tylko neonowe krawędzie – takie szkice szkieletowe mojego pokoju pojawiają się w jaskrawych barwach w każdej z tych warstw, każda różni się nieco od sąsiadujących, widzę trójwymiarowe przekroje przez czterowymiarową strukturę szałwiowej przestrzeni.
Poczułem jak jakaś siła popycha moje ciało – lecę przez kolejne przekroje dalej i dalej od punktu szałwiokosmosu, w którym przed chwilą byłem. Znajduję się przed wielkimi wrotami z piaskowca, na lewo i prawo od nich rozciągał się kamienny mur; było to wejście do Labiryntu.
Chwilę wisiałem w przestrzeni przed tą bramą; pojawiła się lewitująca twarz przede mną i szeptała:
- Musisz wejść. Chodź do labiryntu.
Resztki mojej świadomości stwierdziły, że zanim to zrobię (nie mogłem się sprzeciwić tej sile), muszę powiedzieć mojemu opiekunowi, że muszę iść.
Odwracam głowę w jego stronę i mówię; co chwilę szałwiowe spętanie przerywa mi w trakcie zdania. Z mojego opiekuna widzę tylko wzorek na bluzie, rozciągający się i płynący przez czwarty wymiar.
Gdy udaje mi się powiedzieć połowę zdania, daję sobie spokój, zaczynam się śmiać bez powodu (czuję się bardziej zdezorientowany niż rozbawiony). Przez mój śmiech przebija się zapętlony śpiew ptaka za oknem.
Po chwili opętańczego śmiechu pojawia się w mojej wizji twarz opiekuna, reszta jego ciała, kanapa i w końcu mój pokój.
To chyba koniec.
Próbuję opowiedzieć co się stało; gubię wątek w połowie zdania. Próbuję opowiedzieć, że czułem się dziwnie, że to było najdziwniejsza przeżycie w moim życiu, że nie dziwię się, że szałwia była używana jako enteogen, bo czuć obecność jakiegoś dzwnego bytu, ale to wszystko było za trudne. Szedłem jeszcze chwilę po pokoju; podłoga przez chwilę wydawała się być nierówna, jakbym się wspinał po zboczu.
Usiadłem też w fotelu na chwilę i zamknąłem oczy.
Czekałem na następną falę działania szałwiowych wizji.
Ale fala nie nadchodziła.
To wszystko było bardzo dziwne.
Ani przyjemne, ani nieprzyjemne. Nijak nie oświecające, ani trochę mistyczne. Jedynie dziwne.
Tylko tyle.
A może aż tyle?
- 13786 odsłon
Odpowiedzi
Ha! Dzięki za ten raport, nie
Ha! Dzięki za ten raport, nie muszę pisać swojego. Bo gdybym miał go napisać, wnioski i ocena przeżycia byłyby słowo w słowo takie, jak Twoje.
Tak samo.
Drogi Rydzyku,
Ostatecznie zdecydowałem się napisać ten raport po tym, jak przeczytałem Twój komentarz na hajpie o tym, że nie lubisz dysocjantów, a szałwia to Twoje najdziwniejsze przeżycie i przypomniałem sobie, że miałem dokładnie tak samo.