Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

archanioł boży gabryjel - iluminacyjny kannabinoidowy pierwszy raz

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Dawkowanie:
<1 g (3x butla na czterech oraz 2 blanty na sześciu)
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Rozluźniony, spokojny, "słoneczny, siebiepewny i rad", brak jakichkolwiek lęków/przekonań/oczekiwań względem tripa; mnóstwo znajomych i przyjaciół wokół, kolorowy dom, szary garaż, zimno przez większość czasu.
Wiek:
18 lat
Doświadczenie:
Alkohol (b. sporadycznie, nie mogę pić dzięki pewnej przypadłości wątroby), Tytoń (bierny palacz od dzieciństwa, samodzielnie wypalony 1 papieros, shisha zdarzała się wcześniej na imprezach)

archanioł boży gabryjel - iluminacyjny kannabinoidowy pierwszy raz

11.11.2011

Powiadają, że najlepsza okazja do picia to brak okazji; niestety, picie alkoholu wyniszcza mnie, efektując zawsze potężnym kacem. Mogę natomiast stwierdzić, że bezokazyjny, niespodziewany joint na domówce bez żadnego głębszego powodu potrafi zakwitnąć pięknym, bogatym i szczególnie zabawnym dla innych tripem. Pierwszy raz wypadł dosyć nieoczekiwanie - nie miałem dzięki temu czasu, aby nasiąknąć fałszywymi informacjami o konopii indyjskiej czy też uzbroić mój umysł w wyimaginowane lęki. Zrozumiałem także nadzwyczajną popularność MJ i reggae (chociaż nienawidzę tej muzyki za brak jakiejkolwiek wirtuozerii, wyobraźni - każda piosenka brzmi tak samo) w naszym kraju - siedząc w garażu doszło do mnie, że to idealny kontrapunkt do szarej, polskiej rzeczywistości, że nadaje jej barw, maluje te cholerne ściany naszego kraju w kolory tęczy...

Nie pamiętam, kiedy dokładnie usłyszałem, że nadjeżdża zioło; mało także pamiętam, co działo się przed inhalacją pierwszej porcji MJ - to nieważne. Chociaż dobrze się bawiłem na domówce, to wydarzenia przed i po są nieopisywalnie różne - w takim stopniu, że cała barwna podróż przytłoczyła przyjemną zabawę i zapanowała nad moją pamięcią. Gdy ustaliliśmy parę spraw (głównie finansowych), po ostrzeżeniu, iż za pierwszym razem THC na mnie nie podziała (tak...) zakupiłem wraz z moim kolegą 1 g substancji znanej jak dotąd tylko z raportów doświadczeń kolegów moich kolegów. Chwyciliśmy butlę i wraz z dwoma innymi kumplami wciągnęliśmy na dworze konopny dym. Po powrocie do domu nie czułem "efektów specjalnych"; co prawda, siedziałem na podłodze i sporadycznie się śmiałem, jednak potrafiłem prowadzić z każdym sensowną rozmowę, trzymając w ryzach salwy śmiechu. A może tylko tak mi się wydawało?... W każdym razie zgodnie twierdząc, iż dawka była zdecydowanie za mała, wyruszyliśmy śmiałym krokiem niedojrzałych ćpunów, aby poddać nasze ciała i dusze większej intoksykacji. Wciągnąłem, kaszlałem kilka sekund, po czym wstąpiłem do garażu, który służył za tymczasową hash komorę dla grupki moich palących shishę znajomych.

Tym razem nie potrafiłem powstrzymać kilkusekundowego wybuchu śmiechu. Sytuacja wydawała mi się nad wyraz zabawna - siedzą w tym węglanym syfie (wcześniej nieopatrznie zrzuciliśmy i rozdeptaliśmy węgiel na podłodze) i wciągają shishę, hahaha! Usiadłem na krześle, aby przez kilka sekund chichotać i konfundować moich znajomych. Wtem wstąpił także zjarany organizator z pytaniem, czy wiemy, gdzie znajduje się dziewczyna A. Natłok myśli wystrzelił z mojej głowy i zacząłem opowiadać fascynującą dla mnie historię jej podróży po domu. Stwierdziłem, że widziałem ją wcześniej, kiedy tu była, bo jak mnie nie było to nie wiedziałem, gdzie jest, jako że pewnie wtedy jaraliśmy, a tak w ogóle to ona zjarała się w 3 dupy, bardziej ode mnie, w dodatku też coś piła, ale to nieważne, bo to nie pomoże jej znaleźć, ale myślę, że może być gdzieś z A, chociaż to nie jest pewne, bo na podstawie istniejących symptomów najprawdopodobniej siedzi w kiblu i rzyga, bo przesadziła z tym wszystkim! - mniej więcej tak wyglądał mój naspidowany monolog, przerywany w dodatku krótkimi okresami śmiechu. Chłopak dał sobie spokój i poszedł szukać na własną rękę.

W tym czasie zacząłem zauważać dziwne rzeczy, które przydarzały się mojemu ciału. W garażu ostro wiało, więc mój organizm zaczynał cały drgać, wtedy ja to wyczuwałem, uspakajałem się, śmiałem, drgałem i tak w kółko. Gdy coś mówiłem, trudno mi było odseparować rzeczywiste słowa przeze mnie wypowiedziane od dialogów wewnętrznych czy też od tego, co gadali inni. Wszystko to wydawało mi się bardzo mocne i ciągłe, byłem przekonany, że informacje, którymi się dzielimi, sporadycznie nas tchnęły, a my zaczynaliśmy mówić. Często powtarzałem to, co przed chwilą pomyślałem, przez co po chwili zatraciłem barierę między moimi intymnymi myślami, a tym, czym mogę podzielić się z innymi. W międzyczasie wszedł A, nie zauważyłem go. Gdy jednak na niego spojrzałem, stwierdziłem, że on jest taki sam jak ja. Mieliśmy identyczne twarze i dusze, byliśmy identyczni! Nie mogłem w to uwierzyć, a on się tylko szczerze, przyjacielsko śmiał. Po chwili zaproponował wspólnego blanta - ochoczo się zgodziłem. Okazało się jednak, że w naszym sześcioosobowym kółku w rotacji były nie jeden, ale dwa jointy! Chociaż zapowiadało się euforycznie, to moje do niedawna nieskalane płuca ledwo dźwigały narzucone na nie obowiązek, w dodatku dostałem shota, przez co następne kilka minut spędziłem na dworze, plując i próbując w jakiś sposób przywrócić efektywność moich organów. Gdy poczułem się lepiej, zabrałem się z wracającą ze spaceru miłą panną do domu.

Od tego momentu miałem niesamowitą jazdę, mocno oniryczną. Wpadłem roześmiany do garażu, usiadłem na krześle i zauważyłem dziwny blask bijący od mojej oszałamiająco atrakcyjnej koleżanki. Na serio, w szarym, brzydkim pomieszczeniu, siedziała jak biedna, niewinna kobieta, otoczona przez świetlisty promień światła. Siedziałem przez chwilę zdumiony na nowo odkrytym pięknem i tą całą aurą, po czym zrozumiałem, że przybył do niej ARCHANIOŁ GABRIEL! Zacząłem na szybko tworzyć i recytować poemat opiewający jej urodę ciała i ducha oraz tę sytuację; wydawało mi się, że rzucam rymami z rękawa, iż słowa układają się w szczerze i cudownie brzmiące składnie, że potrafię oddać ducha całego tego wydarzenia; poczułem się Twórcą, miałem władzę nad brzmieniem głosek, które harmonicznie układały się w odę do epokowego zdarzenia. WTEM przerwał mi A, entuzjastycznym głosem oznajmując, że idziemy zajarać z butli. Zerwałem się prędko, wyszedłem na dwór, spaliłem, co było do spalenia i wróciłem na moje wygrzane miejsce, aby kontunuować myśl. Znowu próbowałem rymować, jednak powoli dochodziło do mnie, że efekty mojego wysiłku są miałkie (później pytałem się kolegi, czy udało mi się cokolwiek zrymować; okazało się, że nie dobrałem ani jednego rymu...). Ponownie zacząłem wyprowadzać moją myśl, tym razem prozą.

Generalnie chodziło mi o to, że Archanioł Gabriel zstępuje z nieba ponownie, gdyż zapragnął władzy boskiej, której symbolem jest możliwość posiadania dzieci. Płciowość to bardzo uwypuklona cecha człowieka, posiadanie jej przez anioła mogłoby zakłócić równowagę i spowodować strącenie go do piekła. Moja koleżanka jawi się jako zmaterializowany kompleks madonny i ladacznicy dla wielu mężczyzn, a w sumie i dla mnie. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć albo inni nie potrafili tego zrozumieć; niemniej jednak fajnie było mówić kompletne pierdoły do atrakcyjnej dziewczyny, zwłaszcza o takim spojrzeniu...

Chciałem się następnie udać na piętro - nie wiem po co, ale na półpiętrze spotkałem moich "ziomków". Dwóch z trzech było zjaranych; pośmialiśmy się chwilę, gdy jeden z nich niewyraźnie powiedział o swojej wycieczce do "Lap Baru" czy czegoś w tym stylu - ja natomiast usłyszałem, że udał się do "fap baru", a to, co stworzyła moja zjarana wyobraźnia, można sobie dopowiedzieć. Podzieliłem się moim odkryciem z kolegami, kilka minut spędziliśmy na śmianiu się, później dołączył do nas kolejny i znowu się zaczęło. Po paru chwilach stwierdziłem, że na piętrze na pewno czają się duchy. Chciałem to udowodnić moim kolegom, wbiłem się do jednego pokoju, po czym po odkryciu, że raczej nie akceptują tam nowoćpunów, zadziwiająco spokojnie wycofałem się z pomieszczenia i odwołałem swoje twierdzenia.

Zdecydowałem się pójść na niby-parkiet i zatańczyć, jednak gdy usłyszałem piosenkę, w której po kilku sekundach napięcia nastąpiła eksplozja (coś jak w "Bonkers"), zupełnie mi odbiło. Muzyka zajmowała teraz ogromną przestrzeń, niepojętą, wychodziła z mojej głowy, gdyż nie znalazła w niej odpowiednio dużo miejsca, rozchodziła się, falowała i wnikała w ściany. Trwałem kilka sekund w tej konfuzji, po czym stwierdzając ogromne stężenie nudy, wróciłem do garażu. Tam spokojnie usiadłem, nieświadomy tego, co miało przyjść za kilka chwil. Poczułem, że robi się okropnie zimno, ale nie zaczynam się trząść. Pomyślałem, że w sumie tak mają mrówki - nawet, jak jest im zimno, to nie potrafią nic zrobić, nie przybliżą odnóży, a jakby się dłużej zastanowić, jaką mam moc na dzieje wszechświata jeśli nie taką samą jak zwykłego owada? Przesiedziwszy parę chwil zauważyłem, że odczuwam kłucie w boku. Strasznie mnie rozbawiło to, że dziewczyna od archanioła Gabriela dźga mnie palcami i zacząłem się zwijać i cieszyć, ale nie śmiałem się, po prostu cieszyłem japę. Mój kolega-troll zaczął robić to samo; wystarczyło mnie dotknąć w boku, a wtedy dostawałem ataku dopaminowego. Spędziłem niezliczoną ilość czasu na byciu rozśmieszanym, gdy poczułem, że faza zaczyna schodzić. Zostałem spytany o "historię podwodną" - powiedziałem parę zdań, wymyśliłem jakieś gówno, po czym wstałem, wyszedłem z garażu, usiadłem na fotelu i zacząłem przysypiać.

Uważam, że podjąłem dobrą decyzję, że się zjarałem. Niczego nie żałuję, moi znajomi przez następne dni śmiali się z mojej wyhalucynowanego flow, a MJ to wspaniały substytut przehajpowanego alkoholu. Marijuana nie rozwiązała za mnie żadnego problemu, doznałem jedynie nieosiągalnego na jawie stanu umysłu, który nie jest w żaden sposób "lepszy" od trzeźwego, tylko inny. Podczas imprezy spotkałem kolesia, który opowiadał, jak zjarał się ziołem z Holandii i stanowiło to dla niego najlepsze chwile życia. Spoko, ale ja wolę mieć dostęp do szczęścia w każdym momencie życia, a nie psuć sobie momenty z zacną panną marijuaną wkręcając takie niepotrzebne głupoty. To, że konopia koloruje nasze życie, nie znaczy, że po fazie dalej tak będzie. Jedna sprawa to specyficzny nastrój, a druga mierzenie się z problemami naszego szarego życia i przemieniania go na chociaż trochę bardziej barwny.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
Rozluźniony, spokojny, "słoneczny, siebiepewny i rad", brak jakichkolwiek lęków/przekonań/oczekiwań względem tripa; mnóstwo znajomych i przyjaciół wokół, kolorowy dom, szary garaż, zimno przez większość czasu.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Alkohol (b. sporadycznie, nie mogę pić dzięki pewnej przypadłości wątroby), Tytoń (bierny palacz od dzieciństwa, samodzielnie wypalony 1 papieros, shisha zdarzała się wcześniej na imprezach)
Dawkowanie: 
<1 g (3x butla na czterech oraz 2 blanty na sześciu)

Comments

Bardzo fajny "TR", chociaż tytuł trochę mylący - spodziewałam się raczej kolejnego trawowego oświecenia.. 5/5 ;)

Bardzo fajny "TR", chociaż tytuł trochę mylący - spodziewałam się raczej kolejnego trawowego oświecenia.. 5/5 ;)

Chciałbym mieć takie tripy po trawce :)

Mind shot into space!

dobre, stary i powiem ci że masz racje :)

--
jest super, jest super więc o co ci chodzi?

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media