pośród białej zamieci
detale
raporty nullumcrimen
pośród białej zamieci
podobne
Amfetamina. O czym pomyślałeś, mój niegrzeczny przyjacielu? Balety, nieprzespane noce, rozpierająca energia, niekończące się rozmowy? Kreski w kiblu na imprezach? Ciężkie zjazdy, paranoje i psychozy, nienawiść do słońca, palpitacje serca? No tak, zazwyczaj są to elementy nieodłączne wciągania. Ale ja chciałam porozmawiać o kablarstwie.
Najpierw trzeba przygotować swoją głowę, serce i nerwy, bo im bliżej, tym silniej ręce się trzęsą. Głupotą by było łączyć swoją krew z czymś, co nabyłeś w klubie, więc zadbaj o jakość - ta czysta rozpuści się cała w wodzie, nie pozostawiając najmniejszego osadu. Woda musi być gorąca, najlepiej wrzątek, bo amfetamina w zimnej rozpuszcza się wyjątkowo kiepsko, jeśli w ogóle. Ilość - zależy od zdrowia, doświadczenia, czyli stopnia uzależnienia, no i oczywiście możliwości. Najlepiej wybrać strzykawki 5 ml, ale ja zawsze rozpuszczałam w 10 ml podwójną dawkę tego, co miałam zamiar zażyć. Koncentracja robi jednak swoje (a może mi się tak tylko wydaje). Łyżka to kiepski pomysł - za szybko się ochładza, a chłodniejąca amfetamina zaczyna się krystalizować, więc najlepiej mieć przy sobie fiolkę. Kiedy już roztwór czeka na ciebie w strzykawce, możesz zacząć zaciskać swoje urocze rączki i pompować żyły, w międzyczasie pilnując, aby roztwór nie zaczął się krystalizować, powinien mieć temperaturę ciała. Kryształy atakują? Podgrzej roztwór, znowu się rozpuszczą. Nawet białą, krystaliczną papkę można zreanimować, jedynie podgrzewając. Żyła przygotowana? Teraz tylko szybki zastrzyk, i...
Czerwień przed oczami, wraz z każdym uderzeniem serca. To, że widzisz na czerwono nie oznacza od razu, że umierasz - to nagły skok ciśnienia. Czasami od razu, a czasami kilka sekund potem czujesz zapach amfetaminy w nozdrzach. Słyszysz swoje serce jak ciężki, dobry młot, ale pamiętaj -jeśli czujesz, że jest za bardzo przeciążone, natychmiast kończ procedurkę i lepiej do niej nie wracaj. Niestety, wiele razy leciałam gdzieś na krawędzi. Oczy zaczynają wychodzić z orbit i czujesz falę na sobie, chwilowego zapomnienia o wszystkim, tylko ty, twoja tkwiąca w ręce igła i ABSOLUT. Roznosi cię, ale jesteś, choć masz wrażenie, że czas nie istnieje, ty sam nie do końca istniejesz. Niestety, trwa to bardzo krótko (przynajmniej u uzależnionych) i zmusza do kolejnych zastrzyków. Działanie środka też jest krótsze, za to radości zjazdów są jak loteria - nie wiadomo, co się stanie i od której strony uderzy.
A teraz poważniej, smętniej i, mam nadzieję, że z morałem . Amfetamina była moją ostatnią miłością i chociaż wiele różnej chemii przeszło przeze mnie, zawsze się jej wystrzegałam - pochłaniana przeze mnie ilość kofeiny, od początku liceum, świadczyła, że za bardzo lubię być pobudzona i nie spać, a także nie przejmować się zbytnio jedzeniem. Pierwszy raz biorąc amfetaminę wiedziałam, jak to się skończy i niestety, miałam zupełną rację. Wtedy jednak od kilku miesięcy miałam powrót ciężkiej depresji, nie miałam ochoty nie tylko żyć, ale też schodzić z tego świata, bo wydawało mi się to całkowicie bez sensu. Obojętność do świata nasilała się z każdym dniem, a żadnych opiatów na poprawę humoru już nie było. Pojawiła się ona.
Bardzo szybko moje kreski stały się dość grube, a potem też częste. Wydawało mi się, że wciąganie mnie wcale nie porywa - rzadko zdarzało mi się rozmawiać bez przerwy i bez sensu, chodzić, czy aktywnie gestykulować. Jestem introwertyczką i wszystko odbywało się w mojej głowie i w moich myślach. Nagle moje smutne, chaotyczne i rozpaczliwe myśli stały się chłodniejsze, poukładane i dość obojętnie przyjmowane, co pozwalało mi myśleć o wielu, bolesnych dla mnie rzeczach, nie odczuwając praktycznie nic i wydawało mi się, że znalazłam świetny antydepresant. Zjazdy na początku też były dość lekkie, zresztą ćpając codziennie, po prostu je w sobie tłumiłam.
Do dziś jest mi ciężko uwierzyć w to, jak szybko zwiększałam codzienne dawki, jak szybko przyzwyczajał się i dostosowywał mój organizm i jak szybko uznałam, że zastrzyki są lepszą opcją. Moja kontrola nad sytuacją wydawała mi się oczywista - w każdej chwili mogłam przestać, ale po co? Pieniędzy mi, niestety, nie brakowało. Jednak, piękna, narkotykowa sielanka szybko też zaczęła pękać - rozsądek wymagał ode mnie, aby czasami zrobić sobie małą przerwę i właśnie te przerwy stawały się koszmarem - zjadały mnie własne myśli. Z upływem czasu zaczęło się też psuć moje życie - problemy na studiach, problemy w związku, który jak dotąd, był bardzo szczęśliwy. Samokontrola zanikała błyskawicznie i w chwilach zdenerwowania wyrzucałam z siebie wszystko i nawet więcej, bo zawsze amfetamina przemawiała moimi ustami, starając się zadać jak największy ból drugiej osobie. Dopiero po czasie zrozumiałam, że to nie jest mój żal i moja złość - amfetamina lubiła rozmawiać zamiast mnie. Częste kłótnie z chłopakiem sprzyjały zwiększeniu dawek, coraz większej obojętności i coraz większym histeriom - bo obok okrutnej, pozbawionej kontroli narkomanki była hiperwrażliwa istota, której cały świat chce wyrządzić krzywdę. Skłonności do paranoi miałam już wcześniej, ale przez prochy paranoja stała się codziennością - wszyscy wokół kłamali, zdradzali, szydzili za oczami, każdy coś wiedział i nie chciał mi o tym mówić. Pewnego, listopadowego wieczoru prosiłam chłopaka, żeby zabrał mnie do psychiatryka, bo zaczęłam zło widzieć, ale skończyło się na postanowieniu ograniczenia dawki, które pozostało tylko postanowieniem.
Pierwszy zastrzyk zrobiłam z dziecięcej ciekawości, bo bardzo chciałam wiedzieć, jaki jest fetowy wjazd. Rozczarował mnie, ale tylko dlatego, że roztwór był źle przygotowany - dopiero jak przygotowałam ten właściwy, zapomniałam o kreskach i zaczęłam codziennie eksploatować swoje żyły. Na początku podchodziłam do sprawy ostrożnie, starałam się nie przesadzać z dawkami i częstotliwością - starałam się bardziej dbać o zdrowie, zmuszać się do jedzenia i snu, chociaż jedzenie nie miało smaku, a sen przypominał raczej nieświadome czuwanie. Do chorej psychiki dołączyło zmęczone ciało - teraz odstawienie kończyło się okropnymi bólami w stawach, bólami głowy, które nie dawały mi nawet zamknąć oczu. Amfetamina nie uzależnia fizycznie, ale kiedy dajesz po kablach, odczujesz to fizycznie - to nie głód, to tylko zatrute ciało. Dni stawały się identyczne, jedynym pragnieniem było poczuć przez chwilę wjazd i odczekać do następnego zastrzyku. Do paranoi, psychoz i depresji, która przebijała się nawet przez narkotyki, dołączyła anhedonia, która nie dawała mi się uśmiechnąć przez wiele tygodni. Aż pewnego dnia skończyłam ćpać.
Co dała mi amfetamina? Wiele cennych przemyśleń, które jednak nie są warte swojej ceny, wejrzenie w głąb siebie, a w zasadzie obnażenie się przed samą sobą. Zrozumienie, jak piękny jest świat i jak bardzo zależy od nas, jak go widzimy. Zrozumienie, jak cenne jest życie i jak bardzo chcę żyć, za wszelką cenę, zrozumienie, że warto walczyć ze sobą, nawet jeśli życie wydaje mi się obojętne. Bardzo cenne doświadczenie, takie, które zdobywa się wyłącznie dzięki prochom. Teraz jednak wiem, że niektóre doświadczenia, mimo, że cenne, są jednak zbyt drogie i to jest właśnie takie - o wiele za drogie, bo jego ceną jestem ja i zniszczony całkowicie kawałek mojego życia, kawałek układanki, który ciężko będzie naprawić, chociaż wciąż jest to możliwe. Amfetamina dała mi też psychozy, paranoje, całkowicie rozhuśtała moją, i bez tego słabiutką psychikę. Nigdy nie zapomnę tych histerii, tych dni, w których każdy wyglądał tak samo, kiedy wokół mnie było same zło, zagłuszane kolejnym zastrzykiem. Nigdy nie zapomnę tych dni, kiedy aby żyć, musiałam zażyć - chociaż teraz wiem, że to była jedynie wegetacja.
Obecnie jestem na terapii. Idzie mi całkiem nieźle, jeśli można nazwać tak branie trzech rodzajów leków na śniadanie, obiad i kolację, jednak bez antydepresantów i neuroleptyków nie mogę się obejść. Czasami żałuję... Ale na to już za późno. Staram się naprawić swoje życie, swoje błędy, staram się zacząć żyć na nowo. Czy wytrzymam - czas pokaże, jednak jak na swój wiek za długo ćpałam. Tylko czy jest coś takiego, jak za długo, albo za krótko? Uczę się życia na nowo, życia na czysto. Brałam od 13 roku życia, brałam wiele różnych rzeczy, ale nad niewieloma z nich straciłam kontrolę. Nad fetą straciłam ją całkowicie... Chcę, aby to był mój ostatni narkotykowy rozdział. Szukam, czym wypełnić wielką dziurę, którą zapychałam prochami i powoli zaczynam odnajdywać ten "wypełniacz". Historii jednak nie kończę i nie wiem, kiedy będę mogła ją zamknąć.
- 39166 reads
Comments
Wiek
A ile masz lat teraz?
Ładna retrospekcja.
Fan mocnych wrażeń, z życiem tragicznym.
mam 20, skończyłam kilka
mam 20, skończyłam kilka miesięcy temu... natomiast amfetaminę brałam, jak miałam 19-20, ale nie mogłam podać dlaczegoś swojego wieku w takiej formie, dlatego wpisałam obecny wiek
nullum crimen sine lege
Powodzenia
Życzę powodzenia na czystej drodze życia :) .
Co tu się rozpisywać -
Co tu się rozpisywać - świetny tekst. Ale to też jest dowód na to, że, jak pisał Burroughs, to towar wybiera swojego klienta, nie klient towar. Dla mnie amfetamina była tylko pomocą w nauce i euforantem. To było zbyt mało, żeby zatrzymać mnie na dłużej.
nie bierzcie tego gówna
godzine temu wziąłem ten syf powiem szczerze ze nigdy w zyciu sie tak nie czułem i niechce tego stanu nigdy wiecej.niech to bedzie przestrogą dla mlodych ludzi to jest smierc nie bierzcie tego prosze was
jebany