igły, które nagle uświadomiły mi, ile mam świadomości.
detale
raporty fajniefajnie
igły, które nagle uświadomiły mi, ile mam świadomości.
podobne
Ponownie.
Ja- ta iluzja. Iluzja. Iluzja. Po drugiej stronie wymiarowego lustra. Ja- piszę.
Szałwia Czarownika nie dostała swojej nazwy przez przypadek. Potrafi dać magię. I taka właśnie magia spływa na umysł z chwilą wypuszczenia bucha.
Spotkaliśmy się z człowiekiem, który miał ekstrakt (nawet nie wiem jak mocny, wtedy nie mierzyło się mocy, a chęci). Znaczy, znaliśmy go przez paręnaście lat "na cześć". Ale wpasował się w te szeregi. Nadawaliśmy na tych samych falach i po tygodnu już mu tak ufaliśmy, że umówiliśmy się u mnie w domu na palenie szałwiaka. Siedzieliśmy w pokoju, wolna chata, czekamy na niego. Ja i dwóch ziomów. Mieszkał niedaleko, ale dopiero teraz uświadomił nam, jak dziwnie każdy człowiek jest od siebie oddalony. Łał, słowa to pociągi! No więc pominę te wstępne wstępy- mniej więcej o 22:10 odpalono bongo. Pierwszy mój kolega (x), potem drugi (y), potem ja. Szamański posłannik czarodziejki nas po prostu pilnował. Biorę bucha, tamci już się uśmiechają jak cholera, tyle pamiętam. Jeb, przenoszę się- jestem na fotelu, matko! Rozpływam się w nim. Ego zaczęło się perfidnie bać. Nigdy nie czuło takiego strachu! To było po prostu za mocne, co się dzieje?!?! Ktoś się śmieje na cały głos, a do mnie dociera takie HAAAAA-HAAAAA-HAAAAAA z opóźnieniami jak w filmach, kiedy czas zwalnia. I wtem uświadamiam sobie, że jakby się rozpuszczam, lecę. Jasny gwiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii.... Jasne światło! Astronomiczne wizje. Są wszędzie. Nie pomaga otwarcie oczu. Obraz mi się zapada. Telepię głową by to z siebie zrzucić. Nie mogę. Wizje wizje wizje, widzę widzę czuję, lecę, rozpływa się, taki jakby fizyczny..... WTEM! Rozlega się głośny wrzask kolegi: -Czuję się, jakbym nie czuł! Oczywiście brzmiało to jak wodospad. I taki bełkotliwy, zjarany oparami alkoholu wodospad. Podłapuję tego tripa. Martwię się, że zaczynam przestawać się martwić. Zamykam oczy. Fotel mnie totalnie pochłania. Zapadanie się- jak cholerna czarna dziura. A potem jest jeszcze gorzej- X krzyczy słowo -MÓÓÓÓZG! - i napawa nas to trwogą. Mnie i Xa. Patrzę na niego, w jego oczach widzę pytanie "Gdzie ja byłem, zanim jestem?" a odpowiadam mu „To samo mamy jak mamy to samo". Ale my to sobie tak telepatycznie przekazaliśmy? A może jaskiniowym machaniem i bełkotem?
Przenajświętsza matko, jesteśmy w jakiejś kreskówce, nie mogę nie mieć zamkniętych oczu, bo to jest tak kojące i przyjemne.... Czuję słony język, matko, wnętrzności mi kamienieją i potem jest taki zryw- i siebie nie czuję. Znów i znów pochłaniają mnie mróweczki i kojący fotel. A nie wiem, jak na nim leżę, to zbyt odległe, po co mi to? Po co mi wiedza o tym, co jest na zewnątrz? Lubię to. O, jakaś muzyczka odkądś leci. Skądś... poniekąd. Świat to jedno wielkie "cokolwiek". Bombarduje mnie brak siebie. Zaczynam się totalnie bać. Chłopacy to samo- ale rżną kozaków. Widzę po nich. Jeden w końcu zbiera się na odwagę i pyta- Kurwa, co mi jest?- Ten głos znów oddala się, jakby był z niepamięci i ponadbezkresu czasu. Obrazki mnie zasypują. Niebieski, pędzący szklany zamek. Ostrza, białe szczęki. Foton foton foton! Krzyczę to słowo, a może je myślę. Przestaję wibrować i udrzam się głową w czoło. Nie wierzę, że tak mnie po tym wzięło. To jakiś przeskok. Bum. Zaginasz się. Bum. Skaczesz. Skaczesz. Kończyny raz są, raz lecą. A po co ci koczyny, jak masz mózg?- rzekł Stephen Hawking. -
-A po co Ci mózg, jak masz mięśnie?- rzekł Koksu, ten hardcorowy, o talii betoniarki i nerkach bardziej pojechanych niż po benzydaminowym ciągu dwurocznym. I o wątrobie zmęczonej filtrowaniem toksyn.
-A po co Ci mięśnie, kiedy masz serce- rzekł romantyk cicho sam do siebie...
-A po co Ci serce, jak masz odwagę?- powiedział powstaniec idący do wolności społecznej i prowadzący nas- przeciętnych.
-A po co Ci odwaga, kiedy masz sprawne palce- rzekł pianista.
-A po co Ci palce, jak masz.... CELIBAT?
Ksiądz na końcu zakasował.
Idziemy dalej, co to się działo. Teatr. Dobra, trans, basy muzyki, zadowolone twarze... ciało... dysfunkcja.... wzmożony hel, odczepiamy się, ziemia przestaje na chwilę nas trzymać. Co się dzieje, kiedy lecę? O matko, ja już tego nie chcę. Głowa spuszczona- jeszcze szybciej laser mnie oślepia. Co się zamierza dziać tu z nami przez najbliższą minutę? CO? Ile? Nie rozumiem jak to możliwe. Towarzysze łapią się za głowy, przewodniczący się śmieje. Świat nabiera oddźwięków. We wszystkim. Pulsuje w rytm serc, które biją na ziemi. Nie chcę jednak z tego wychodzić. To się nie kończy. Ile ego tam siedziało? Było przekonane, że co najmniej 8 godzin, miesiąc z dzieciństwa i kilka snów. Czas? O, tam gdzieś nisko został, ja po niego nie idę, tylko nas spowalniał. Uśmiechnięte szczury przebiegle tańczą nam nad głowami. Zaczynam je kochać. Rozpycham się rękoma i egoistycznie zajmuję kawałek świata. Ej, to tylko pięć minut, takie nic... Paranoja. Ten szał kręci korbką rozsypujących się losowych myśli, napływających do głowy. Jestem milę ponad sobą. Jakiś sznureczek trzyma mnie... a nie, to łańcuch. Trzyma mi tę kulę- ciało. Prawdziwy więzień już kocha swoje kule... kto oglądał Skazanego na Shawshank? No właśnie tak się czuję.
Więzień to świat. Świat to my. My to kule. My to prokurator. My to kat i ofiara. Ale się teraz wszystko..... stopnie nie istnieją.... to coś się rozkręca, przekręca i uwypukla. To, w czym teraz jestem, to z pewnością jakiś mechanizm! Ale spójrzmy, jak doskonale działa! Och! Zachwyt! Echo niesie się po informacji. Jest pięknie- kończyny sąąąąąąąą dłuuuuuuugie, a może to tyyyylko myśli? Wszystko na serio się miesza, przestaje mieć sens i znaczenie, wydaje się ułamkiem perfekcyjnego zegara. Widzisz siebieA spoglądającego na siebieB, z perspektywy siebieB patrzącego na siebieA. Mo żna by z tego stwo o rzyć biiiiit! To w mojej głowie piszczy jak długie zakręty. Dobra, jakiś wstrząs kropek na ciele, lekkie odczucie fotela i wracam! Łapię się za głowę. Czuję- jest dobrze. Wychodzę z tego. Myślę o tym, o czym wtedy myślałem- wszystko gdzieś przelatuje między palcami. Ego chce powiedzieć więcej, niż usta mogą przez całe życie lektora filmowego. To ja niedomagam, nie świat. Kuleję. Ej, czekajcie! Są jakieś tam fale, narastające grzmoty promieni, ale widzę, że jeden kolega się rozłożył na łóżku i ma absolutnego banana na twarzy, drugi ma minę, jakby przeszedł mu szereg igieł przez papirus postrzegania. Wracamy. Świetnie. Pięknie. Coraz fajniej mi się określa świat- to myśli! Są ze mną! Powraca ten tryb czujności. Świat dalej co trochę mnie łaskocze po plecach, ale już rzadziej. I nie tak mocno. Raz, podczas skupiania się na czymś, co teraz nazwę fistingiem mózgu, ego zostało zatrzymane w czasie i czuło sekundę jak kółko przepełnione minicyklami. A oddech, albo raczej jego wstrzymanie, było jak... tsunami. Ta faza mnie oczyściła z obaw. Taka mini- śmierć w pigułce. Godne polecenia dla ludzi bojących się śmierci. Godne przeżycia. Zabrała mnie gdzieś, no i koniec. PUF! Tam było tak kolorowo! Ale teraz już schodzi. W porządku. Fale euforycznego gorąca na czole. A może dreszcz niepewności? Czuję się jak w pułapce, ale z niej wyskakuję i jest mi lżej na sercu.
Wracamy. Ja nie chcę o tym rozmawiać, a wy? Wy też nie? Okej, idziemy chyba spać towarzysze. Dzięki Ci szaman za załatwienie tej możliwości.
- 6663 odsłony