proces
detale
raporty saunterer
proces
Na początku szklanka soku z czarnej porzeczki z własnego koncentratu, potem lemon tek o składzie 4,9 g psilocibe cubensis i sok z całej cytryny, łyżka miodu, wszystko zalane do pełnej szklanki ciepłą wodą.
21:05 picie lemon teka potrząsa mną z niesmaku
włączam pomarańczowe światło, zapalam świeczki
21:20 czuję, że rzeczywistość traci swój sztywny fundament, obraz zaczyna się poruszać, upłynniać, cząsteczki materii zaczynają żyć
Dziś tripuję w szlafroku, by ubranie nie krępowało ruchów ciała. Pamiętam z niektórych tripów takie doświadczenie dusznych spodni, nawet luźnych dresowych
Włączam w głośniku utwór Music for psychodelic therapy i kładę się do łóżka (mój kumpel zawsze powtarza, że grzyby lubią ciepło)
Parokrotnie jeszcze wstaję, żeby dopiąć settings i nie musieć już potem wychodzić niepotrzebnie z łóżka i przerywać lotu
Wolno rozwijająca się muzyka zabierała mnie coraz to dalej i dalej
i dalej
włączam zapętlanie i słucham ją dwu, może trzykrotnie. W końcu czuję, że nie jest już potrzebna, wyłączam, i wcale nie robi się cicho - są głosy grzybów, dźwięk wysokiej częstotliwości, wibracji, zmieniający się wysokością, długością fali
ładowanie trwa dalej, coś jakby uruchamianie, instalowanie gry z płyty CD, lecz w pewnym momencie pojawia się problem, zatrzymanie procesu, jakby płyta miała błąd, czuję że to ja jestem płytą i jakby błąd był we mnie, i to nie teraz tylko gdzieś w strukturze mojej osoby, popełniony gdzieś dawno temu, może w momencie stworzenia. Martwi mnie to, jednak jakimś sposobem proces idzie dalej, a moje ciało staje się nośnikiem tripa, zostało podłączone do grzybowej rzeczywistości i czuję obecność grzybów, jakby coś robiły z moim ciałem, jakby zostało ona trybem w maszynie, albo jakby stając się częścią większego organizmu zaczęło pracować na jego rzecz. Coś jakbym był sercem, albo płucami, i będąc zarówno indywidualnym bytem jak i częścią innego układu, zasilał ten układ. Jest to przyjemne i nie mam im tego za złe, godzę się na to w pełni.
Jestem wreszcie znowu w miejscu, w którym tak długo mnie nie było. Trzy lata temu na tripie miałem też to samo odczucie - wróciłem do domu, w którym tyle czasu mnie nie było. To było jak bardzo silne deja vu: już kiedyś przecież tu byłem, dokładnie w tym samym miejscu! Dlaczego to tyle trwało, czemu tak długo mnie tu nie było? I czym są te grzyby, co to jest że przenosi mnie do tego wymiaru, który tak mało na wspólnego z codziennym światem. Ta myśl powraca podczas całego tripa: czym są te grzyby? Co to za tajemnicze byty? Leżą przez cały czas w słoiku w szafie, wysuszone kawałki dziwnej materii, skrywając tajemną moc.
W pewnym momencie ogarnia mnie wielka jasność, w której czuję się tylko punktem. Po chwili nawet nie punktem. Ta jasność była miejscem wszelkiej możliwości, realizacji każdego wyobrażenia, początkiem każdej myśli i zarazem całkowitego spełnienia wszystkiego. Chciałbym wyrazić się jasno: to nie było tylko miejsce poczucia absolutnego spełnienia, ale jednocześnie świadomości wszystkich możliwych dróg, opcji i scenariuszy. To było miejsce, gdzie nie było już mnie, bo w ramach mojego bytu niepodobna było by coś takiego zmieścić. To było miejsce gdzieś zupełnie poza mną, w moim odczuciu była to boskość, ale prędzej raczej tylko to, jak boskość może być doświadczona przez człowieka, aniżeli taka prawdziwa.
Jestem tylko toczącym się procesem, bez imienia i materialnej formy.
W momentach powrotu cząstkowej świadomości nachodzi mnie refleksja, że właściwie to nie potrafię sformułować ontologii tego doświadczenia. Nie umiem powiedzieć, czy jestem kimś kto zjadł grzyby i ma tripa, czy jestem tripem, albo trip ma mnie, czy może glebą dla tripa [tu przypomina mi się myśl z początku podróży, że dobrze przygotowałem podłoże pod tripa]. Czułem się jakbym był toczącym się procesem, bez rozróżnienia na podmiot i przedmiot doświadczenia, zupełna konfluencja, zlanie się w jedno, bądź też inaczej - rozpłynięcie się w świecie.
0:22 lądowanie [trip był dosyć skoncentrowany w czasie, kiedy wróciłem na moment z najdalszych rejonów podróży na zegarku było przed 23]
Opis godzinnego lądowania pomijam, i tak zresztą czuję że napisałem już zbyt wiele. Wczoraj, gdy byłem na świeżo, miałem zamiar trip raport ująć w kilku słowach, ze względu na nieujmowalność całego doświadczenia. Bo ostatecznie to o to chyba nam grzybiarzom chodzi: o ten moment, kiedy słowa tracą swój zasięg, bo ty wchodzisz głębiej i głębiej w siebie, aż jesteś już tak daleko od siebie, że wszystko co zostaje, to nieznane, a zarazem tak bardzo znane: proces.
- 1 odsłona