wrota piekieł, czyli głupota + bieluń
detale
raporty podróżnik podświadomości
wrota piekieł, czyli głupota + bieluń
podobne
Zacznę od tego, że pamiętam prawdopodobnie zaledwie kilka procent tego, co się stało. Myślę jednak, że to wystarczająco dużo, by przybliżyć Wam świński potencjał tej substancji.
Początek jest chyba standardowy. Byłem sobie dość specyficznym, szukającym przygód 20-latkiem z kilkoma męczącymi go problemami, których powodem zapewne bylo niedocenianie tego, co wówczas miałem. Byłem wtedy sam i obchodziłem jedynie, albo aż moich ziomali i niewielką część rodziny, więc stwierdziłem, że nie mam w życiu wiele do stracenia, więc warto jest ryzykować. Czytałem bardzo wiele o psychodelikach, niestety nie miałem wtedy większej okazji do ich wypróbowania poza niskimi dawkami LSD, które nie wprowadzaly nawet w trzeci poziom. Moje zainteresowanie wzbudził ogólnodostępny bieluń i mimo iż czytałem o nim bardzo wiele złych rzeczy i mimo iż byłem wtedy na drugim roku biotechnologii, która bardzo mnie interesowała wieczny rozsądek został złamany przez kilkadziesiąt czarnych kuleczek. Nie chcę Was nudzić jeszcze dłuższym wstępem, więc powiem jedynie, że nigdy wcześniej nie zrobiłem czegoś tak okropnie debilnego i naiwnego.
Nadszedł ten dzień. Był początek września, bardzo ciepło i przyjemnie, a co najważniejsze jeszcze wakacyjnie. Udałem się się za miejski park, gdzie właściwie nikt nie chodzi, a gdzie rosły te cholerne krzaczory. Sprawnym ruchem ręki wykręciłem kasztanka z nasionami. Zawartość podzieliłem na dwie części z czego (chyba pozostaly mi ślady rozsądku) połowę schowałem do kieszeni, a drugą połowę z wielkim grymasem na gębie zjadłem. Smak okropny, bardzo bardzo gorzki. Cała roślina wydzielała niemiłą, raczej odstraszającą woń. Jedzenie zajęło mi jakieś 15 minut. Zależało mi na tym, by dobrze rozgryźć nasiona. Tak, jak wspominałem - strachu wielkiego nie było. Myślałem wtedy "co mi tam pół kasztana, ludzie po dwa jedli" Byłem przekonany, że po takiej ilości uniknę całej masy tych strasznych efektów o których pisali inni wpierdalacze bielunia. Przez kolejne 3 godziny nie odczuwałem efektów poza rosnącym w ryju kapciem. Na szczęście byłam na to przygotowany (bynajmniej tak mi się zdawalo) i zaopatrzyłem się w 1,5 l Jurajskiej. Było jeszcze wcześnie, bo dopiero godzina 14 z hakiem. Od tąd zaczęło się dziać... Będę teraz pisał bardzo chaotycznie, gdyż wraz z postępem fazy pamiętam tylko jej fragmenty. Ten moment oznaczę jako T.
T+1
Wszystko strasznie mi się rozmazało, wyglądało cholernie niewyraźnie. Plułem bez śliny i gadałem coś do siebie, coś w rodzaju pocieszeń. Pamiętam, że ciągle piłem wodę krztusząc się nia. Miałem strasznego kapcia w pysku, ale nie że sucho, tylko po prostu cynamon. Język miałem suchy na wiór i NIC się z tym nie dalo zrobić, woda nic nie dawała, zdawała się nie być mokra, słońce też mi przeszkadzalo mimo okularów przeciwslonecznych. Obok mnie szła jakaś staruszka i pytała, czy nie wiem gdzie tu rośnie dzika róża. Zdziwiłem się zarówno jej obecnością jak i pytaniem, bo jak sie rozejrzałem to... rosła wszędzie! Zaczęła to zbierać i rzucać na ziemię(?) Była strasznie gwałtowna we wszelkich ruchach, spieszyła sie gdzieś... Mówiła mi, że potrzebuje składników na jakiś specyfik, a potem powiedziała, coś takiego że zrozumiałem że chce mi uciąć fiutka. Panikowałem jak nigdy, uciekałem przed siebie, ale co chwile sie potykałem. Czułem sie bardzo ocięzały, jakbym ważył 200 kilo i miał nogi z topiącego sie plastiku. Upadłem, potem znowu. Zapomniałem w ogóle o tym czemu uciekam, odwróciłem się i leżałem na ziemi. Byłem bardzo zmęczony, chyba zasnąłem.
T + ?? 2h i więcej
Siedziałem na jakieś ściółce, do okoła chodziło pełno zwierząt. Wyglądało to jak mój stary sen, to po prostu mi sie śniło... mimowlonie strzelałem do jakiś bawołów dziwną strzelbą, ale były one we mgle i w nic nie mogłem trafić. Przyszedł mój kumpel, znałem go od podstawówki więc bardzo sie ucieszyłem. Gadałem z nim o wakacjach z przed lat i o wielu innych rzeczach których nie pamietam, ogólnie wpominaliśmy stare czasy, bałem sie być sam i bardzo mnie ucieszyło, że przyszedł. Chciałem skorzystać z okazji i zapytać go o jedną dziewczynę, na którą wtedy zwracałem uwagę i tu nagle Jeb! - znikł, po prostu go nie było. Wcięło. Wystraszyłem sie śmiertelnie, zapomniałem - tzn nie kojarzyłem w ogóle że coś brałem. Nie wiem jak to opisać, ale straciłem logiczne myślenie, robiłem różne cudaczne rzeczy pozbawione jakiejkolwiek logiki. W kieszeniach miałem pełno ziemi i jakiś liści, prawdopodobnie dlatego, że ciągle zdawało mi się, że na ziemi coś leży. Wydawało mi się że zgubiłem dowód, widziałem kartę wstepu do jakiegoś zakładu i mase innych pierdół. Zjadłem troche trawy, jakiś liści i innej zieleniny bo przecież krowy jedzą (?)
T + 8 - 12h
Co jakiś czas zdarzały się chwile trzeźwości. Może tak tego bym nie nazwał, ale takie chwile w których odzyskiwałem troche logiki. Przyszedł wieczór, przypomniałem sobie drogie do domu do którego i tak szedłem z dobrą godzinę, mimo że drogi było na 10-15 min. Przyszli po mnie koledzy i myśleli, że jestem pijany... kiedyś sie najebałem i właśnie oni mnie odprowadzali. Teraz odprowadzały mnie ich haluny. Były identyczne, zupełnie takie same, tylko że co chwile sie wymieniały, raz miałem trzech kolegów, raz dwóch a raz znów trzech ale innych. Jak sie później okazało przeszedłem sie przez osiedle z uniesionymi ramionami, tak jakby miał mnie ktoś holować i gadałem sam do siebie, co chwile sie przewracając. Po drodze wpadłem jeszcze "na zakupy". Okazało się, że wszedłem do sklepu i zacząłem przestawiać towar razem z wymyslonymi kolegami, wyniosłem jakieś kartony koło mięs... oczywiście wypieprzył mnie strażnik. Zamiast zdziwić sie co zrobiłem, wkręciłem sobie, że to szef wywala mnie z pracy.
Na klatce schodowej zrobiłem totalny rozpierdol, pozrzucałem chyba wszystkie moiżliwe kwiatki z parapetów, odwiedziłem po drodze pełno sąsiadów, bo zapomniałem gdzie mieszkam. Chciało mi sie płakać jak nie chcieli mnie wpuścić. Dotarłem do swoich drzwi, nie otwierały sie, więc je skopałem. O znalazłem klucz. Po półgodzinnym wysiłku otworzyłem drzwi. Wyciągnąłem giwerę i sie odlałem. Po prostu - na dywan. Matka wróciła niedługo później, w domu wszystko rozjebane, z firanek zrobiony... namiot? Wszystkie sztućce w wannie, wszystko co z kuchni, łącznie z jedzeniem dałem do łazienki, do wanny albo umywalki. W salonie pełno ziemi i jakieś zieleniny... prawdopodobnie przyniosłem to z dworu. Cała chata rozjebana. Matka panikowała co mi jest, a ja nie wiedziałem o co jej chodzi, wkrecałem jej, że musze zrobić kanapke z pastą do butów, bo jest zdrowsze od masła. Chciała dzwonić chyba na pogotowie ale, że byłem już dość spokojny i tylko sobie siedziałem patrząc co się dzieje na podłodze, to dala se spokój myśląc, że rano wytrzeźwieje.
T + 20
Drugi dzień, spałem na przemian z bezczynnym leżeniem. Było mi strasznie gorąco, jadłem jakiś ser ale łaziły w nim białe robale. Obrzydziły mnie i wywaliłem to. Haluny dalej ostre, nie miałem pojęcia co jest czym. Poszedłem gdzieś, nie pamiętam gdzie. Siedziałem gdzieś i wydawało mi sie, że jestem na żydowskim cmentarzu, śmierdziało trupami, wszędzie łaziły wielkie - 30-50 centymetrowe żuki. Wydawało mi sie, że gnije tu razem z tymi trupami, nie miałem tożsamości. Koniec. 0 pamięci.
2 dzień w nocy
Znalazła mnie policja. Byłem kilka kilometrów od domu w resztkach porzuconej, uschniętej kukurydzy. W kurtce i bez spodni. Jakim cudem? - nie wiem. Potem pamiętam już tylko szpital, cewnik w kutasie - bolało potem jak ch**. Kroplówy, przesłuchania... Rodzina - tego Wam oszczędzę. Trzymali mnie 9 dni w szpitalu, po 4 dopiero odzyskiwałem świadomość. Dostałem fajne skierowanie na badania psychiatryczne, oraz konieczność prób wątrobowych przez kilka lat, zakaz jedzenia wszystkiego, co mogłoby w jakikolwiek sposób zaszkodzić, wiele innych zakazów... ale to tam chuj.
Jak zmieniło to przyszłość ?
O niektórych rzeczach nie chcę pisać - domyślcie sie sami. Z tych innych to zjebane zdrowie, gorszy intelekt - choć teraz (po 6 latach) wydaje mi się być już lepiej, wielki zawód dla rodziny, wielki, gigantyczny wstyd. Całe osiedle widziało mnie praktykującego przeróżne dziwactwa, spółdzielnia obciążyła mnie kosztami za straty jakie zrobiłem w klatce + wybita szyba, o której nie miałem pojęcia. Zdrowie - szwankuje do dziś, a tu odporność słaba, a tu nerki bolą. O wypiciu 4-packa mogę sobie pomarzyc. Przez ponad rok bałem się wszystkiego, co wystaje, bałem sie spać po ciemku. Jak gadałem z kolegami to bałem się, ze zaraz znikną i to wszystko powróci. Dziś po tylu latach opowiadam Wam o tym, by Was ostrzec. Skończyłem studia (mając kilka warunków + jedne powtarzanie roku) i zacząłem powoli odzyskiwać siły, umysł z roku na rok jest coraz bardziej taki, jakim był wcześniej... ale wiem, że mogłem zostać do końca życia kompletnym debilem. Pamiętajcie, bieluń to cholerna trucizna, a nie żaden psychodelik. Nie ma po tym doświadczenia takiego jak po LSD, nie ma żadnych oświecień, kolorowych wizji i łagodnego powrotu. Bieluń to coś, co mieli mózg, wszystko Ci sie jebie i w ogóle nad tym nie panujesz. Nie rozumiesz żadnych słów ani zupełnie nic, logiczne myślenie jest zupełnie wyłączone.
Najprościej mówiąc - uczcie się na czyiś błędach, a wielu problemów unikniecie. Zastanówcie się zanim cokolwiek weźmiecie. Na świecie jest mnóstwo fajnych i ciekawych rzeczy i nie pisze tego, bo tak mi sie podoba tylko dlatego, że sam sie o tym przekonałem. Jesteście wszyscy fajnymi, młodymi ludźmi i na wiele Was stać, Ciao!
- 381846 reads
Comments
Slowem dydaktyki :P Dziwne,
Slowem dydaktyki :P Dziwne, ze mimo tylu przestrog, ktos nadal sie tym objada. Po calej, dojzalej szyszce mozna z powodzeniem zejsc. Probowalam kilka razy, gora siedem nasion i juz czulam efekty, nie wyobrazam sobie zjedzenia calej szyszki, kiedy po dwoch lisciach Datury drzewiastej w miksie z DXM przez dwa dni palilam niewidzialne papierosy i czytalam fantomowe ksiazki, hehe.
Bieluń
Zawsze, zawsze tripy na bieluniu są cholernie ciekawe i chaotyczne. Niezle się uśmiałem czytając to, ale widzę teraz co to znaczy datura... Po przeczytaniu Twojego tripa odechciało mi się tego sprubowac. trzymaj się stary.
London5
MASAKRA!
Naprawdę, masakra. Z naturalnych psychdelików jestem teraz na etapie gałki muszkatołowej i po niej miałam 3 dni bani, ale takiej, nad którą umiałam zapanować i większość pamiętam, resztę przepsałam. A TO jest masakra. Dobrze, że to przeczytałam, nie odważę się na bieluń dzięki temu. Bo nie powiem, że mi LSD brakuje i szukam łatwiej dostępnych psychodelików, a bieluń ma wieeele opinii dobrych i złych, ale ten raport miażdży. Nie próbować i koniec.
Uszy toną w raju dźwiękach,
Psychodela jak piosenka...
Moje oczy widzą dalej -
Psychodela i fraktale...
Kocham Życie i Naturę,
kocham Radość i Spełnienie
kocham się narkotyzować,
nigdy tego już nie zmienię!
hmmm
jak coś spróbuj DOSa Datura (ja przy nim miałem utratę upływającego czasu [pogubiła mi się świadomość] potem wskoczyłem w świadomą delte lub thete ale zagubienie czasu pozostało... ponadto polecam DOSy ... nitro (rozmyty obraz itp.), Lucid dream (świadomy sen) + delta , morphine (mocno uspokajająco / usypiająca) UWAGA !!! DOSY ryją / mogą ryć baniak ... jak coś ostrzegałem ;) ... PS. GoH na mnie nie podziałał
HEHE bielun nie jest dobra
HEHE bielun nie jest dobra alternatywa dla LSD. Tryptaminy/fene sa latwiejsze do ogarniecia od amfetaminy, jesli tylko masz komputer :)
FUCK!!!
Nieźle się uśmiałem, czytając to. Ale z drugiej strony współczuję Ci. Ja też zastanawiałem się, żeby wziąć tego bielunia. Ale po tym co przeczytałem, nie odważę się.
A zasady?
Rzeczywiscie, sraszna historia dla Podróznika, na pewno lepiej smiac sie niz narzekac na rosline. Zapomniana zostala jednak odwieczna zasada - co za duzo to nie zdrowo. O to chodzi, ze wszystko moze nas zniszczyc, jezeli jest w nadmiarze. Nawet woda moze byc toksyczna w zbyt duzej ilosci! Moim zdaniem Podroznik mial szczescie ze akurat te nasiona byly relatywnie slabe. Sila nasion bielunia waha sie 5-krotnie miedzy szyszkami, wiec mogl tez wpierdolic szyszke pare razy silniejsza i ciezko sobie wyobrazic co by sobie wtedy wyobrazal :D Dobrze ze sie wszystko w miare dobrze skonczylo.
Głupi człowiek i morze
Witam, przeczytałem wywołujący wrażenie opis Podróżnika. Wrażenie tym większe, że bezpośrednio dotyka moich doświadczeń i mocno daje do myślenia, że równie dobrze dziś mogłoby nie być jednego z nas.
Lata 90-te, nadmorska miejscowość Dąbki koło Wejherowa. Powiedziałem moim towarzyszom, że ich towar w postaci grassu i haszyszu w ogóle na mnie nie działa i czy nie mogliby mi dać czegoś konkretniejszego. No to mi dali :))))) Pokazali gdzie rośnie :>
Z ich opowiadań wiem, że zszedłem z knajpy w dół po schodach na czworakach, brzuchem do góry, nogami do przodu niczym zawodnik chińskiej piłki. Ogólnie rzecz biorąc, nie pamiętam nic z chwil gdy jeszcze nie byłem pod wpływem bielunia, gdyż wykasował mi on pamięć także wstecz. Natomiast to co miało miejsce wieczorem, zapomnieć ciężko bedzie ...
Znalazłem sie na jakimś prywatnym podwórku, co było faktem. Zgubiłem gdzieś ramoneske, szukając jej co chwila widziałem ją leżącą na trawie, lecz gdy po nią sięgałem - ręka przenikała i dotykała trawy. Trwało to długo aż zrobiło sie ciemno, wkurzony złożyłem cały swój namiot i siadłem na nim na tej prywatnej łące (namiot to nieprawda, halucynacja). Gdy tak siedziałem otoczyli mnie wszyscy znajomi z Krakowa (nieprawda) oraz dodatkowo z nimi dziewczynka w białej komunijnej sukience i z białym wiankiem na głowie. Pytam ich czy nie widzieli ramoneski, to głupio sie śmieją, jakby zrobili kawał. Dziewczynka też złośliwie milczy. Patrze na nią kolejny raz. Żadna dziewczynka, to był pomalowany na biało betonowy słupek, do którego zapina sie drut kolczasty żeby krowy nie oddalały sie..:/
Spędzałem na tym podwórzu całą noc przechodząc kilka ataków histerii. Nie wiem czy coś spałem, czy nie. Gdy świtało, siedzący na słupie z tablicą do gry w kosza (prawda) Sid Vicious (basista zespołu Sex Pistols) zbliżał sie do mnie skacząc na tym słupku jak na jednej nodze, nie precyzując przy tym czego ode mnie chce. Znacznie bardziej precyzyjny był właściciel posesji (prawda), który nieoczekiwanie - aczkolwiek ze zrozumiałych względów - pojawił sie z czymś w ręce i krzykiem oraz używając popularnego w całym kraju języka sprecyzował iż powinienem sie oddalić. Dokładnie w tym momencie zadzwonił mu w pokoju budzik, okno otwarte, byłem blisko więc było słychać. Powiedziałem mu, żeby sie uspokoił bo nie chce tu niczego złego, że już siódma i prosze wstawać do pracy. Otworzył gębę ze zdziwienia, nawet sie uśmiechnął i wycofał sie. Za chwile w jego miejsce pojawił sie inny, w gumofilcach i ubraniu roboczym (prawda). Był grzeczny, a ja grzecznie powiedziałem mu że sie zatrułem, znalazłem sie tu przypadkiem i żeby mi pokazał jak stąd wyjść. Życzliwie zaprowadził mnie na główną alejke miejscowości. To koniec groteski - pomyślicie? Otóż nie... ;O
Powszechne jest zjawisko wzmożonego pragnienia po bieluniu, to też postanowiłem kupić jakąś oranżadę. Nie wiem jak tego dokonałem, ale nie zgubiłem portfela. Podszedłem do budki spożywczej życząc sobie napoju. Czekam aż młody facet za ladą wyda mi resztę. Upomniałem sie, a on mi na to, że przecież nie otrzymał ode mnie jeszcze żadnej zapłaty. Byłem uparty i przekonywałem (prawda) że zapłaciłem (nieprawda). Do wszystkiego wmieszał sie bezczelnie właściciel sklepu. Młody mu sie podlizywał, zatem uznałem że nic nie wskóram, pić sie chce i zapłaciłem.
Ide dalej. Na nieasfaltowanej drodze leży kierownik ode mnie z pracy gruby pan Wiesiek i gnije. W rzeczywistości był to poszarzały korzeń z resztką pnia po ściętym drzewie. Ide dalej. Przydrożna siatka ogrodzeniowa składa sie wszelako z patyczaków i wijących sie węży. Ide dalej. U góry w oknie jednego z poddaszy stoi mój kolega o Imieniu Maria i sie śmieje (nieprawda), a za plecami słysze jakąś agresywną rozmowe. Oglądam sie. Jakieś opryszki chcą innemu mojemu koledze Andrzejowi wbić do brzucha strzykawke wielkości puszki od piwa. Zawracam żeby go bronić, on mówi że sie nie boi i jest twardy, oni na to że igła też jest twarda, postanowiłem więc zdecydowanie interweniować. Niestety nagle całe towarzystwo rozpłynęło sie w powietrzu.
Było jakieś wczesne przedpołudnie lub późny ranek i wracała mi pamięć którędy do namiotu. Idę więc, po drodze trafiając jednak na wysypisko śmieci, gdzie wśród śmieci oprócz - jakże oczywistych w turystycznej okolicy - szczątków płodów po skrobance zobaczyłem kolejną znajomą twarz, tym razem to stara koleżanka Ola. W rzeczywistości było to stare skorodowane wiadro.
Obudziłem sie po południu, towarzysze jak widze przynieśli mi ramoneske. Poszedłem do publicznej łaźni umyć zęby. Obok w rzędzie umywalek stoją koledzy z Krakowa i myją ręce. Obracam w ich kierunku głowe. Nikogo oczywiście nie ma.
Na szczęście były to już resztki wszelakich wizji i zacząłem dochodzić do siebie. Udałem sie na piwo gdzie siedzieli moi realni towarzysze. Piwo zdawało sie pomagać w powracaniu do stanu normalnego.
Nie wiem na ile odbiło sie to trwale na moim zdrowiu, wiem jedynie na pewno, że od tamtej pory mam koszmary po nocach, a minęło 20 lat. Nie próbujcie tego ani w domu, ani tym bardziej daleko od niego.
Ciesz się
Ciesz się że żyjesz
know your source, know your subtance, know your mind
Wrzucasz coś teraz?
Wrzucasz coś teraz?