Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

zimny oddech na karku. to chyba śmierć.

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Chemia:
Apteka:
Dawkowanie:
Marihuana - Na 3 osoby mieliśmy 10 gramów. Natural, zero chemii, Sour Diesel.
3-MMC - Czasy kiedy było legalne. 5 gram.
Amfetamina - 5 gram.
Acodin - Jedna paczka. (30 tabletek)
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Dom mojego przyjaciela, później droga przez las, miasteczko oddalone o 5km od domu.
Nastawienie, bardzo dobre, to były urodziny mojego przyjaciela. Chcieliśmy mieć dobrą fazę, świętować, cieszyć się spędzonymi chwilami w towarzystwie ludzi którzy są zaprzyjaźnieni od lat. Chcieliśmy zrobić coś głupiego, wręcz surrealistycznego... Czego później można żałować, nie przejmując się konsekwencjami. Młodzi, piękni, i bardzo nieodpowiedzialni.
Wiek:
24 lat
Doświadczenie:
Marihuana - Wypaliłem w życiu bardzo dużo.
Acodin - (DXM) - Parę razy, w dawkach od 10 do 20. (Tabletki)
Mefedron - Dawno temu, ten prawdziwy, 2 razy.
3-MMC - Kiedy było dostępne, około 10 razy.
4-CMC/3MC - Parę razy, na "testa".
Mexedrone - Parę razy, -||- (Chciałem znowu poczuć "ciepło" i się "rozpłynąć" tak jak po Mefedronie)
Amfetamina - Dużo się tego syfu wciągało, gdy mieszkałem w internacie...
Alkohol - Gdy była okazja, wlewałem w siebie mnóstwo. (Urodziny czy inne) Tak to mało.
Haszysz - Dużo, często.
Kwas - Tylko raz. Jeden kartonik.

Miksów było wiele, ale ten... Magia.

zimny oddech na karku. to chyba śmierć.

Witam, to mój pierwszy trip raport. Zacznijmy od tego, że nie jestem od niczego uzależniony, nigdy nie miałem "preszu" na substancje. Zawsze na mnie działały. Nie mam wyrobionej tolerancji na nic.

Jest godzina 19:00, Lato w pełni. Czerwiec... Ciepło, pachnie ziołami dookoła. I dzikimi trawami, i tymi które znajdują się bardzo blisko, w kieszeni. Cudowne uczucie, cisza, szum drzew. I moi najlepsi przyjaciele obok mnie, czekają z niecierpliwośćią kiedy skończę kręcić grubego jointa, powoli zaczynamy świętować urodziny mojego kolegi. Na imię mi Bartłomiej, ale mówią na mnie Slayer. Ten który ma dziś urodziny to Dawid, "Zimny". Nasz trzeci koleżka, który tworzy Trójcę, nosi imię Michał. "Majkel". Siedzimy w altance, pali się węgiel, kiełbasa skwierczy wesoło. Dokańczam kręcenie, i liżę klej. Dobijam. Rozpalam. Podaję dalej, każdy śćiąga solidne "Trzysta". Jest dobrze. Po spaleniu naszej różdżki konsumujemy mięsiwo. Napchani po sam korek i uśmiechnięci idziemy w stronę domu. Nikogo nie ma, rodzice Zimnego wyjechali na tydzień. Świetna okazja, ba, urodziny bez rodziców w domu? Wiedzieli że syn pali zielsko, był dorosły, robił "co chciał". To co się dzisiaj wydarzy jednak nie było tym co chcieli by wiedzieć. Wchodzimy upaleni, i wpadamy szybko do salonu "jak dzik w żołędzie". Siadamy, Majkel nerwowo wyciąga woreczek strunowy z kieszeni. Znajduje się w nim kryształ. Duży, żółtawy, prawie jak szkiełko. To 3-MMC. Kruszy kamyczek na szklanym blacie stolika do kawy. Pryska wokooło... Solidne krechy. Jeden gram na trzech. Zwój, Zygmunt wita. Poszło w "klamkę". Wyjebało jak sputnik w kosmos. Jest ciepło, jest przyjemnie. Zimny odpala sprzęt grający. Puszcza Dub, Ambient-Industrial, Klasyczny, mroczny Dubstep. Bas dudni po uszach. Po godzinie tripowania i rozpływaniu się na fotelach przychodzi czas zagłady.

Około godziny 20:00 -  Miksujemy Amfetaminę z 3-MMC. Po 300mg 3-MMC, 200mg amfetaminy. Do tego palimy srogiego jointa. Czujemy moc. Jest ciężki kocioł. Po około pół godziny wpadłem na pomysł, to może lecimy w miasto? (Miasteczko obok wsi, gdzie mieszka ziom) Ta, czemu nie? Naćpani jak świnie wsiadamy do fury. Czarne BMW, choć my nie dresy. Lecz to gaz, nie ma co szpanować. Niewiem jak się nam udało doturlać do samochodu, co dopiero jechać na miasto. Tak bardzo wyćpani, co tam policja. Bardziej bałem się co ja mogę zrobić im, lub komuś... Albo sobie.

Po około 20 minutach docieramy na miejsce. Wysiadamy z wozu, kierowca, Zimny zrobił się nam bardziej "Ciepły". Parking przy klubie nocnym. Rozpalamy sobie papierosy, po wypaleniu stwierdzamy że nie ma się co pchać do tego klubu. Patos, wieśniacy, chamstwo. A my do tego wiadomo jacy, 100% przypału. Wsiadamy z powrotem w furę. Majkel wpada na pomysł żeby się "dopierdolić". Kierunek, apteka nocna.

Około godziny 21:00 -  (Chyba tak, lecz kto wie...?) Pytanie number one. Kto wejdzie i zakupi Acodin? Kto będzie tym śmiałkiem? Gramy w kamień-papier-nożyce. Wypada na mnie, o zgrozo. Zerkam na lusterko, i widzę, nie widzę... A raczej słyszę śmiech kierowcy, i ten tekst który pamiętam do dziś. -Jak tam wejdziesz, to odrazu zadzwonią po psy. (Wyglądam ciężko, gałki oczne niczym kot w stanie skupienia) Ruszam jednak przed siebie, dumnie, prawie jak król gdzie chodzi piechotą. (To toalety, cóż...) Lecz jednak przez mój spalony mózg przemyka taka okropna myśl. Wróć do auta, i śćiągnij kreskę. (PO CO!?) Moi znajomi patrzą na mnie dziwnie, a Zimny pyta: -Zgubiłeś się? -Zrób że. Odpowiadam. Ten z tyłu kręci głową, i spogląda w bok. Parę chwil i gotowe. Oczywiśćie nie tylko mnie chwycił głód. Ja tylko chciałem "na odwagę". Miks 3-MMC z Fetą. Po 200mg. (Chyba było więcej ale co tam!) Jak dziurawa konewka, próbuję ogarnąć "kichawę". Wchodzę (w końcu) do apteki. Ożesz w mordę, kilku ludzi przy kasie w kolejce... Zachowuj się normalnie. Jak ja mam kurwa być normalny!? No nic. Czekam jak więźień na egzekucję, cierpię, gośćiu szybciej z tą Viagrą... Nareszcie, moja kolej. Podchodzę chwiejnie do pani i mówię, jak NAJNORMALNIEJ w świecie: -Poproszę Acodin, jedno opakowanie. -Nie patrz jej w oczy, udawaj że szukasz portfela. Błąkam się wzrokiem po kieszeni, chyba się udało. Pani sięga po Acodin. Kładzie na ladzie. Wyciągam pieniądz i kładę na ladzie. I wtedy; niewiem co mnie naszło, ale powiedziałem szybko: -Spokojnie, my tego nie ćpiemy! (PO CO!? JAK? CZEMU?) Nieważne, wiecie jak to jest, mózg ci coś mówi a ty: "Eee"?. Wybiegam z apteki bujając się na boki jak gibon, i śmieję jak pojeb. Co ja zrobiłem? Wsiadam do fury i opowiadam co zaszło. Jak zawsze nie zawiodłem się. -Jesteś przyjebany jak paczka gwoździ! -Naprawdę masz nasrane w bani... -No nic. Wracamy do domu.

Około godziny 21:30 - Wpadamy jak spartanie na bitwę. Szał "pyty". Dawaj ziomek te piksy, dawaj je tu zaraz. Zastanawiam się, jak można mieszać leki z narkotykami, i do tego Acodin. Samobójstwo. No ale jak się ma źle w głowie... Rozgniecione tabletki, pokruszone, wsypujemy do bombek. (Acodin w bombkach, nosz kurwa...) Powtórka z rozrywki, miks tego, tamtego, kopcimy. Mija parę godzin zanim Dekstrometorfan zacznie działać.

Około godziny (trudno mi to ustalić) 23:00-00:00 (???) - Coś się zaczyna dziać. Dziwnego. I nie chodzi o to że lecimy jak samoloty. Bez pilotów. To nie prochy, to nie skun. To chyba to... 10 tabletek mówisz? Co to takiego! No właśnie. W pewnym momencie, poszedłem się odlać, stoję nad kiblem. No nie mogę, nerki rozwalone. Wracam do ziomów. A oni tylko na mnie patrzą, cicho jak myszy pod miotłą. A raczej myszy na trutce. -Co jest kurwa? -Pytam zaniepokojony. Zimny tym razem zrobił się "Gorący". I krzyczy: -Siadaj, stary, sh.... shh..jadaj... (Coś w stylu: byłem u dentysty, mam plombę) Siadam. Nikt nic nie mówi. Poprostu kiwam głową. Oni także. Wszyscy się śmiejemy jak jebnięci. (Co ty nie powiesz kolego?)

Co się dzieje? Powoli czuję wrażenie jakbym był przyklejony do fotela. Bas dudni, jakbym widział dźwięki, lecz nie do końca, to ciepło, takie ogromne. Znowu zimno, ależ korba... Kolory nie są do końca kolorowe (???) Poprostu "magia świąt", kurwa jego mać. Gdy zamykam oczy atakują mnie helikoptery. Czemu ktoś zgasił światło? Okej, otwieram oczy. Chwila... Czy ja właśnie straciłem przytomność? Nie... A może. Ale jak mogę być tego świadomy? Nieważne. Widzę kolory, szum, jakby głos od tyłu. Demony... Obrazy w trójwymiarze, dziwne konstrukcje, jakby jakaś wizja od obcych. Nagle, niewiem kiedy, lecz zrobiło mi się zimno. Bardzo zimno. Jakbym miał tundrę w sercu. Jak to się mówi, wódka zimna aż w dłonie parzy. To chyba ona... przyszła po mnie. Ale zaraz, mnie nic nie zabije... Jestem ćpun weteran! I wtedy poczułem ogromny strach, taki płaczliwy, taki pełznący jak zimny ślimak po trzewiach, okropny, odpychający. Chciałem się obudzić, nie mogłem. Aż wkońcu stało się. Patrzę dookoła, a raczej próbuję coś zobaczyć, nadal czuję szum, suchość w ustach, kurewski ból potylicy. Nie ma nikogo w salonie. Nie, to jest sen. Jednak nie. Wchodzi Zimny. (Teraz to się chłopak zrobił "Lodowaty") Blady jak śćiana. Gdy przekraczał próg, myślałem że upadnie i poprostu nie wstanie. Jedyne co do mnie powiedział gdy podszedł do mnie: (Siedziałem na fotelu, było już rano, popatrzyłem na zegar śćienny) -Musisz to zobaczyć. -Wiedziałem że muszę. Idzemy do kibla, otwiera drzwi. A tam leży obrzygany śpiący Majkel. Zacząłem się śmiać, zresztą on też. Patrzymy na Majkela, i po krótkiej chwili stwierdzam: -Tego to dopiero wysprzęgliło. -I tak się skończyły urodziny.

 

Powiem tak. Było fajnie, było cool. Do momentu aż zakiprowaliśmy Aczo. Wiadomo że mniejsze dawki tak nie działają, ale niewiadomo co i jak. To był chyba cud że nas nie zabiło. Każdy ma inny organizm. Nawet nie piliśmy. Tylko ćpaliśmy. Gdy zasnąłem, a raczej odpłynąłem, ktoś mi chciał powiedzieć że chyba umarłem. Ale dałem radę się podnieść. I to było ostrzeżenie. Nigdy, ale to nigdy, nie mieszajcie takich leków, (ani żadnych innych) z tymi narkotykami. Chociaż wiem że są lepsi "zawodowcy" odemnie... Niewiem co się stało, nie pamiętam. Acodin to był bardzo zły pomysł. Sądze że doszło do zaburzenia świadomośći, i mózg był poprostu tak przeciążony że się wyłączył, by się ratować. Nie jestem lekarzem. Jednak wiem że ktoś nademną czuwał. Mój duch.

 

Slayer.

 

 

 

 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
24 lat
Set and setting: 
Dom mojego przyjaciela, później droga przez las, miasteczko oddalone o 5km od domu. Nastawienie, bardzo dobre, to były urodziny mojego przyjaciela. Chcieliśmy mieć dobrą fazę, świętować, cieszyć się spędzonymi chwilami w towarzystwie ludzi którzy są zaprzyjaźnieni od lat. Chcieliśmy zrobić coś głupiego, wręcz surrealistycznego... Czego później można żałować, nie przejmując się konsekwencjami. Młodzi, piękni, i bardzo nieodpowiedzialni.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Marihuana - Wypaliłem w życiu bardzo dużo. Acodin - (DXM) - Parę razy, w dawkach od 10 do 20. (Tabletki) Mefedron - Dawno temu, ten prawdziwy, 2 razy. 3-MMC - Kiedy było dostępne, około 10 razy. 4-CMC/3MC - Parę razy, na "testa". Mexedrone - Parę razy, -||- (Chciałem znowu poczuć "ciepło" i się "rozpłynąć" tak jak po Mefedronie) Amfetamina - Dużo się tego syfu wciągało, gdy mieszkałem w internacie... Alkohol - Gdy była okazja, wlewałem w siebie mnóstwo. (Urodziny czy inne) Tak to mało. Haszysz - Dużo, często. Kwas - Tylko raz. Jeden kartonik. Miksów było wiele, ale ten... Magia.
natura: 
chemia: 
Dawkowanie: 
Marihuana - Na 3 osoby mieliśmy 10 gramów. Natural, zero chemii, Sour Diesel. 3-MMC - Czasy kiedy było legalne. 5 gram. Amfetamina - 5 gram. Acodin - Jedna paczka. (30 tabletek)

Comments

Co za mentalny rozpi*rdol, no uścisk ręki dyrektora, żeby tyle przećpać i nie zejść? 

Bardzo podobał mi się raport, miło się czyta pomimo specyficznego języka.

Przyznam że to był mój ostatni trip. Teraz jestem czysty. Tylko Zioło, piwo, czasami coś mocniejszego. W przedziałach 1-3 miesięcy. Jestem już za stary na takie rzeczy. Ale nie żałuję tych dziwnych akcji. Nie wiem jak to przeżyliśmy. Nie ma co narzekać!

Omnis spiritus effectum, spirant altius, sed paulatim.
Każdy oddech zabiera życie, oddychaj głęboko, lecz powoli.

Wiem coś o tym, byłam w podobnym stanie i zdecydowanie nie polecam tego nikomu.

Ps. dobry trip :P Pozdrawiam ^^

Klaudyna :)

Aż mi się zimno zrobiło.

Wymieszać DXM z 3-MMC a zwłaszcza z fetką to nie najlepszy był pomysł :P

 

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media