fraktalna struktura czasu
detale
raporty skutlik
fraktalna struktura czasu
podobne
Turn on
T=22:47 – skrupulatnie odważone 12 mg zostało wciągniętych do nosa przy dźwiękach „Białego Królika”. Trip planowany był od jakiegoś czasu, aczkolwiek decyzja o tym że „to akurat dzisiaj” podjęta została dość spontanicznie. Świeżo po lekturze „Doświadczenia Psychodelicznego” chciałem trochę zmienić charakter moich poprzednich podróży i tym razem zastosować się do wskazówek ekipy z Millbrook. Zaowocowało to zmieszaniem o którym wspomniałem w S&S, z jednej strony podniecała mnie perspektywa doznania chociaż części tych barwnych, ekstatycznych przeżyć towarzyszących porzuceniu ego, z drugiej zaś przerażała mnie myśl o zostaniu sam na sam z samym sobą. Cóż... jak zwykle wygrała ciekawość :P Jakiś czas temu miałem okazję poznać stan utraty ego przez kilka chwil, pamiętam, że było to coś niesamowitego, delikatna, nienachalna euforia którą mógłbym obdarować cały wszechświat. Nie wiedząc jednak z czym mam do czynienia i o tym że ten stan można samemu indukować, roboczo nazwałem go „zapomnieniem siebie”. Niestety musiałem wtedy niemal od razu próbować ogarnąć ten stan, pomyśleć o nim, nazwać go, no i bańka prysła. Pamięć jednak została, co po jakimś czasie zaskutkowało zakupem książki i teraz tym trip raportem. Prawie jak efekt motyla ;)
Tune in
W nosie rzeź, ciężko oddychać, ciężko pozbyć się tego chemicznego posmaku, organizm się broni jebany :P Niestety wytworzyłem u siebie taką reakcję organizmu że na każdy widok białego proszku, a nawet tabletki automatycznie reaguję odczuwaniem tego nieprzyjemnego posmaku i produkcją gęstej, trudnej do przełknięcia śliny, nawet na samą myśl mnie skręca.
Uzbrojony w chusteczki do nosa, zeszyt, długopis i telefon z słuchawkami wyruszam do miejsca docelowego. Bodyload z każdą chwilą staje się bardziej dokuczliwy a otoczenie bardziej nieprzyjazne. W tym momencie należy się jeszcze wytłumaczenie dlaczego do nosa, a nie oralnie – wtedy bodyload byłby ledwo zauważalny. Powód był prosty – obawa przed tym że nie poradzę sobie, nie ogarnę tego na co się rzuciłem, a 2C-P przyjęte w ten sposób działa krócej.
Ciężko mi powiedzieć jak długo się męczyłem, wtedy miałem wrażenie że wyjątkowo długo, wydaje mi się, że około 30 minut. Zanim się skończyło dowlekłem się na skraj lasu, gdzie jak przypuszczałem, o północy nie powinienem spotkać niczego ani nikogo niespodziewanego a więc warunek spokojnego i względnie bezpiecznego miejsca podróży został spełniony. Kiedy wreszcie BL się skończył, pospacerowałem chwilę po okolicy po czym położyłem się pod drzewem ;) (T+ ~0:45) Zaczyna kropić deszcz.
Drop out
„Lettin' go, lettin' go feels so groovy now, oo feels so groovy now.” Nie wiem po jakim czasie udało mi się po raz pierwszy utracić ego, wiem że łącznie udało mi się to około 10 razy, przy czym zawsze na nie dłużej niż kilkanaście sekund. Najczęściej odpływałem przy zamkniętych oczach, skupiając się na bodźcach wewnętrznych. Niestety nie jest to takie proste – nie myśl, nie ingeruj, nie proś o więcej. Jak na ironię aby dostać wszystko trzeba z wszystkiego zrezygnować. Co było mi dane przeżyć? Dobre pytanie... Uczucie jedności, spełnienia, miłości, zrozumienia (się zrymowało) a towarzysząca temu euforia jest nie do ogarnięcia słowami. W stanie tym nie istnieje czas ani przestrzeń, nie ma przyszłości czy przeszłości. Następuje kompletne oderwanie od świata zmysłów. Nie wiem czy mam rację, ale tak sobie wyobrażam przeżycia po DMT, tylko że wtedy one są tak jakby narzucone, a tutaj trzeba się trochę postarać. Czasem temu wszystkiemu towarzyszyła muzyka (czytaj szum w uszach, bicie serca, świst oddechu i tak dalej...). Nie zawsze były to przyjemne dźwięki, czasem brzmiały jak przeszkadzający szum, ale wystarczyło je zaakceptować i wtedy albo znikały albo zaczęły układać się w niebiańską symfonię. Zamykając oczy było mi dane zobaczyć najpiękniejsze mozaiki składające się z nieskończonej ilości kryształów i klejnotów, mieniących się kolorami tak intensywnymi a jednocześnie delikatnymi, że właściwie mógłbym powiedzieć że do tej pory nie wiedziałem co to znaczy żółty, czy niebieski. Dane mi było spacerować po ogrodzie wypełnionym kwiatami tak cudownie pachnącymi, że... nie wiem, brakuje mi metafory... Nie da się tego ogarnąć po prostu, zresztą wiecie. Ponadto pierwszy raz w życiu doświadczyłem halucynacji smakowych! I to jakich!
Co ciekawe, za każdym razem kiedy zamiast rozkoszować się wycieczką do innego wymiaru starałem się ją ogarnąć (musiałem....) to „wracałem” do świata który był szary, wszystko było szare, pozbawione emocji, do tego jeszcze dochodziła złość na samego siebie. Jeśli pozwalałem tej złości odejść to po chwili znowu wszystko nabierało koloru i radości, a w przypadku kultywowania tego gniewu (następnym razem będzie lepiej... nie spierdol tego znowu, etc) wszystko zaczynało być coraz bardziej nieprzyjazne. I tak w kółko.
O 00:16 a więc T+1:29 pojawiła się w moim telefonie pierwsza notatka - „pomarańczowy”. Wydawało mi się że kolor ten zaczął się dość często pojawiać w otaczającej mnie rzeczywistości i uznałem to za coś istotnego. Czy tak było naprawdę to nie wiem, ale wiedziałem, że każdy kolor ma swoje symboliczne znaczenie w psychologii, tak więc zanotowałem sobie spostrzeżenie żeby tego nie zapomnieć w gąszczu przeżyć. W międzyczasie deszcz zaczynał się nasilać, a burza przybliżać. Krople deszczu spadające na moją twarz były takie życiodajne, oczyszczające, naturalne. Ponownie postanowiłem położyć się pod drzewem, po cichu marząc że ten spokojny deszczyk rozwinie się w prawdziwą ulewę, a burza przejdzie na tyle blisko abym mógł się delektować jej potęgą. Ostatecznie dostałem co chciałem :D Czas oczekiwania na spektakl matki natury upłynął mi na jeszcze kilku udanych próbach porzucenia ego i przeżywaniu Wszystkiego.
Drugą notatkę dodałem o 01:08 (T+2:31), tak jak pierwsza ta też tyczyła się uczucia, że moja psychika próbuje mi coś symbolicznie przekazać. Tym razem treść notatki brzmiała „fioletowy”. W tym czasie pogoda szalała już w najlepsze. Zeus grał w darta, a dźwięk uderzeń jego lotek zdawał się być pieśnią chwalącą całe dzieło jakie stworzyła natura. Echo ciągnęło się w nieskończoność, by znowu z całym impetem uderzyć jeszcze raz. Burza po psychodelikach to jednak jest coś :D Niestety co jakiś czas do mojej psychiki dochodziły sygnały wysyłane z różnych części ciała informujące o tym że jestem cały przemoczony. No ale kto by się tam przejmował szczegółami ;) Chwilami miałem pewne obawy, że ta burza jednak jest zbyt silna i czas wracać do domu, ale ostatecznie stwierdziłem że przecież jestem w lesie, gdzie się będę wychylać na otwarte pole.
Doświadczenie trochę zmieniło kierunek, zaczęło być bardziej filozoficznie. Przemyślenia dotyczące siebie, sensu życia, natury wszechświata. Nie mam pojęcia od czego się zaczęło, natomiast jedna z głębszych rozkmin dotyczyła wspomnianego w książce Leary'ego pytania „Czy lepiej być częścią cukru, czy smakować cukier?”. Wtedy w ciągu chwili byłem w stanie przeanalizować niezliczoną ilość za i przeciw, co jakiś czas zawieszając się na ułamek sekundy nad jakimś - wtedy wydawało się - błyskotliwym argumentem. Muszę jednak przyznać że pytanie to jest dość trudne :P Później wpadłem jeszcze na 3 takie pytania bez odpowiedzi: „Czy poświęciłbym życie by ratować inne?”, chyba najciekawsza rozkmina która wzięła się nie mam pojęcia skąd... „Czy dzisiejszy dzień jest arcywczorajszym jutrem, czy arcyjutrzejszym wczoraj?”. Tak jakbym był przekonany o tym że jednocześnie wydarzenia których byłem uczestnikiem już miały miejsce i jednocześnie dopiero się wydarzą. Fraktalna struktura czasu. Ten sam fragment obrazka zobaczymy jeśli aktualną całość odpowiednio przybliżymy bądź oddalimy. Skąd taki dobór słów i idea? Nie wiem, ale spędziłem trochę czasu próbując to rozszyfrować. Ostatecznie pytanie stało się treścią trzeciej notatki, napisanej o 2:22 (T+3:45). Trzecią - wydawało mi się wtedy - zagadkę wszechświata, pamiętam tylko że była. Zdążyłem się tylko zachwycić nad jej treścią i po prostu zapomniałem. Póki co nie potrafię sobie przypomnieć co tam jeszcze wymyśliłem. Wtedy odebrałem to tak, jakby zostało mi pokazane coś na co tak naprawdę musze sobie zasłużyć. To że niemal od razu zapomniałem, było dla mnie znakiem że jeszcze nie jestem gotowy na takie "prawdy". Nie miałem do siebie o to żalu, od razu zająłem się czymś innym. Na wszystko jest czas.
Działanie substancji zdecydowanie zelżało, burza przeszła, deszcz przestał padać. Kompletnie przemoczony postanowiłem powoli wracać do domu. Po drodze zastanawiałem się jak fajnie byłoby móc doświadczyć czegoś podobnego po prostu medytując. Oczywiście nie były mi też obce rozmyślania na temat sensu tego tripu, jak na mnie wpłynie, etc. Spacerując w stronę domu w myślach „towarzyszył” mi cały czas Gandhi, jako pewnego rodzaju przewodnik, ktoś kto był dużo dalej niż ja, powiedziałbym ideał, chociaż nie wiem czy to dobre słowo. W każdym bądź razie ktoś kogo warto naśladować. Pewnie nic z tego, ciągle będę tępym chujem, ale ziarenko się zasadziło :P
Do domu przywędrowałem około 3:10 i od razu przywitał mnie mój kot, który zaczął się wygłupiać i bawić. Jako tako się ogarnąłem i zacząłem słuchać muzyki. O 5 byłem już bardzo zmęczony i poszedłem spać, co udało mi się dopiero kilka minut przed 10 (a więc jakieś T+~11:10). No i to by było na tyle ;)
Dzięki wszystkim co dotrwali do końca i dali radę to przeczytać. Przypominam że trip był po części inspirowany przewodnikiem Leary'ego, nawiązującym szeroko od buddyzmu tybetańskiego, wiec też wiele motywów w tripie mimowolnie przyjmowała dla mnie postać związaną z tym co gdzieś, kiedyś zdarzyło mi się przeczytać czy też zobaczyć a co miało związek z szeroko pojętą kulturą dalekiego wschodu. Książke jednak jak najbardziej polecam. Mam nadzieję że TR nie wyszedł mi najgorszy, wiem że wiele opisów (wszystko jest wszystkim, a euforia jest nie do opisania) większość z was czyta w każdym psy-tr'cie i co jest na swój sposób nudne, no ale chciałem coś napisać, no a pisarz ze mnie jest jaki jest :P Anyway wszelki feedback byłby mile widziany :) Opisane tutaj przeżycia są oczywiście fikcją literacką i tak dalej...
Stay Psychedelic!
- 9426 odsłon