podwójna heroiczna dawka
detale
raporty lig3000
Użytkownik nie dodał jeszcze żadnego raportu
podwójna heroiczna dawka
Odkad pamietam, zawsze ciągnęło mnie do używek z gatunku tych “otwierających umysł”. Kiedyś w podstawówce mieliśmy zadanie zrobić plakat promujący jakas akcje anty-narkotykowa i podczas robienia researchu pierwszy raz przeczytałem o grzybach halucynogennych. Nie rozumiałem wtedy dlaczego dorosli tak bardzo bali się tych substancji, dlaczego nie uczyli nas o innych zastosowaniach niż rekreacyjne? Wiadomo, zakazany owoc smakuje najlepiej i wtedy już wiedziałem, ze za pare lat nastąpi moment, w którym ich sprobuje samemu. Ten dzień w końcu nadszedł, gdy moja znajoma dumnie się pochwaliła, ze kupiła swój pierwszy growkit i chętnie podzieli się zbiorami za grosze tak tylko żeby się jej zwróciło. Mimo wszystko jestem jednak ostrożny, nie chciałem rzucać się na głęboką wodę i przez czas, gdy te grzybki rosły, ja oglądałem filmiki, czytałem trip reporty (miedzy innymi tutaj, co zainspirowało mnie do napisanie mojego własnego) i ogólnie zgłębiałem wiedze w tym temacie. Wiedziałem ile mogę zarzucić na początek, czego się spodziewać, jak się zachowywać. Jednak to co mnie spotkało, nie było opisane nigdzie i nie mogłem się na to przygotować z teorii.
Kupiłem łącznie 15g, żeby stopniowo budować tolerancje i zobaczyć jak mój organizm będzie się zachowywać. Najpierw zarzuciłem 1.5g i było w porządku, bez wielkich sensacji, może dlatego ze jestem dużym chłopem i taka dawka była za mala? Nie było tez tak, ze nie czułem nic - obraz delikatnie falował, lekka głowa, fraktale przy zamkniętych oczach i smiechawa, trochę jak po lufie tylko bez zniekształceń obrazu XD. Polubiłem te wizualne efekty, najbardziej zapadło mi w pamięć jak patrzyłem na siebie w lusterku i robiłem głupie miny, czułem się wtedy jakbym potrafił zrobić każda ekspresje jaka istnieje, to było cool. Pare dni później zarzuciłem 3.5g i było już znaaaacznie ciekawiej. Widoczne geometryczne wzory na wszystkim, co widziałem. Oddychające ściany, “filtr” nałożony na moje pole widzenia, jakby ktoś podwyższył saturacje o 50%. Czułem jak moje ciało jest zsynchronizowane z otoczeniem, jak oddycham w tym samym tempie, co wszystko dookoła mnie. Mialem mega kreatywne myśli i zacząłem tworzyć sztukę, najpierw długopisem na ręce, później na kartce. Z jakiegoś powodu mega fascynowało mnie uczucie długopisu na skórze, byłem jak zahipnotyzowany i bardzo mi się to podobało. Rysowałem na sobie kwiaty - to były słoneczniki i kaktusy, z jakiegoś powodu. Później chciałem je pokolorować kredkami, ale na skórze to nie jest takie proste wiec poddałem się i stwierdziłem, ze może uda mi się je pokolowoac siła wyobraźni i jak dureń patrzyłem na zakreślone krzywo długopisem kwiaty na moich rekach miedzy tatuażami i próbowałem nadac im kolor, natomiast (jak możesz się domyślać) nie przyniosło to efektu i jedyne co się wtedy działo to ze te wzory zaczynały się zlewać z włosami na rekach, milo wspominam to doświadczenie. Jednak gdzieś w głębi duszy czułem, ze to jeszcze nie jest to, ze to nie jest stan który chciałem osiągnąć biorąc grzyby, było mi mało. Chciałem poczuć totalne odrealnienie, takie które opisywali w internecie. Wtedy jednak nie umiałem ocenić, czy jestem na to gotowy, wiec chcąc nie chcąc, jednak rzuciłem się na głęboką wodę.
Tamtego dnia wstałem wcześnie (jak na mnie), czyli około 9tej, było chłodno rankiem, jak to wczesna wiosna bywa. Nie jadłem nic cały dzień, żeby efekt był jeszcze mocniejszy (nie polecam tego absolutnie, duzy błąd) Poszedłem na dłuższy spacer przed tripem chcąc dopiąć wszystko na ostatni guzik. Liczyłem się z tym, ze może być mocno i byłem na to gotowy - zamknięty pokój, sunset lamp w rogu ślicznie oświetlało ściany i plakaty na niej, na biurku dużo wody i ewentualna miska, żebym nie bełtał na wyro. Wcześniej mialem tez przygotowana playlistę specjalnie na ta okazje, wygłuszające dźwięk samograje i maskę na oczy, bo słyszałem ze to może być fajne. Poznym popołudniem zamknąłem drzwi do chałupy i wyszedłem na szluga już z pełna gotowością na to, co się wydarzy. Patrzyłem wtedy na drzewa pod moim blokiem i obserwowałem ich cienie na trawie, której wilgotne źdźbła wyglądały jak małe gwiazdki. Pomyślałem sobie, ze magicznie będzie zobaczyć to na fazie i musze się pospieszyć zanim zajdzie słońce. Przygotowałem wywar podobny do tych z wcześniej, tylko dałem inny smak syropu, bo tamten był zbyt mdły. Do kieliszka (tym razem od wina, żeby było bardziej fancy) wsypałem zmielone grzybki, równe 10g, czyli drugi raz tyle co zalecana heroiczna dawka. Dodałem soku z cytrynki, poczekałem z 20 minut na reakcje chemiczna, a na końcu syropek. Co warto wspomnieć, absolutnie nienawidzę grzybów w jakiejkolwiek formie. Tekstura mnie totalnie odrzuca, a w tym przypadku jeszcze zapach… Było ciężko, ale wlałem w siebie miksturę (na kilka podejść). Od razu po tym poszedłem do pokoju, usiadłem na łóżku i położyłem miskę pod nim, na biurku mialem już wszystko o czym wspominałem wcześniej, teraz tylko musiałem czekać. Efekt zaczął być odczuwalny zaskakująco szybko, o wiele szybciej niż poprzednie dawki. Wchodziło mi stopniowo, najpierw mialem w sobie takie uczucie lekkości, tylko spotęgowane. Trochę tak jakbym siedział na chmurce. Z minuty na minutę czułem, ze odpływam coraz bardziej, siedziałem oparty o ścianę z zamkniętymi oczami, bo zapomniałem o przygotowanej wcześniej opasce na oczy. Widziałem piękne rzeczy - fraktale w kolorach, których nie umiem opisać. Nasilały się bardzo szybko, aż w pewnym momencie czułem się, jakbym siedział w środku jajka fabergé (tych takich ozdobnych drogich jajkach wysadzanych drogimi klejnotami). Jajko zamieniło się w świątynie z mozaikami na ścianach i pięknym sufitem, który co chwile zmieniał wzór, przypominał mi trochę powierzchnie wody z takimi świetlistymi przebiciami na jej tafli. Kolorowe szklane ściany rzucały zabarwione światło na podłogę. Promienie odbijały się o siebie, a każdy z nich był w innym kolorze. Pode mną była trawa, a ja byłem na boso. Wokół mnie rosły kwiaty - w kilka sekund rodziły sie z ziemi, podnosiły się, rozkwitały, więdły i tak w kolko. To miejsce przypominało kosciol, było mi jakoś wewnętrznie znajome chociaż nigdy mnie tam nie było. Poruszałem się powoli do przodu unikając zdeptania kwiatów, wtedy wydawały mi się bardzo istotne i nie chciałem ingerować w ich byt. Sam nie wiem, czego wtedy oczekiwałem. Szczerej rozmowy z bytem astralnym, z metafizyczna reprezentacja mojego umysłu, która odpowie mi na jakieś pytanie? Jednak nic nie przyszło, ale nie byłem zawiedziony. Może to była jakaś metafora, ze to ja sam powinienem odpowiedzieć sobie na to wyimaginowane pytanie? Może to ja jestem Bogiem w głowie jakiegoś wędrowca, który zaraz przyjdzie w to miejsce, a ja będę musiał na szybko wymyślić mądra odpowiedź na jego pytanie, żeby nie czul do mnie żalu? Błąkałem się po tym miejscu jeszcze przez jakiś czas. Nie pamietam zbyt dokładnie tego, co działo się później. Nie wiem tez jaki procent mojego tripu spędziłem w tej swiatyni, powoli zacząłem się wybudzać z tej halucynacji, ale faza nadal trwała. Przez chwilę po tym czułem taką absolutną pustkę, totalnie przerażające doświadczenie. Czułem się jak pusta skorupa, wydmuszka człowieka, ciało bez duszy. Ale po chwili poczułem delikatne wibracje, absolutny rozkwit - czułem jakby rosły we mnie tamte kwiaty, dzikie pnącza otaczały od środka moje ciało do takiego stopnia, że poczułem się jakbym został stworzony od nowa. Zacząłem niekontrolowanie płakać, nie pamietam kiedy ostatni raz tak bardzo płakałem, ale to było bardzo oczyszczające. Położyłem się i zdjalem słuchawki, wlaczylem telefon i postanowiłem poszukać sobie czegoś chillowego do obejrzenia podczas zjazdu. Padło na jakiś stary filmik arhn,eu ale to akurat nie jest istotne.
Faza zaczęła schodzić tak samo płynnie, jak się zaczęła. Wypilem wodę z biurka i odstawiłem miskę do łazienki, bo już raczej się nie przyda. Założyłem opaskę na oczy, zostawiłem włączone światło i poszedłem spać, bo było już późno. Następnego dnia wstałem i czułem się jakoś tak nie wiem, inaczej? Mimo, ze bardzo bym chciał, to do dzisiaj nie jestem w stanie opisać tego uczucia, które towarzyszy mi każdego dnia od momentu tamtego tripa. Czuje się bardziej świadomy wszystkiego, patrzę na świat i akceptuje to, ze nigdy go w pełni nie zrozumiem, to czyni mnie szczęśliwym człowiekiem.
- 2 odsłony