moja przygoda z marihuaną
detale
moja przygoda z marihuaną
Marihuana mnie nie interesowała.
Nigdy nie miałem ani dostępu ani zainteresowania narkotykami. Owszem, dochodziły do mnie informacje o MONARze i problemach narkomanów jednak nie analizowałem ich. Traktowałem ten temat zupełnie obojętnie. Nie byłem zainteresowany ani poznawaniem świata zakazanych substancji ani tym bardziej w jego wchodzenie. Mój brak ciekawości w tym temacie wyklarowany został przez wpajaną społecznie postawę, że narkotyki są złe, uzależniające i niebezpieczne. Postawa ta istnieje w naszej kulturze od tak dawna, że nawet moje dzieciństwo było czasem spędzonym w tym duchu. Wiele postaw było wówczas nagannych. Piętnowano w zasadzie każdą odmienność. Nie było łatwo narkomanom - cóż za dziwne słowo… To tak, jakby alkoholika nazywać alkomanem. Dziwne. Pamiętam jak funkcjonowała Milicja. Szedłem kiedyś późnym wieczorem z kolegą w stronę domu. Zatrzymał nas patrol Milicji w samochodzie Nysa. Ich zachowanie do dziś wywołuje u mnie mord w oczach. Nie dość, że zachowywali się jak banda idiotów to wyśmiewali się z naszych imion, nazwisk, imion naszych ojców… 3 milicjantów + kierowca Nysy. Kierowca siedział spokojnie, trójka miała wspaniałą zabawę. Szkoda, że ich wtedy po prostu gołymi rękami nie zabiłem. Mógłbym to zrobić. Miałbym chociaż powód, żeby stać się ćpunem. A tak, tylko od czasu do czasu sobie popijałem… Piszę o tym tak swobodnie albowiem były to czasy prawnego i społecznego przyzwolenia na przestępstwa mające miejsce po spożyciu np. alkoholu. Kierowca, który spowodował wypadek, zabił kogoś samochodem, nie był karany wg normalnych paragrafów jeśli był w trakcie zdarzenia pod wpływem alkoholu. Tłumaczono to tym, ze nie wiedział co robi więc trudno takiego człowieka poddawać karze. W ten sposób Polska rozwinęła sobie rzeszę popijających kierowców a później po prostu morderców za kółkiem. Taka logika popchnęła mnie ku myśli, że jak się opiję lub naćpam, będę
bezkarny. Wtedy, w Nysie milicyjnej bardzo chciałem być albo pijany albo naćpany. Może nie dałbym rady 4 milicjantom ale przynajmniej wiedzieliby, że tak zachowywać się nie można. Zapewne dostałbym gumą po nerkach ale co mi tam. Wtedy nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Z młodszym o 1-2 lata ode mnie kolegą zostaliśmy napadnięci przez milicjantów. Tak do odbieram. W ten sposób Milicja obudziła u mnie wolę bycia albo pijakiem albo ćpunem w celu dostania co swoje. A moje oznaczało szacunek do mnie takich idiotów jakimi wtedy byli milicjanci. Tak powstała pierwsza myśl o narkotykach. Miałem wtedy kilkanaście lat. W poczuciu bezkarności niektórych ludzi moi rodzice, dziadkowie, otoczenie, starali się wychować mnie na w miarę porządnego człowieka. Szło to oczywiście z oporami. Nie, żeby nie potrafili mnie wychować, nie. Czasem po prostu nie mieli na to czasu, czasem byli bezsilni wobec własnych problemów… Rozumiałem to doskonale i pozwalałem im np. zdrzemnąć się po obiedzie
Moje dzieciństwo upłynęło spokojnie. W zasadzie, oprócz przypadku z milicją, nie było nic wartego wzmianki. Ot, normalne dzieciństwo. Nieco kłopotów miałem w szkole podstawowej. Pamiętam, że były to zupełnie odmienne czasy od obecnych. W szkołach panowała atmosfera dyscypliny, porządku, usystematyzowania. Takie małe wojsko, harcerstwo. Podobało mi się to, zostałem również harcerzem. Zaproponowano mi nawet funkcję drużynowego ale mnie już wtedy zupełnie co innego interesowało. Nie były to narkotyki. Raczej śliczne dziewczyny
Kłopoty w podstawówce dotyczyły relacji z rówieśnikami. Nie mogłem z kilkoma dojść do porozumienia. Dochodziło do śmiesznych sytuacji, tragicznych w moich oczach. Dziś z tego się śmieję, wtedy był to dla mnie duży kłopot, że nie mogę np. rzucać patykiem w kasztany rosnące na drzewie…
Z mniej więcej tego rodzaju problemami upłynęło mi dzieciństwo, szkoła średnia, a raczej jej połowa. W drugiej połowie zmieniłem klasę. Trafiłem do grupy, w której była mocna mała grupka bardzo fajnych ludzi. Zostali oczywiście moimi przyjaciółmi, szybko się zaaklimatyzowałem. Wtedy po raz pierwszy usłyszałem propozycję zapalenia trawki. Ktoś to hasło rzucił przez przypadek, nie wiem, czy nawet świadomie, może ja coś źle usłyszałem. Po latach, gdy rozmawiałem o tym z owym nieszczęśnikiem, zaprzeczył. OK.
Szkołę średnią skończyłem, zaczęły się studia. W tamtych czasach narkotyki były mocno oddalone od młodzieży. Papierosy i alkohol – jak najbardziej. Tu nie było ograniczeń. Pojechałem na tzw. obóz roku zerowego przed rozpoczęciem studiów. Tyle alkoholu ile tam wypiłem, nie wypiłem przez resztę swojego życia. Masakryczny okres upojenia
alkoholowego z podobnymi do mnie ludźmi. Cały turnus chodził pijany. Ważne jest to, że nikt nawet nie wspominał o marihuanie. Jedyne, co interesowała młodzież to wóda. Więc tę wódę żłopaliśmy na umór… Na studiach było w miarę podobnie. Każda okazja do wyluzowania się była dobra. Oczywiście lał się alkohol. Nikt nawet słowem nie wspominał o maryśce. Doszło do tego, że wraz z kolegą sprzedawaliśmy na częstych imprezach w miasteczku studenckim piwo wprost z samochodu. Szło jak ciepłe bułeczki. I tak mi minęło sporo lat… Wiele lat suto zakrapianych alkoholem, z przerwami na egzaminy, sesje poprawkowe i kolejne egzaminy. Okres ten skończył się, jak wszystko, co ma swój początek. Po studiach wpadłem na szalony pomysł otwarcia wyższej szkoły informatycznej. Pomysł był fajny ale realizacja fatalna. Doprowadziła do powstania dyskoteki zamiast porządnej prywatnej szkoły. Dyskoteka wiąże się z jednym – zabawa, hałas, rozpusta No i oczywiście alkohol i narkotyki. Ku mojemu zdziwieniu alkohol, owszem, lał się całymi litrami, ale o narkotykach nikt nic nie wspominał. Było pełno seksu, przemocy, siły, krwi, Policji, zniszczeń ale nie było narkotyków. Nie wiem do tej pory i nie rozumiem tego, jak to mogło się w ten sposób ułożyć. Przecież tam, gdzie leci dym, musi być też ogień. Dym był, ognia nie było… Ale dla mnie nie stanowiło to żadnego problemu. Nie odczuwałem jakiejś luki. Wszystko się układało jak elementy życiowej, skomplikowanej układanki. Nie brakowało mi niczego. Dyskoteka była przenoszona kilka razy. Między innymi do innego miasta. Nowe miasto – nowe kłopoty. Oczywiście można było spodziewać się wszystkiego. Ale jednego nie było – narkotyków. Czyli znów nie dotarł do mnie żaden sygnał. Moje zainteresowanie narkotykami ciągle wynosiło zero. Przeżyłem w nowym mieście sporo – łącznie z tym, że przyszło dwóch fajnych ludzi, wyciągnęli pistolet, odbezpieczyli i powiedzieli grzecznie swoją miesięczną cenę za święty spokój. Po tym spotkaniu zamknąłem dyskotekę. Nadal nic nie było w kwestii narkotyków. Tylko alkohol. Pożegnałem się z przemiłym miastem i wróciłem do swojego rodzinnego. Tak minęły kolejne lata. Piwo, normalny alkohol i nic poza tym. Ot, normalne życie. Zmarła mi matka. Niespodziewanie. Było to ponad 20 lat temu… To był cios, po którym do dziś się nie pozbierałem. Sięgnąłem wtedy desperacko po coś, czego nie powinienem był w ogóle dotykać – ożeniłem się. Rozwód był po chyba 4 latach. Ogromna strata dla zdrowia psychicznego. Odwrócili się wtedy ode mnie wszyscy. Jak sobie pomogłem? Popijając piwko… Jakoś przeżyłem. Bez narkotyków, bez maryśki, bez używek innych, niż piwo.
Mijały kolejne lata. Nie miałem żadnej potrzeby zainteresowania się maryśką. Nie było o niej mowy w radiu, telewizji, w prasie. Cisza. Więc niby jak miałem wzbudzić swoją ciekawość? Ludzie żyli swoim szarym życiem, każdy podobny do swojego sąsiada. Nawet żony mieli podobne
W chwili słabości szedłem do sklepu, kupowałem piwo, włączałem komputer i klikałem po Internecie. Nigdy mi nie przyszło do głowy nawet słowo na literę M. Mijały dni. Miło, sympatycznie, beztrosko. Wtedy drugi raz się ożeniłem. I tak zostało
W sumie zgadzałem się z tym stanem, jaki wokół mnie zastałem czyli uregulowane prawnie zagadnienia legalności np. marihuany. Właśnie, wreszcie o niej mowa. Zielsko zakazane w Polsce ale stosowane szeroko na całym świecie kojarzyło mi się z czymś w sumie złym. Był to efekt działania społeczeństwa, kultury, która pokazuje, że w sumie używki można stosować ale tylko niektóre.
W wieku około 20 lat zajmowałem się między innymi muzyką jako perkusista w zespole pop-rockowym. Nieźle nam szło. Wtedy zaobserwowałem po raz pierwszy jak substancja chemiczna może pomóc. Jeden z zespołów przed występem wypił około pół butelki całkowicie legalnej wódki. Dla kurażu. To, co wtedy zobaczyłem wydało mi się jakimś absurdem. Alkohol w połączeniu z graniem muzyki daje mizerny efekt. Zespół co prawda wypadł dobrze ale niemiłe wrażenie pozostało. Tak zobaczyłem, że w świecie muzyków legalna substancja jest wspomagaczem przed występem. Jest to akceptowane społecznie. Poznałem wtedy kilka fajnych osób. Między innymi starszego od siebie o 10 lat realizatora dźwięku. Krzysztof z niejednego pieca jadł chleb. Sporo spędziliśmy czasu na rozmowach bo człowiek był bardzo interesujący. Umiał przekazywać swoją wiedzę w sposób lekki, łatwy i przyjemny. Któregoś dnia mówi mi:
-Stary, ale się wczoraj z kolesiem upaliliśmy! Gdy wracałem do domu, mostu nie było, taki był dobry towar - Oczywiście chodziło o marihuanę. Potraktowałem to jako żart ale został w mojej głowie i tak po wielu latach przy okazjach znikających mostów, Krzysztof ze swoim tekstem mi się przypomina
Nie kontynuowałem tematu. Uśmiechnąłem się, zapamiętałem. Nie szukałem kontaktu z marihuaną mimo, że była pod ręką. Kontakt z Krzysztofem, bycie muzykiem, otaczający mnie ludzie popijający alkohol lub palący trawę… Tak wygląda świat muzyki. Na scenie jest ładnie, za sceną już gorzej. Podkreślam – nie byłem marihuaną w ogóle zainteresowany. Od czasu do czasu popiliśmy z Krzysztofem przegadując długie noce ale na tym wszystko. Używki w moim życiu zaczęły się i w zasadzie ograniczyły do piwa i wódki. To mi wystarczało.
Tak mi mijały lata a moje zainteresowanie marihuaną nadal wynosiło zero. Zmieniło się to stosunkowo niedawno. Około roku 2013 zacząłem się tematem przez zupełny przypadek interesować. Zapewne była to reakcja na coraz częstsze wiadomości w mediach o marihuanie. Temat zaczął być dla mnie na tyle interesujący, że zacząłem się interesować co to jest, gdzie to
można zdobyć, jak działa, ile kosztuje itd. Długo byłem obserwatorem i czytelnikiem. Sporo na ten temat znalazłem w Internecie. Oczywiście po polsku, czytelnie i zrozumiale choć z niemałym trudem. Moje zaskoczenie było duże, gdy stwierdziłem jak dużo ludzie napisali na temat marihuany. Problemem jest to, że znalezione przeze mnie artykuły czasem się wykluczały. Brak możliwości rzetelnego sprawdzenia o czym mowa był dla mnie kłopotliwy. Ciekawość wzrastała, podsycana kolejnymi sygnałami z zewnątrz. Między innymi trafiały w moje ręce filmy, w których marihuana jest albo głównym wątkiem albo jednym z ważniejszych. Komedie. Fajne. Jedna polska. Pamiętacie Laskę z „Chłopaki nie płaczą”?
Zawsze znajdowałem sobie interesujący temat do zajęć. Nigdy nie nudziłem się. Nie musiałem wymyślać niestworzonych rzeczy aby się wyluzować. Zabawa sama z siebie powstawała. Z żoną doskonale się bawiliśmy a co najważniejsze, potrafiliśmy cały dzień milczeć i dobrze się ze sobą czuć. Czy w takich warunkach ktoś pomyślałby o marihuanie? Ja nie. Mijały miesiące, żonie rósł coraz większy brzuch z dwójką bliźniaków w środku. Byłem oczywiście przerażony tym faktem. Nigdy nie miałem dwójki dzieci! … i fajnej żony…
Czasy nieco się pogorszyły, musieliśmy się przeprowadzić do innego miasta w pogoni za pracą i pieniędzmi. Jakoś nam się to udało z wyjątkiem tego, że właśnie „na ziemi obcej” urodziły się nasze dzieci. Można powiedzieć, że wyjechaliśmy z mojego rodzinnego miasta tylko po to, aby urodzić i wrócić. Tak to mniej więcej wyglądało… Lokum zmienialiśmy kilka razy by w końcu wylądować w małej mieścinie, 2 bloki od mojej teściowej. Jakby co, daleko nie ma… Małe miasteczko, zacieśnione kontakty, żadnego sygnału odnośnie maryśki. Owszem, raz uczestniczyłem w rozmowie na temat narkomanów, że to są podludzie i nie warto takich szanować. Oczywiście nie zgadzam się z taką opinią. Piszę tylko to, co słyszałem. Jak na spowiedzi
Małe miasteczko z mocno zacieśnionymi znajomościami przywitało nas chlebem i solą ale nie maryśką.
Zająłem się tutaj pracą, moja żona domem i dziećmi. Było OK. Od czasu do czasu wypiłem piwo. Tak mijały kolejne lata…
Pierwszy raz.
Naczytałem się i naoglądałem o maryśce wielu rzeczy. Brakowało tylko testu. Wiedziałem jak działa alkohol, jak smakuje tytoń (nie jestem palaczem) i jak się człowiek czuje na tzw. kacu. Brakowało mi tylko spróbowania tego, co jest zakazane ale działające ponoć uspokajająco, rozweselająco, odprężająco. Zacząłem się zastanawiać skąd znaleźć kontakt
do dilera. Stare kontakty urwały się, ludzie zajęli własnymi sprawami, założyli rodziny, ustatkowali się. Nie miałem pomysłu jak to zdobyć. Życie jak zwykle samo przyniosło rozwiązanie. Pierwszy raz dotknąłem marihuany składając wizytę mojej sąsiadce, która jest niezłą imprezowiczką. Długo zastanawiałem się, czy mam do niej pójść ale ciekawość zwyciężyła. Poza tym od czegoś trzeba było zacząć. Sąsiadka była w porządku. Okazało się, że ma troszkę maryśki więc da mi spróbować. Malutka fajeczka miała malutki cybuch wypełniony malutką ilością suszu. Zapaliłem. To był pierwszy kontakt z marihuaną – lato roku 2014. Wciągnąłem dym do płuc, potrzymałem kilka sekund i wypuściłem. Odłożyłem fajeczkę bo zapach był wstrętny. Po chwili poczułem lekki zawrót głowy. Delikatny. I na tym koniec. Umówiłem się z sąsiadką, że nazajutrz podjedzie ze mną do dilera i mi coś załatwi. Następnego dnia wsiedliśmy w samochód, pojechaliśmy na jakiś parking przy supermarkecie. Wysiadła, podeszła do kogoś i po 5 minutach miałem swój pierwszy gram trawki w ręku. Wszystko w pośpiechu, tajemnicy, konspiracji. Cena: 30 zł. Drogo. Sąsiadka mi poradziła co mam sobie jeszcze kupić – lufkę (fifkę) szklaną. OK, kupiłem. Drogo nie jest, chyba 10 groszy za sztukę w każdym kiosku.
Wróciwszy do domu zastanowiłem się chwilę co ja wyprawiam. Nacisk kultury był spory. Zdawałem sobie sprawę, że robię czynność niedozwoloną, karaną, naganną moralnie. Zastanawiając się nad tym wszystkim, nie za bardzo wiedziałem co mam dalej zrobić. Nieporadnie pokruszyłem susz i wetknąłem drobinę do lufki. Tak, żeby było można to zapalić. Wyszedłem na balkon – marihuana śmierdzi i lepiej, żeby jej zapach nie pozostawał w domu. Jest nieprzyjemny. A więc na tym balkonie ulokowałem się wygodnie i zapaliłem. Wciągnąłem dym, wypuściłem i … nic. Wypaliłem tak całą przygotowaną porcję czyli mniej więcej tyle, co na opuszku palca się zmieści. Za mało – stwierdziłem. Załadowałem moją lufkę drugi raz. Wypaliłem. To było zdecydowanie złe posunięcie. Zawirowało mi w głowie i poczułem się źle. Zlały mnie siódme poty. Stwierdziłem, że to nie to. Wyrzuciłem resztę trawy do sedesu, spuściłem wodę i pomyślałem, że coś poszło nie tak. Oczywiście było to pochopne postępowanie. Trzeba było poczekać chwilę. Poczekałem i mi wszystko przeszło. Pomyślałem później, że może za bardzo się pośpieszyłem, że trzeba to zrobić bardziej spokojnie, bez pośpiechu. Po kilku dniach poszedłem do sąsiadki aby mi pomogła zdobyć maryśkę. Bez problemu znów podjechaliśmy na parking przy supermarkecie, poszła, przyszła, miałem. Po powrocie do domu zrobiłem drugie podejście. Tym razem spokojniejsze. Wypaliłem jedną lufkę. Czekam… Czuję, zaczyna działać. Zawrót głowy i zupełnie nieznane mi do tej pory uczucie oderwania od świata. Wszystkie troski, problemy odeszły w minutę. Skutkiem ubocznym było spore odurzenie. No ale cóż, sam chciałem. Próbuję, można powiedzieć, badam na sobie. Prowadzę eksperyment
Drugi raz.
Nauczony doświadczeniem tym razem chciałem być bardziej rozsądny. Przemyślałem sprawę, przeanalizowałem co się stało i nie chciałem tego powtórzyć. Szkoda energii, czasu i pieniędzy. W zapomnienie poszło złe samopoczucie z poprzedniego razu. Otworem stała obietnica wyluzowania, relaksu. Trzeba było tylko po nią sięgnąć. Delikatnie, nie nachalnie. Bez pośpiechu, jak z płochliwą, piękną dziewczyną… Znów nie za bardzo wiedziałem co robię. Nieporadnie, bez doświadczenia, zabrałem się za nabijanie lufki suszem. Znów była to dla mnie zagadka jak to zrobić dobrze. Jest na to tylko jedna rada – trzeba to robić tyle razy aż wreszcie będzie dobrze. Innego sposobu nie znam. Początkowo każdy ruch był nieporozumieniem. Po kilku miesiącach zrobienie o wiele większej rzeczy – skręta z tytoniem, było już tak proste, że robiłem to nie patrząc się na własne palce. Tak więc, powracając do wątku, powoli uczyłem się nowych czynności. Ani łatwe to ani trudne. Po prostu nowe, inne, dziwne, nieznane… Wreszcie nabiłem. Poszedłem na balkon i zaczęły się schody. Podpalenie suszu w lufce to nie taka prosta sprawa. Owszem, jest to wykonalne ale trzeba w tę czynność włożyć sporo precyzji i synchronizacji ruchów rąk. Zapalniczka, która właśnie się kończyła, wiatr (4 piętro) i trema robiły swoje. Nie mogłem tak po prostu zapalić tego nieszczęsnego suszu. Po kilku próbach udało się… Radość nie trwała długo. Szusz w lufce bardzo szybko gaśnie. Trzeba go ponownie podpalić. Jak z telefonowaniem do banku… Najpierw musisz wysłuchać reklam nowych produktów bankowych, później chwila 5 minut z nową linią kredytową dla mało zamożnych, później w języku angielskim zapowiedź nowych audycji w RadiuMaryja by wreszcie po polsku ale za to z niemieckim akcentem zapowiedź, że rozmowa jest nagrywana a jak mi się nie podoba to wypad. Wypad nie wchodzi w grę. Za długo już się nasłuchałem reklam. ALE… mogło się przerwać połączenie telefoniczne. Od nowa… reklama produktów bankowych, 5 minut z nową linia kredytową, po angielsku rozkładówka RadiaMaryja, polsko-niemiecka zapowiedź rychłego kontaktu z helpdeskiem. Wreszcie! I tak właśnie jest z paleniem maryśki za pomocą fifki (lufki). Trzeba cofać się do początku aby pójść dalej. Zanim się spostrzegłem, cała fifka została wypalona. No nieźle… pomyślałem. Udało się. Kręciło mi się w głowie. Czułem się dziwnie ale byłem zadowolony. Po pierwszym razie spodziewałem się większego kopa. Może to była tylko auto-sugestia? Nie wiem, trudno mi to ocenić. Nauczony doświadczeniem, poczekałem chwilę. Powoli nabiłem fifkę drugą porcją. Bez pośpiechu - mamy dużo czasu. Tym razem wszystko poszło jak trzeba. Tak mi się przynajmniej wydawało. Kręciło mi się w głowie i czułem, że jestem coraz bardziej oszołomiony, odurzony, zamroczony. Ogólnie jednak czułem się dobrze. Było fajnie. Ledwo przytomny wszedłem do pokoju z balkonu i oddałem się relaksowi. Już nic nie wyrzuciłem ale jednym gramem upaliłem
się przez cały dzień. To był czas poznawania czegoś nowego, zupełnie nieznanego. Należy w tym miejscu wytłumaczyć Czytelnikowi jedną rzecz – spróbowałem marihuany zdobywając ją w nielegalny sposób tylko dlatego, że nie miałem innej możliwości. Nie ma w Polsce żadnego miejsca, gdzie można takie rzeczy sprawdzić. Bo niby jak? Prawo zakazuje i już. Jakoś przeżyłem ten dzień. W sumie było całkiem nieźle. Jedna lufka wystarczała mi na godzinę. W celach badawczych notowałem godziny zapalenia trawki i początku odczuwalnego działania. Okazało się, że ma to dość regularny kształt. THC zawarty w marihuanie działa prawie od razu (max kilka minut) a efekt jest odczuwalny około godziny. Tak wynikało z moich badań na sobie. Było fajnie ale nie aż tak, jak myślałem. Główny efekt to było odurzenie. Dlaczego ‘było’? Wpływ maryśki z czasem się zmienia. Po ponad roku dość intensywnego jej zażywania można wyznaczyć okresy, w których działa w wyjątkowy sposób. Tak prowadziłem swoje eksperymenty. W sumie była to dla mnie zupełnie nowa zabawa. Oderwanie od rzeczywistości, pożegnanie trosk, problemów, uśmiechająca się twarz i dobry nastrój. Jednak na początku maryśka głownie odurzała. Efekt psychiczny występował mniej. Pojawiały się lawiny myśli, jakby ktoś otworzył wrota. To mi się podobało. Różne rzeczy skojarzałem ze sobą ale zbyt szybko mój mózg generował kolejne myśli. To było na swój sposób fajne. Wszystko wydawało mi się wesołe, sympatyczne i miłe. W ten sposób spędziłem na balkonie sporo czasu. Było lato więc pogoda dopisywała. Ogólnie było bardzo sympatycznie.
Diler.
Marihuanę zdobywałem wg sprawdzonego już sposobu. Sąsiadka mi w tym pomagała zupełnie bezinteresownie. Troszkę mi to nie pasowało ze względu na nierównomierność jakości towaru, kłopot z ciągłością dostaw, tłum uczestniczący w transakcjach. Praktycznie zawsze towar był kupowany od kogoś innego. Tak powstał bałagan, którego nie cierpię. Zgodnie z wychowaniem ze szkoły podstawowej – wszystko powinno być poukładane, posortowane, posegregowane, właściwie podzielone i oznaczone. Tu tego nie było. Tu był po prostu bajzel. Nie podobało mi się to ale nie miałem innego źródła. Musiałem się godzić na tak znaczną dla mnie niedogodność aby mieć odrobinę relaksu. Stanowił dla mnie już wtedy coraz większą wartość. Bałagan był pierwszym znakiem, że należy zachować daleko posuniętą ostrożność. Obawy okazały się słuszne. W niedługim czasie przyszło mi poznać przyjaciół mojej sąsiadki. Wtedy zrozumiałem, ze ten świat nie za bardzo do mnie pasuje albo raczej ja nie za bardzo pasuję do tego dziwnego świata. Koledzy sąsiadki przyjęli mnie z otwartymi ramionami i z uśmiechem na ustach ale od razu podsunęli do wciągnięcia jakiś proszek. Masz! Yyyy… ? Dobry towar, jedziesz! OK, nie chciałem się
narażać na wyrzucenie przez balkon więc wziąłem leżący mały banknot na stole, zwinąłem w rulonik zgodnie z instruktażem z filmu „Człowiek z blizną” i wciągnąłem do nosa to, co tam na stole się poniewierało. Oprócz okruchów chleba, popiołu z papierosów, odrobiny cukru i soli, niewiele tam czegoś innego było. Ale zapiekło w nosie niemiłosiernie. Zrobiłem wielkie oczy i mi z oczu poleciały łzy, tak cholerstwo piekło. Ta sól – pomyślałem – żre mnie jak poloneza na zimę…
Kolega mojej sąsiadki mówi – niezłe, co? Buja, hehe…
-Taaaa…, jak wezmę tego z 6 porcji to coś poczuję – odpowiedziałem. Spojrzał zdziwiony, zapił kielichem i uśmiechnął się.Miły człowiek, pomyślałem. Zapewne to jest ten od wiertarki. Ale o tym później… Nos mnie piekł jak cholera. Drugi kolega mówi do mnie – bierz następną kreskę.
-Co to jest? – zapytałem.
-Dobry towar, bierz – odpowiedział pierwszy.
Wziąłem, to samo. Pieczenie i nic szczególnego. Trudno to nazwać narkotykiem. Myślę, że dzieci sprzedają dzieciom sól z cukrem. No i dzieci się cieszą
Od tamtej pory mam problemy z nosem…
Zdobywanie marihuany przy pomocy sąsiadki przestało mi odpowiadać. Okazało się, że diler nie jest taki dobry i ma często braki w magazynie. Zacząłem szukać dalej. Okazało się, że mój drugi sąsiad to kolejny niezły imprezowicz i telefon do innego dilera dostałem w 5 minut. Tak zdobyłem stały kontakt. Wtedy pomyślałem, że to kolejny krok do bycia człowiekiem złym ale to mi się podobało. Wiadomo – owoc zakazany bardziej smakuje. Być może, gdyby marihuana była legalna, nie ciągnęłoby mnie tak do tego… Towar u nowego dilera był zdecydowanie lepszy niż u starego. Człowiek miły, inteligentny. Brakowało tylko swobody. Ciągle ta sama atmosfera tajemnicy, pośpiechu. Jest to nieco irytujące. No ale cóż poradzić… takie prawo. Głupie ale zawsze jakiś prawo jest.
Diler był w porządku. Miał jednak pecha. Prowadzono przeciwko niemu postępowanie karne za handel maryśką. Młody człowiek a już ma przesrane. Jakiś wyrok na nim już wisiał i w ogóle niewesoło. Jednak miał kilka cech, za które go sobie bardzo ceniłem. Był przede wszystkim uporządkowany. Nie było żadnych niedomówień. Wszystko załatwialiśmy przez telefon posługując się jakimiś synonimami zdań. Gdyby ktoś nas podsłuchiwał, miałby naprawdę spory problem aby zrozumieć o czym mowa.
Przykład takiej rozmowy:
-Siema, mistrzu.
-Siema.
-Słuchałeś tej płyty?
-Tak, fajna.
-Który kawałek ci się najbardziej podobał?
-A nie pamiętam.
-OK, jak chcesz to się spotkamy.
-OK, kiedy?
-Mogę podjechać za 13 minut. Pasuje?
-Tak, pogadamy o tym co zawsze?
-Tak.
-OK.
-Nara.
W ten sposób zamawiałem 20 gramów Marihuany. Mój kolega zmieniał często telefon, co mi się bardzo podobało. Nie chodzi o aparat telefoniczny a o numer telefonu Wysyłał mi wtedy SMS z informacją:
–mój numer.
OK, zapamiętany. Diler był bardzo rzetelny. Zawsze było wszystko dobrze przygotowane. Marihuana zawinięta w torebeczkę foliową z zapięciem strunowym. Pełna profeska. Zawsze mnie ostrzegał, gdy mu się towar kończył. Dawał mi szansę na ciągłość ćpania, bez przestojów. Korzystałem wtedy bardzo chętnie z jego pomocy.
U nowego dilera zaopatrywałem się regularnie co kilka dni. Nawet wynegocjowałem niższą cenę za duże zakupy. Miałem czas i zapał do dalszej zabawy a diler z radością mnie obsługiwał. Tak mijały w poczuciu beztroski dni, tygodnie, miesiące… Kupowałem, paliłem, spałem, wstawałem, paliłem, kupowałem… Wpadłem w pewien dobowy rytm, już nie tygodniowy, jak kiedyś. Teraz był to rytm dobowy z podziałem na delikatną przerwę co 3 dni. Musiałem być na tyle przytomny aby wsiąść w samochód i podjechać te 3 km do mojego kolegi. No, w sumie 6 km Z czasem nawet i do tego nie byłem zdolny. Korzystałem wtedy z pomocy żony (dziękuję Ci, kochana…) oraz taksówki. Zawsze, prędzej czy później, miałem w ręku to, co chciałem mieć. Koszty się nie liczyły. Liczyła się przyjemność nic-nie-robienia. Raz tylko mój diler mało wyraźnie mnie ostrzegł. To był okropny czas przymusowego detoksu. Nie miałem tego w planach. Diler później mi tłumaczył:
-przecież wyraźnie mówiłem, że jest ogólnie kicha. No tak… Mówił. Wyraźnie
Więc prawie 1 tydzień, w środku lata, miałem spokój. Ale taka sytuacja zdarzyła się tylko raz.
Diler był młodym człowiekiem. Młodo wyglądał… I nie popalał.
-Dlaczego? – pytam go razu pewnego.
-Bo się rozleniwiam. – odparł.
-I co, rzuciłeś?
-Nie, no co ty
-Dobra, spadam.
-Narka.
I takie treściwe rozmowy, pełne humoru i błyskotliwości przeprowadzałem z dilerem. On miał niezły ubaw a ja… miałem towar i niezły ubaw
Wracając do domu miałem napady paniki, gdy widziałem Policję. Jakiś nerwowy się robiłem, od razu mi towar śmierdział. Nie można go było nigdzie schować. Zapach był tak intensywny, że zapakowana marihuana w torebkę foliową, ze strunowym zapięciem, zawinięta, opatulona itd. itp. Nadal wydziela z siebie masę zapachu. Nie pomagało schowanie towaru do skrytki przy fotelu pasażera z przodu. Zawsze towar śmierdział. Znając moje szczęście do Policji (Milicji), spodziewałem się kłopotów. Ładnie powiedziane, prawda?
Obawy okazały się…
.
.
.
.
-(trzeba minąć skrzyżowanie ze światłami)
.
.
.
.
.
-(znów postój na czerwonym. Co ta Policja tak za mną jedzie?)
.
.
.
.
.
.
.
.
.
-(może to lepiej schowam?)
.
.
.
.
-(ale gdzie???)
.
.
.
.
.
.
-(OK, jestem pod domem)
.
.
.
.
.
-obawy okazały się….
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
… chybione!
-tylko gdzie ja schowałem towar???
Nie wiem czemu, ale taka sytuacja powtarzała się praktycznie co 3 dni. Oczywiście wtedy, gdy sam jechałem samochodem. W końcu wpadłem na rozwiązanie mojego kłopotu. Paczuszkę chowałem w majty! To było najbardziej szczelne miejsce. Raz schowałem i zapomniałem... Przyjechałem do domu – NIE MA! To była trauma.
Waporyzator
Działanie maryśki było w zasadzie takie samo. Odurzenie, lekki zawrót głowy, natłok myśli i dobry nastrój. W sumie czego trzeba było więcej. Tak spędziłem sporo czasu - całe lato. Wyobraź sobie – całe lato chodziłem w krótkich spodenkach a w majtach nosiłem towar od dilera do domu
Ponieważ lato się skończyło i nastały chłodniejsze dni, balkon przestał być dobrym miejscem do palenia trawy. Balkon generalnie był złym miejscem do czegokolwiek. Jest mały, ledwo się na nim mieszczę a nie należę do jakoś wybitnie barczystych wielkich facetów. Jestem normalny. Mam ogon, kopyta i 3 garby, jak hipopotam Spokojnie, jestem normalnym facetem. Mój balkon nie jest za to normalnym balkonem. Jest przede wszystkim mały. Skoro mały to znaczy niewygodny. Gdy padał deszcz, posiłkowałem się parasolką. Nie, żebym był wybredny. Jakaś parasolka w domu się znalazła to jej użyłem. Siedząc na balkonie pod parasolką, w deszczu, wyobrażałem sobie nagłówek z prasy lokalnej – nałóg silniejszy od rozsądku – i moje zdjęcie z tą parasolką, która była przezroczysta i miała kwiatuszki
Ogólnie rzecz biorąc balkon wyzwolił we mnie pokłady kreatywności. Cały czas mnie zmuszał do wysiłku umysłowego stawiając przede mną zagadki praktycznie nie do rozwiązania. Otóż, mam 2 koty; 2- letniego i prawie rocznego. Oba uwielbiają wchodzić na balkon i łazić po barierce. Pamiętaj, to jest 4 piętro… Siedząc kiedyś na balkonie pomyślałem, że jakoś zabezpieczę ten teren przed kotami. Cały mój wysiłek poszedł na zrobienie z kartonu swego rodzaju daszka, aby koty nie mogły wejść na barierkę. Udało się – pomyślałem, siedząc jak idiota pod daszkiem, w pełnym słońcu, w upale 40 C ... Ale za to dobrze mi się pod daszkiem zapaliło. Raz, może dwa razy bo daszek rozmontowałem szybciej, niż go złożyłem.
Jak wcześniej napisałem, lato się skończyło i nastały chłodniejsze dni. Balkon przestał być dobrym miejscem do palenia trawy i do uganiania się za kotami.
Znów zacząłem szukać i znalazłem urządzenie zwane waporyzatorem. Cena: około 300 zł. Wygląda on jak gruby długopis, jest zasilany wbudowanym akumulatorkiem ładowanym przez USB. Urządzenie z wyglądu jest bardzo proste i nosi nazwę TITAN-1. W środku zapewne jest jakiś mały komputerek bo zmyślne jest to małe coś. Działa on tak, że wkłada się susz do komory i go włącza. Po kilku minutach zapala się zielone światełko i można wciągać, jak papierosa. Zaletą tego urządzenia jest to, że nie wydziela dymu. To znaczy wydziela pewnie jak się zaczyna samo urządzenie palić. Ale przy mnie się nie zapaliło Waporyzator utrzymuje w komorze temperaturę poniżej zapłonu suszu uwalniając tym samym głównie THC. Rozwiązanie dobre i szeroko stosowane. Po kupnie tego urządzenia
byłem znów zadowolony. Ogólnie czas, który poświęciłem marihuanie to czas dobrego nastroju. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Waporyzator też. Akumulator wystarcza na kilka porcji, więc w zasadzie cały czas musi być ładowany. To podstawowa wada. Reszta jest mało istotna. Działa jak powinien. W komplecie są dodatkowe ustniki, wycior do czyszczenia komory, kabelek USB do ładowania. Jak się okazało, wycior jest zupełnie zbędny a wręcz szkodliwy. Gnie się, nie robi nic sensownego. A skoro coś nie robi czegoś sensownego to zgodnie z tym, co powiedział Holmes, gdy się odrzuci wszystkie nieprawdy, zostanie gotowe rozwiązanie - wycior szkodzi bo się gnie i nie można na nim w ogóle polegać. Może wejść w jakąś szczelinę i ponieważ jest giętki, może się porządnie o coś zaczepić. Jeśli kupisz, drogi Czytelniku, taką rzecz, zwróć uwagę na to, co tu napisałem. Pomożesz sobie oraz pobliskiemu oddziałowi szpitala psychiatrycznego gdy już postradasz zmysły irytując się na wycior
Waporyzator ma jeszcze jeden ruchomy element. Nieszczęśliwie jest zrobiony przez producenta w ten sposób, że jego życie jest zaprogramowane na określoną długość. Nikt nie wie jaką Ten element to zatyczka komory, która przechodzi w ustnik. A ustnik jest do dupy. Pęka pod wpływem temperatury i małych naprężeń. Wg mojego rozumu, jest to niedopasowanie materiałów pod względem rozszerzalności cieplnej. Miałem to na fizyce w 1 klasie technikum więc pamiętam Z moich obserwacji wynika, że skoro ustnik pęka w czasie, gdy waporyzator pracuje i pęka z chwilą np. dociskania ustnika do korpusu urządzenia to znaczy, że coś się dzieje, gdy jest ciepło. To dało wspomniany wcześniej wniosek. W czasie zabawy z marihuaną zużyłem takich ustników chyba z 10. Nie jest to droga rzecz ale kłopotliwa w kupnie. Ja zaopatrywałem się w sklepie https://vaporshop.pl/ Obsługa jest idealna – wszystko załatwiałem telefonicznie a obsługa pamiętała każde moje zamówienie, mimo, że nie składałem żadnego bezpośrednio w sklepie a ustnie do telefonu…. Niczego nie można zarzucić ani się doczepić. Załatwiałem wszystkie części z jednym człowiekiem. Myślę, że on tam jest szefem. Miły, konkretny, jak trzeba
Palenie marihuany stało się moją codziennością. Przez szereg dni działanie THC było takie samo. Zawroty głowy, natłok myśli i dobry nastrój. Od czasu do czasu pojawiały się niepokoje, lęki. Był to jednak stan przejściowy, raczej spowodowany kręceniem się w głowie niż realnym zagrożeniem, którego wokół mnie nie było. Może tym objawiały się moje wyrzuty sumienia, że robię czynności zakazane. Trudno to ocenić. Praktycznie wszystko, co do mnie docierało miało wesoły charakter. Obojętne, czy rozmawiałem z kimś, czy przeglądałem Internet, zawsze pozytywnie patrzyłem na świat. Ten stan mi odpowiadał.
Internet
Muszę tu wspomnieć o moich paskudnych cechach charakteru. Jestem nerwowy, porywczy i mściwy. To, w połączeniu np. z informacjami przeczytanymi w Internecie wywoływało u mnie konieczność krytyki, którą stosownie przy niektórych artykułach pisałem, oczywiście narażając się na hejtowanie 1). Z chwilą, gdy na mojej drodze pojawiła się marihuana, zrobiłem się znacznie spokojniejszy. Wspomniane cechy zupełnie ustąpiły. Czytaj – stałem się jeszcze gorszy Żartuję…
Spokojniej podchodziłem do przeczytanych newsów. Nie reagowałem tak nerwowo, porywczo. Nie „musiałem” napisać standardowo punktującego komentarza. Uznałem, że skoro ktoś sam pokazuje swoją głupotę, nie należy takiego „recydywisty” prostować. Nie jestem przecież jego nauczycielem…
Jeśli od hejtowanie prze innych ludzi nic się nie nauczył, nie warto nic z tym robić. Szkoda po prostu czasu i energii. Z takim podejściem przegląda się newsy znacznie lepiej. Człowiek nie jest już taki nerwowy. Przysłowiowo problemy tego świata spływały ze mnie jak z gęsi woda
Co najważniejsze – THC nie powoduje zakłóceń w logice myślenia. Przyjąłem więc jego działanie jako jak najbardziej wskazane. Wiele razy po prostu rezygnowałem albo z pisania komentarza albo pisałem go w taki sposób, aby nikogo nie urazić. Innymi słowy – nieco poprawiłem moje relacje ze światem. To dawało dużo do myślenia. Zastanawiałem się wiele razy, zanim cokolwiek napisałem w Internecie. Starałem się powstrzymać od złośliwości i bezpośredniości. Dało to bardzo dobry efekt. Zrozumiałem, że tak właśnie działa THC. Uspokaja pod każdym względem.
1) hejtowanie – opinia mająca na celu krytykę czyjejś osoby z pominięciem wszelkich norm spokojnej wypowiedzi.
Gastrofaza.
Przyjąłem sobie następujący sposób funkcjonowania, że w dzień zajmowałem się sprawami firmowymi a wieczorem, około 17-18 zaczynałem wieczór z maryśką. I tak przez jakiś czas. Każdy wieczór miał taki sam przebieg. Od około godziny 17 brałem swój waporyzator i oddawałem się relaksowi. Tak wyrobił się u mnie stały układ dnia. Nadchodziła pora na relaks – sięgałem po maryśkę. Po kilku godzinach dostawałem tzw. gastrofazy. Jest to charakterystyczny wzrost łaknienia spowodowany zawartym w marihuanie THC. Robiłem się po prostu głodny jak wilk. Lodówka wtedy była zagrożona. Pochłaniałem wszystko. Nawet to,
co w normalnych warunkach mi nie za bardzo smakowało, pod wpływem THC było smaczne jak nigdy. Odkryłem wtedy, że maryśka zwiększa i poprawia niektóre doznania. Między innymi smaku, zadowolenia z posiłku.
Ogólnie rzecz biorąc THC zwiększa wszelkie doznania. Oczy bolą od nadmiaru światła więc okna miałem szczelnie zasłonięte. Już normalnie nie lubię światła a z pomocą THC ijeszcze bardziej. Tak więc oczy, przekrwione, mętne. Zapach… Wszystko się wyczuwa o wiele wyraźniej niż normalnie. Dotyk, to samo. Z zapachem oczywiście jest jak zwykle troszkę zabawy bo nos jest wyczulony na delikatne aromaty, ledwo wyczuwalne, a śmierdziuch maryśki staje się po jakimś czasie neutralny. Ale to zapewne cecha naszych receptorów w nosie albo mózgu, który może po prosu eliminuje nieprzyjazne odczucie przykrego zapachu… Nie znam mechanizmu. Ja wymyśliłem przekazaną wyżej teorię. Innego wytłumaczenia tego zjawiska nie znam
To daje sporo do myślenia. Kojarzysz dzieci-kwiaty z lat 60-tych? Ćpali maryśkę na potęgę i co robili? Przytulali do siebie całymi dniami. Plecami, bokami, stopami, głowami, wszystkim, co było najbliżej drugiej osoby. Obściskiwali się wszyscy palacze maryśki i wszystko było szczęściem przepełnione… Tak właśnie działa THC. Uspokaja, nastraja pozytywnie, zwiększa doznania, wszystkie, wierz mi…
Będziesz jeść czekoladę – będzie za słodka, kawa – gorąca, za mocna. Cukier do słodzenia? Zapomnij Wszystko smakuje i pachnie o wiele mocniej niż normalnie… Zbyt słona zupa będzie smakować tak, jakby tylko do pysznego smaku jej tej tylko soli zabrakło. Będzie smakować wybornie. Zupełnie inaczej ma się sprawa u pijaków. Człowiek pod wpływem sporej dawki alkoholu ma obniżony próg agresji. Powoduje to taki skutek, jaki znamy z plakatów – obita twarz kobiety z komentarzem – „Bo zupa była słona” To pokazuje w jaskrawy sposób jaka jest różnica pomiędzy zachowaniem człowieka pod wpływem THC a alkoholu.
I tak doszliśmy do gastrofazy. Ponieważ wszystko będzie Ci smakować, zjesz każdy kawałek jedzenia, który będzie w zasięgu wzroku. Nawet potrawy, których nie lubisz, wręcz nie cierpisz, będą smakować wybornie
Pochłoniesz pół lodówki ale tylko dlatego, aby sobie w brzuchy przez chwilę zrobić miejsca na dalszy ciąg wyżerki. Najedzony, wyluzowany, spokojny i śpiący (wzrósł Ci znacznie poziom cukru) będziesz mieć ochotę tylko na jedno – przytulenie się do miłej poduchy. Tak właśnie THC oddziałuje na osoby chore cierpiące z powodu dolegliwości psychicznych (bulimia i anoreksja). THC jest więc doskonałym medykamentem w tak ciężkich przypadków. Współczesna medycyna wobec nich jest bezrada. Za to pojawiają się w aptekach coraz to bardziej wymyślne
środki na zniwelowanie objawów zwykłego kaca. Pod wpływem THC nie będzie Ci się chciało pić alkoholu. To, co zapewnia TH w zupełności Ci wystarczy. Dobry nastrój, apetyt, wyluzowanie, oderwanie od codziennych problemów – to proponuje zakazana w Polsce substancja. Bułki wprost z piekarni będą miały zbyt twardą skórkę. Owszem, będą przepyszne ale przecież nikt nie lubi mieć wrażenia jedzenie szkła, prawda?
Zjesz więc wszystko. Słoną zupę, niesmaczną wędlinę i jogurt, którego nie pijesz z powodu zbyt dużej ilości zawartego w nim cukru. I tak w przypływie gastrofazy przy Tobie opustoszeje lodówka w trybie mega- przyspieszonym
Smacznego!
Przepisy kulinarne. Ciasteczka z marihuaną.
Szukałem, cały czas szukałem co można z marihuaną jeszcze zrobić. Można ją zjeść! Znalazłem kilka przepisów na ciasteczka z maryśką. Długo się je przygotowuje ale chciałem spróbować. Pierwszy test poszedł fatalnie. Źle zrozumiałem przepis i zmarnowałem kilka gramów towaru. Kolejne ciasteczka wychodziły coraz lepsze.
Przepis ze strony http://supertrawka.pl/przepis-na-wesole-ciasteczka/
Przygotowanie: 10 min
Pieczenie: 15 min
Kalorie: 198
Składniki na 35 sztuk ciasteczek:
-17,5 grama haszyszu lub marihuany
-225 g miękkiego masła
-1 jajko
-2 szklanki mąki
-2 szklanki grubo posiekanych prażonych orzechów laskowych
-1,5 szklanki kawałków czekolady
-3 łyżki wiórków kokosowych
-1 szklanka brązowego cukru
-1,5 łyżeczki proszku do pieczenia Sposób przygotowania:
1.Masło i cukier włożyć do miski, ucierać do uzyskania lekkiej puszystej masy
2.Przez cały czas ucierając, dodać jajko
3.Przesiać mąkę do osobnej miski i dodać proszek do pieczenia
4.Połączyć z masą maślaną, dodać wiórki kokosowe, kawałki czekolady, orzechy i dokładnie rozdrobnioną marihuanę lub haszysz
5.Dokładnie wymieszać Łyżeczką wykładać porcje ciasta na natłuszczoną blachę
6.Piec w temperaturze 170°C 12-15 minut do zarumienienia
7.Przenieść w bezpieczne miejsce do ostygnięcia
Po wyciągnięciu ciastek z pieca, dobrze jest je wyłożyć do ostygnięcia w lnianej, czystej ściereczce. Po ostygnięciu – przechowujcie ciasteczka w zamkniętym słoiku, lub puszce, by wysychały bardzo powoli i nabierały smaku.
Ciasteczka były chybioną próbą. Owszem, smakowały mi bo było kakao i różne inne przysmaki ale THC nie działało jak trzeba. Zbyt słabo. Dałem więc spokój na rzecz kolejnych eksperymentów.
Makumba – mleko z THC.
Makumba to wywar z marihuany w mleku z odrobiną masła. Jest to jedna z wielu potraw, które można przygotować z marihuany. Prosto i łatwo.
Przepis ze strony http://supertrawka.pl/gotujemy-makumba-czyli-mleko-z- thc/
Makumbę możemy przyrządzić zarówno z marihuany (kwiaty), bezpośrednio z liści i łodyg (nie polecam) jak i nawet z haszu (wtedy najlepiej kakao).
Składniki:
-mleko, im więcej procent tłuszczu tym lepiej, można nawet dodać trochę masła do niego
-marihuana: kwiaty (najlepiej 3-5gram/litr), liście Przepis:
Tak jak napisałem na samym początku, jest to niezwykle prosta potrawa, najzwyczajniej w świecie wrzucamy składniki do mleka i na wolnym ogniu gotujemy przez 30 minut mieszając. Przy liściach nawet dłużej – do godziny.
Gotowanie, odcedzenie, gotowe. Napiłem się – smakowało dobrze
–wiadomo, trzeba dodać kakao lub po prostu rozpuścić zwykłą czekoladę. THC wiąże się z tłuszczem więc im go jest więcej tym lepiej. Oczywiście nie należy przesadzać. Makumba działała o wiele lepiej od ciasteczek bo coś w ogóle czuć. Czułem działanie THC dość wyraźnie ale nie na tyle aby być zadowolonym. Miałem przetestować – OK, zrobiłem. Wracam do swojego balkonu…
Alkohol? Nie, dziękuję.
W czasie, gdy ja raczyłem się marihuaną, mój sąsiad tradycyjnie z kolegami robił w domu libacje alkoholowe. Przesiadywali całymi nocami, krzyczeli na siebie, awanturowali się, kiedyś o 5 nad ranem zaczęli się bawić wiertarką udarową… Tak funkcjonuje mój sąsiad i jego koledzy po sporej dawce wybornego dla moich rodaków trunku. Są agresywni, głośni, kłopotliwi. Alkohol, całkowicie legalna substancja, sprzedawana nawet na stacjach benzynowych (z akcyzą) powoduje wyzwolenie u ludzi samych złych pokładów energii. Zakłóca logikę myślenia, powoduje cofanie się, degradację człowieka. Marihuana nie ma takich skutków. Wyluzowanie, zachowana logika trochę mniejszy krytycyzm ale za to otwartość na świat z uśmiechem a nie z wiertarką udarową…
W porównaniu z alkoholem, marihuana nie czyni takich spustoszeń. Alkohol nie dość, że niszczy psychikę to jeszcze na domiar złego wyniszcza organizm z powodu nadmiernego wytrącania minerałów, witamin i wszystkich innych bardzo potrzebnych człowiekowi substancji. Maryśka nic Ci z organizmu nie wypłucze. Najwyżej będziesz nieco senny ale nie zatruty. Marihuana spowoduje najwyżej wielką senność. Alkohol wzbudza przede wszystkim agresję i wyzwala u ludzi najgorsze instynkty. Dlaczego alkohol jest w sprzedaży i jest całkowicie legalną substancją w Polsce? Nie wiem, ale wiem, że w porównaniu z marihuaną jest wiele do zmian w naszym społeczeństwie jak i w systemie prawnym bowiem to, co obecnie mamy w kraju w żaden sposób nie pasuje do potrzeb naszego narodu.
Jeśli chodzi o marihuanę, w porównaniu z alkoholem jej działanie robi dużą różnicę. Alkohol, jak wspomniałem, wzbudza agresję i wyłącza ośrodek logiki w mózgu. Marihuana nic Ci nie wyłączy z wyjątkiem dobrego smaku. Najwyżej będziesz nieco bardziej senny niż zwykle ale to poskutkuje co najwyżej wcześniejszym pójściem spać. Szkoda jakaś? Nie sądzę. I zupę miał kto zjeść…
Tym oto sposobem udowodniliśmy sobie niepodważalną wyższość marihuany nad alkoholem. Obie substancje są dla ludzi. Tylko od nich zależy w jaki sposób ich użyją Jedna osoba naćpa się jak dziki bąk i będzie na w pół przytomna. Druga natomiast wypije kieliszek, dwa koniaku do towarzystwa i wszyscy będą szczęśliwi. Różnica jest widoczna gołym okiem bez specjalnego przyglądania się sprawie.
Zarówno alkohol jak i marihuana odurzają. Przewagą marihuany jest fakt, że osoba ją spożywająca nie odczuwa wyłączenia ośrodka logiki w mózgu. Wszystkie myśli, spostrzeżenia, wnioski są jak najbardziej poprawne. Nie da się tego powiedzieć o osobie , która spożyła alkohol. Bełkotliwa mowa, niespójne myśli, mało pasujące do siebie zwroty złożone z przypadkowych słów. To wyraźna różnica pomiędzy marihuaną a alkoholem. Która substancja już na starcie przegrywa? To chyba oczywiste…
Obie substancje mają jednak tę samą cechę – nie należy po nich wsiadać za kierownicę. Z powodu alkoholu – wiadomo. Marihuana jest w tym względzie niewskazana z powodu zawrotów głowy oraz niskiego refleksu.
Uzależnienie.
Zastanawiałem się wtedy, czy marihuana jest uzależniająca. Przeczytałem o tym sprzeczne opinie. Rozmawiałem nawet o tym z moim znajomym, lekarzem psychiatrą. Lekarz stwierdził, że wszystko jest uzależniające, nawet cukier. Powiedział to słodząc kawę i zapalając papierosa... Sporo nie pomógł ale lekarz to lekarz – pewnie się na tym zna, zwłaszcza psychiatra. Artykuły znalezione w Internecie potwierdzały a inne zaprzeczały. Postanowiłem to wtedy sprawdzić.
Bycie osobą uzależnioną od czegoś to nie jest, jak się powszechnie sądzi. To nie wyniszcza tak człowieka jak konkretne substancje narkotyczna
–tzw. narkotyki twarde. W dzieciństwie miałem bardzo fajną sąsiadkę. Była wysportowana, ładna i inteligentna. Nie ukrywam, ze mi się podobała i zerkałem na nią czasem ukradkiem.
Kilka lat jej nie widziałem. Gdy ujrzałem cień na chodniku i wraka człowieka, który ma nie więcej, niż 23 lata, pomyślałem, że Ktoś ten świat chyba nieco niewłaściwie poukładał. Nie wiem, co ją tak wykończyło, może alkohol. Też jest destrukcyjny jeśli chodzi o zdrowie zarówno psychiczne
jak i fizyczne. Ów wrak człowieka, kiedyś ślicznej dziewczyny spojrzał na mnie mętnym wzrokiem, bez żadnej iskry życia. Powiedział cicho – cześć. Spytałem – co się stało, że tak źle wyglądasz? Odpowiedziała, że: Ach… tak to życie się układa. I poszła w stronę swojego mieszkania. To był ostatni raz, gdy ją widziałem.
Uzależnienie jest więc czymś więcej, niż tylko przyzwyczajeniem do wykonywania danej czynności. U palaczy jest silnie rozwinięty odruch ssania, dlaczego często sięgają po nowego papierosa. Dochodzi do tego głód nikotynowy czyli uzależnienie fizyczne i problem jest już poważny. To jest prawdziwe uzależnienie. W przypadku marihuany o uzależnieniu możemy mówić, jak najbardziej, ale tylko psychicznym. Połowa problemów z głowy…
Uzależnienie psychiczne od działania THC jest oczywiste. Skoro człowiek dobrze się czuje, chce się tak czuć najlepiej cały czas. To właśnie jest mechanizm uzależnienia. W przypadku marihuany uzależnienie fizyczne nie występuje, chyba że od toksyn zawartych w dymie
Występuje natomiast silne uzależnienie psychiczne. Ono powoduje, że mamy problemy z koncentracją, z szybkim kojarzeniem. Nie czujemy się tak, jak po przyjęciu choć małej dawki THC. Nic nie da Ci takiego spokoju jak marihuana. Dlatego bardzo szybko rozwija się uzależnienie od skutków spożycia THC. Za tym zaczynałem coraz szybciej gonić. To powodowało, że myślałem o wiele intensywniej o pieniądzach na kupno nowej porcji towaru. Prawdziwy koszmar. Rano, po przebudzeniu od razu myślałem o zapaleniu skręta. Oczywiście robiłem to. Paliłem tak cały dzień. Nieobecny dla świata, pogrążony w swoim świecie, zadumany, ze wzrokiem skierowanym w siną dal… Ot, tak to wyglądało. Rozluźniają się więzi rodzinne za sprawą braku zainteresowania codziennymi sprawami. To już jest poważny problem. Jeśli chcesz sobie popalać marihuanę, musisz zdawać sobie sprawę z tego podstawowego zagrożenia jakim jest całkiem niepostrzeżenie wpadnięcie w ciąg uzależnienia. Łatwo w niego wpaść a bardzo ciężko wyjść, jak z każdego uzależnienia. W większości przypadków bez pomocy psychologa z Poradni Uzależnień się nie obejdzie. Trudno, coś za coś. Za duża to jest przyjemność aby ją natura dała nam za darmo.
Pomału moja godzina relaksu przesuwała się na coraz wcześniejszą – 16:30, 16:00, 15:30 aż doszło do południa. Ten fakt stał się to dla mnie nieco niepokojący zwłaszcza, że po zapaleniu nie miałem już ochoty na jakąkolwiek pracę, zajmowanie się ‘normalnymi’ sprawami. Godzina wysunięcia z szuflady waporyzatora była godziną końca szarej codzienności. Tak się rozpoczęło psychiczne uzależnienie. Zacząłem zaniedbywać swoje sprawy na rzecz luzu, który dawała marihuana. Po jakimś czasie, dość krótkim (2-3 miesiące), stwierdziłem, że zaczynam już całkiem sporo palić. Dziennie były to 2-3 gramy. W porównaniu z
początkowym 1 gramem było to już dużo. Poza tym, ponosiłem coraz większy koszt swojej przyjemności. Na szczęście było z czego płacić… Ten temat w ogóle nie był dla mnie szczególnie zajmujący więc się nim nie będę zajmować. Wniosek tylko jest jeden – jest to bardzo droga zabawa. O wiele droższa w konsumpcji niż np. piwo, które ma największy stosunek ceny do pojemności butelki i zawartego w nim alkoholu. Zastanowiło mnie natomiast to, że wbrew temu, co wyczytałem w Internecie, THC nie wywołuje odwrotnej tolerancji (Wikipedia). Odwrotna tolerancja to efekt potrzeby stosowania coraz mniejszych dawek substancji aby wywołać pożądany efekt. Początkowo, gdy to przeczytałem, wiadomość ta, jakby nie było z Wikipedii, była pocieszająca. Otóż nie jest to prawda. THC działa tak jak chce. Raz jest fajnie, innym razem bardziej fajnie ale nie ma czegoś takiego jak tolerancja odwrotna.
Skoro paliłem coraz więcej trawy, zacząłem podejrzewać, że to jest uzależnienie. Oczywiście spróbowałem nieco pożyć bez codziennego kontaktu z THC. Wytrzymałem 3 dni. Fatalne 3 dni w moim życiu. Czułem się dobrze fizycznie, żadnych dolegliwości ale cały czas myślałem o zapaleniu maryśki. Może dlatego tak się działo bo wiedziałem, że w szufladzie mam swoją małą paczuszkę i waporyzator. Trudno to ocenić. W każdym razie w 3 dniu nie wytrzymałem i zapaliłem. Oczywiście ulga, wyluzowanie i tak dalej. Przekonałem się wtedy, że rzucić to łatwo nie będzie a skoro zabawa mi się podobała, nie ma potrzeby jej przerywać. Poza tym, po 3 dniach THC zadziałało ze wzmożoną siłą dając całkiem niezłego
„kopa”. Byłem więc z mojego eksperymentu zadowolony. Wnioski nasuwały się same. Jest to psychiczne, dość silne uzależnienie ale miłe i nie powodujące niczego złego a wręcz same pozytywy w poprawie relacji ze światem zewnętrznym.
Marihuana powodując uzależnienie nie robi tak naprawdę nic szczególnego. Jej działanie jest bardzo uspokajające. Orzeźwiające umysł i duszę. Alkohol natomiast wpływa szalenie destrukcyjnie na osobowość człowieka i na jego zdrowie psychiczne. Alkoholicy to ludzie-wraki. Po kilkunastu latach ciągłego spożywania alkoholu ich organizmy są skrajnie wyczerpane. W przypadku marihuany takie zjawisko wystąpić nie może bo i z jakiego powodu? Natura nam dała coś naturalnego a nam nie wypada z tego nie skorzystać
Spojrzenie w siebie.
Na moim ulubionym balkonie spędzałem coraz więcej czasu. Muszę wspomnieć, że stanie na nogach było po jakimś czasie palenia nieco męczące więc przygotowałem sobie małe siedzisko, aby spokojnie miło
spędzać czas. Należy pamiętać o w sumie niemiłych zawrotach głowy. Siedząc masz mniejsze szanse, że sobie zrobisz krzywdę Siedziałem więc kilka ładnych minut na balkonie, pogrążony w zadumie. Zawroty głowy mijały szybko a dobry nastrój utrzymywał się długo, choć coraz krócej. To było niepokojące… Już nie co godzinę wychodziłem na balkon a co około 45-30 minut. Skutek był taki, że wydawałem coraz więcej pieniędzy na zakup marihuany i chodziłem coraz bardziej odurzony ale za to wesoły i zadowolony. Już nie było żadnym problemem zrobienie czegokolwiek, zaczynałem wykonywać coraz więcej rzeczy, których kilka miesięcy wcześniej nawet bym nie dotknął po wypaleniu trawki. Zawsze byłem odurzony i bardzo rozleniwiony. W jakimś czasie spokojnie napłynęły zasoby energii, którą można było wykorzystać do zrobienia czegoś pożytecznego. To było dla mnie miłe zaskoczenie
Czas zadumy wydłużał się. Pojawiały się w mojej głowie nowe pomysły i przemyślenia. Przemyślenia te miały duży wpływ na moje dalsze życie, sposób rozmawiania z ludźmi, kontakty i relacje. Uważam, że zdecydowanie się to u mnie poprawiło. Zdałem sobie sprawę z tego, że nie należy być bezpośrednim, że zawsze trzeba 10 razy się zastanowić zanim się coś powie. Do tej pory nie myślałem o tym. Waliłem wprost co myślę bez liczenia się z konsekwencjami. Na balkonie rozpoczęły się refleksje nad moim postępowaniem i gdzie leży błąd w kontaktach z ludźmi. Teraz, po kilku miesiącach nieco lepszego postępowania widzę, że przynosi pozytywny efekt. Owszem, pomyślę sobie w głębi duszy co sądzę o danej sytuacji ale staram się znaleźć jak najmniej bolesne rozwiązanie. Kiedyś tak nie było…
Znajdowałem w ten sposób wiele odpowiedzi na moje pytania. W końcu pojawiły się pomysły, które były realne do wykonania, nie wymagające zbyt wiele nakładów. Tak zaczęły rodzić się obok refleksji pomysły twórcze. Miałem sporo czasu na zastanawianie się. Uważam, że marihuana w jakiś sposób uruchomiła w mojej głowie mechanizmy, które do tej pory pozostawały uśpione. Wyobraziłem sobie, że jest to pomost właściwie łączący obie półkule mózgu. Pojawiły się u mnie tak samo ważne myśli uporządkowane, logiczne jak i te bujające w obłokach. Powiązanie obu nurtów dało w efekcie napisanie dużej ilości utworów muzycznych ale o tym później…
Jestem z tego faktu zadowolony, tak samo z tego, że balkon nie był jedynym miejscem, gdzie przemyślenia te mnie zajmowały. Stał się tylko miejscem na nowy pomysł, na odpowiedź na kilka pytań, które same się nasuwały. Zawsze, gdy na niego wychodziłem, odrywałem się od świata, izolowałem na te kilka minut kompletnie. W ten sposób relaks, który dawała maryśka był spotęgowany. Dawało to w rezultacie bardzo dobry efekt, który ewoluował w dobrym kierunku.
Marihuana z tytoniem.
Paliłem już całymi dniami. Od odurzenia, które zaczynało mijać coraz szybciej, przechodziłem w stan zadumy, głębokich przemyśleń. Takie rzeczy zaczęły się dziać po około 7 miesiącach palenia. To mi się bardzo podobało! Ponieważ znów zrobiło się ciepło, mogłem wychodzić na balkon z lufką i popalać. Mój balkon jest położony z południowej strony budynku więc praktycznie cały dzień jest słonecznie. Ciepło, miło i przyjemnie a jak padał deszcz – zawsze mam swój waporyzator i zaciszny pokój z komputerem i szybkim Internetem.
Zaduma, w którą wpadałem wymaga szczególnego omówienia z uwagi na to, że to główny skutek, jaki daje w moim przypadku działanie THC. Oczywiście zacząłem modyfikować to, co palę. Od nowego ‘sezonu balkonowego’ próbowałem starym sposobem palić w lufce maryśkę. Nie jest to dobry sposób. Co chwila trzeba ją przypalać co powoduje niepotrzebne rozproszenie myśli. Ja wpadłem na pomysł wykorzystania bibułek papierosowych i zapełnienia ich maryśką. Pomysł był dobry ale wymagał małych modyfikacji. Zacząłem szukać… Znalazłem przepis w Internecie jak się robi takiego skręta. Nie za bardzo mi to pasowało, bo trzeba było zmieszać marihuanę z tytoniem, którego nie cierpię. Owszem, kiedyś sobie popalałem tytoń ale było to w czasach szkoły średniej i troszkę na studiach. Nie byłem nałogowym palaczem ale mus to mus. Kupiłem paczkę papierosów, wziąłem jednego, wykruszyłem tytoń i oczywiście bez zmieszania go z maryśką, zapchałem nią bibułkę pustego papierosa. Napchałem jego prawie całą możliwą pojemność mając na uwadze, że filtr od papierosa może całkiem dobrze działać na substancje smoliste zawarte w dymie. Jak wcześniej wspomniałem, marihuana ma paskudny zapach dymu i w jakiś sposób chciałem to zniwelować. Oczywiście moja modyfikacja przepisu z Internetu była jak najbardziej zła. Sama marihuana w tak przyrządzony sposób spala się bardzo intensywnie i dymi jak smok. Zrozumiałem po co jest potrzebny tytoń. Zmodyfikowałem więc swój przepis i zmieszałem w proporcjach 1:3 (1 część tytoniu i 3 części maryśki). Było prawie dobrze. Pozostał do rozwiązania problem filtra. Okazało się, że filtr z papierosa jest tak skuteczny, że THC nie przenika przez niego. Ale bez filtra – będzie zostawać w ustach susz maryśki. Rozwiązaniem okazało się urywanie filtra i wkładanie takiego skręta do fifki. Pali się dobrze ale śmierdzi paskudnie. Jest to suma zapachów palonego tytoniu i maryśki. W moim przypadku zapach ten wywoływał odruch wymiotny. Ciężko mi było go powstrzymać ale jakoś dałem radę. W ten sposób wyewoluowałem do palenia skręta z mieszanką maryśki i tytoniu w proporcji prawie 1:1. Wolno się taki skręt pali, ma odpowiednią moc i jest najbardziej optymalny ze sposobów, których próbowałem.
Napływ nowych pomysłów.
Na balkonie miałem najlepsze początki rozpoczynania czegoś nowego. Tak powstało wiele pomysłów, które później realizowałem. Najbardziej spektakularnym był powrót do komponowania muzyki. Otóż jedną z moich pasji jest muzyka i jej tworzenie. Miałem różne okresy w życiu jeśli o nią chodzi. Przez minione 2-3 lata nie zrobiłem żadnego nowego utworu. Na balkonie wpadło mi do głowy, że skoro moje półkule mózgowe tak sprawnie pracują sypiąc refleksjami i nowymi myślami, warto z tego skorzystać i wypróbować to, czego podstawy znam doskonale tylko do tej pory weny brakowało. Okazało się, że to był bardzo dobry „wentyl bezpieczeństwa” tego, co powstawało w mojej głowie czyli praca typowo twórcza. Zainstalowałem sobie oprogramowanie do tworzenia muzyki i usiadłem przy pierwszej nutce. Po kilku godzinach miałem gotowy utwór. Byłem oczywiście z siebie zadowolony. Zrobiłem coś nowego, co dość miło brzmiało i miało melodię. W ten sposób zacząłem „produkować” jeden utwór dziennie. Przesada? Owszem, jeśli się na to spojrzy jak na fabrykę muzyki ale zupełnie normalne jeśli chodzi o marihuanę. Dawała mi ona otwarcie duszy na piękno, smak, dotyk, zapach… Po kilku tygodniach stałego zajmowania się muzyką stwierdziłem, ze warto to opublikować. W ten sposób powstały filmy, które wrzuciłem na YouTube. Jako materiał wizualny zastosowałem śliczne obrazy generowane przez wygaszacz ekranu.
Proces produkcji muzycznej miał początek w całkiem nieoczekiwanych miejscach. Dlatego nosiłem ze sobą telefon komórkowy (smartfon) nawet do kąpieli. Wpadał mi do głowy pomysł muzyczny, nagrywałem to na telefonie, kąpałem się spokojnie, przychodziłem do komputera i starałem się coś z tego zrobić. Tak powstało kilka fajnych utworów Kiedyś stojąc w kuchni przy oknie ułożyłem sobie w głowie cały początek i melodię, usiadłem do komputera i kompletnie nic z tego nie wyszło. Tak więc nie wszystkie pomysły były dobre, nie wszystko doczekało się dobrej realizacji.
Płytę z najlepszymi utworami z tego okresu można pobrać ze strony http://reason.pl
Pozostałe linki (m. in. do filmów z moją musyką) również tam znajdziesz. Drogi Czytelniku, zapraszam
Działanie marihuany w czasie.
Na początku jest to głównie odurzenie i natłok myśli. To zjawisko występuje stosunkowo krótko – około 2 miesięcy.
Później następuje okres osłabienia działania THC. Można w ogóle zwątpić, że cokolwiek działa. Zastanawiałem się wtedy czy to nie jest koniec zabawy. Paliłem i to, co czułem, było bardzo słabe. Może diler mi sprzedawał kiepski towar? Nie wiem. Trudno to sprawdzić bez konsultacji ze starymi palaczami. Niestety, w zasięgu wzroku nie było nikogo do konsultacji. Przemęczyłem się więc te kilka tygodni chodząc nieco zawiedziony. Jakiś powód być musiał, że sytuacja się zmieniła. Z perspektywy kilku miesięcy myślę, że chyba jednak towar był kiepski. Wszystko po jakimś czasie, stosunkowo krótkim, wróciło do „normy”, ustabilizowało się. THC działało jak najbardziej prawidłowo ale zmienił się poziom odurzenia. Był zdecydowanie mniejszy i krótszy. Za to pogłębiły się refleksje i myśli twórcze. To mi się podobało.
Spokojnie mijały tygodnie a działanie marihuany zmieniało się stopniowo. Czułem, ze zaczyna zmieniać się mój charakter pod wpływem THC. Zdecydowanie złagodniałem. Sprawy, które kiedyś były drażliwe, dziś nie stanowiły żadnego problemu. Ten okres trwał najdłużej i myślę, że przy dalszym paleniu trawki pozostałby właśnie na tym etapie. Było to bardzo przyjemne doznanie, powodujące, że praktycznie cały dzień paliłem. Od rana do nocy, w nocy i następnego dnia… I tak w kółko. Zaczęła się gonitwa za własnym ogonem. Diler – relaks – diler – relaks… Taki stan rzeczy był nie do utrzymania. Trzeba było coś z tym zrobić.
Kondycja finansowa już była kiepska. Za dużo wydawałem na marihuanę. Zdrowie – nie dokuczało mi nic. Rozsądek zaczął silniej przemawiać niż potrzeba zapalenia kolejnego skręta. Coraz częściej idąc spać obiecywałem sobie, że od jutra już nie palę, że to co robię jest bez sensu, że to tylko masa kosztów i tylko dobre samopoczucie. Trochę to samopoczucie było kosztowne... Ale oczywiście sam się oszukiwałem. Kolejnego dnia porządek był dokładnie taki sam jak poprzedniego. Doszło do tego, że wyrzuty sumienia miałem już po zakupie towaru. Szybko jednak sumienie szło spać gdy zapaliłem. I tak się to toczyło długimi tygodniami.
Nieostre widzenie. Tak, to chyba najszybciej odczujesz. Niejako
„zobaczysz” na własne oczy, że Twoje oczy nie są takie sprawne co kilka tygodni wcześniej. Zamazany obraz, kłopoty z akomodacją. Wszystko to złoży się na obraz dość nieciekawy. Owszem, w swoich ewentualnych przemyśleniach nad własnym wzrokiem porzucisz tę myśl na rzecz bardziej górnolotnych idei.
Okres abstynencji.
Kiedyś musiał nastąpić ten czas, że należało przerwać palenie trawki i spróbować żyć bez niej. Pierwszym objawem jest chęć zakupów i dalszego palenia. Normalne… Jest to silne uczucie ale możliwe do opanowania. Przy założeniu, że marihuana zrobiła już swoje i można przejść do dalszego etapu, zmiana jest łatwiejsza. Gdybym nie miał takiego planu, pewnie dalej paliłbym marihuanę. Plan to plan, trzeba się go trzymać.
Pierwszy dzień.
Oprócz delikatnego rozdrażnienia złapała mnie senność. Przespałem prawie 24 h z małymi przerwami na coś do zjedzenia. Następnego dnia było zdecydowanie lepiej. Zająłem się codziennymi sprawami oraz pisaniem tej książki. Mimo, że jest mała, jej napisanie zajęło mi sporo uwagi i czasu To było to. Nieco drażliwy ale z zupełnie nowym spojrzeniem na świat cały czas miałem na myśli kupno kolejnej porcji marihuany. Nie była to jednak tak silna chęć, że ‘rzuciłbym jej na pożarcie niejednego lwa i słonia’. Ot, cały czas gdzieś w mojej głowie plątała się ta myśl… Z jednej strony chęć zapalenia a z drugiej zadowolenie, że nie jest tak trudno się z tym, w sumie już nałogiem, rozstać.
Drugi dzień.
Było spokojniej - nic szczególnego. W odzwyczajaniu się od nałogu pomogło życie. Mój diler nie miał towaru więc nawet, gdyby mnie korciło, musiałbym znaleźć kogoś innego. To był już zbyt duży wysiłek. Wolałem się odzwyczajać
Trzeci dzień.
Dzień dał wyraźnie znać, że marihuana działa przede wszystkim uspokajająco. Zajmowałem się cały dzień swoimi sprawami, papierki itd. będąc często poirytowanym z błahego powodu. Coś, co mnie niedawno w ogóle nie dotykało, dziś wyraźnie to zauważałem. Na szczęście pomagało wytłumaczenie sobie, że to normalna sprawa skoro do tej pory taki wyluzowany chodziłem to teraz będzie gorzej, że to po prostu trzeba przeczekać… No to czekam. Nie łykam żadnych uspokajaczy, magnezów i tym podobnych dziwolągów, reklamowanych w TV jako bardzo dobre na nerwy. Na tym etapie nie jest mi nic potrzebne oprócz zdrowego rozsądku i cierpliwości
Czwarty dzień.
Od poranka rozpoczął się źle. Od samego rana miałem złe samopoczucie. Nie, żebym się czuł źle fizycznie. Tu wszystko w porządku z
wyjątkiem spadków ciśnienia ortostatycznego. Do dość niemiłe uczucie ale możliwe do zniesienia. Wyraźnie chodziłem podminowany. Coraz więcej rzeczy zaczyna mi przeszkadzać. Staram się to opanować ale już wiem, ze będzie ciężko. Pierwsza myśl, która mi przychodzi do głowy to mój diler. Trzeba być silnym… Zachować spokój, zająć się czymś, nie myśleć o Maryśce… Tak działa uzależnienie. Zacząłem myśleć o aptece, o jakimś łagodnym leku uspokajającym bez recepty. Nie poszedłem co prawda kupić jakiegoś np. Persenu ale miałem taki pomysł… Pomogła gorąca kąpiel z pianą, relaksująca. Wytłumaczyłem sobie pomału, że jeśli zacznę kombinować, nic z tego nie wyjdzie, będę łykać ten Persen i się od niego uzależnię Pomogło. Uspokoiłem się. Tak, nerwy miałem nieco rozstrojone. Tylko spokój… Zająłem się pracą, odrabianiem zaległości. Miałem kilka przelewów do wykonania, sprawdzenie kilku zaległych dokumentów, sporządzenie małego sprawozdania… To mi pozwoliło nie myśleć o marihuanie. O dziwo, znajdowałem na to wszystko energię. W porównaniu z energią pochodzącą z THC ma zupełnie inną naturę. THC powoduje oderwanie się od świata i lewitowanie obok problemów. W czasie abstynencji jestem wyraźnie osadzony w świecie, mam w nim konkretne miejsce. Pod wpływem THC żyje się niejako obok codzienności, normalnego, szarego świata. Tworzy się swoista nisza, w którą można wejść i czuć się dobrze. To zasadnicza różnica. Wieczorem było już znacznie lepiej. Pomaga jak zwykle gorąca kąpiel. Co prawda nadal daje o sobie znać niskie ciśnienie ortostatyczne ale już coraz mniej. Zaczyna się wszystko stabilizować. Jest OK.
Piąty dzień.
Od samego rana rozpoczął mój sąsiad. Tym razem nie wiertarką a muzyką z kiepskiego sprzętu ale za to głośno. Niewyspany wstałem i stwierdziłem, że najlepszą metodą na złe samopoczucie jest zajęcie się pracą. Zająłem się odrabianiem zaległości. Już około południa nie myślałem w ogóle o maryśce. Po kilku godzinach zacząłem odczuwać bóle w okolicy serca. Nie za bardzo dokuczające. Ot, czułem czasem, że coś się tam dzieje. Co ważne, ciśnienie ortostatyczne ustabilizowało się więc ten problem zniknął. Ciągle coś robiłem, byłem zajęty cały dzień i w tym pośpiechu i nawale spraw zapomniałem o dokuczającym samopoczuciu. To mi pozwoliło przetrwać kolejne dni. Podołałem temu zadaniu Wieczorem strasznie mi się chciało spać. Położyłem się i nagle zmęczenie minęło. W jego miejsce pojawił się ogarniający mnie stopniowo smutek. Strasznie głęboki smutek, którego nigdy w życiu nie czułem. Gwałtownie zrobiło mi
się tak przykro, że omal nie zaczęły mi płynąć łzy po policzkach. Nie wiedziałem skąd taka zmiana. Nie mogłem się opanować. Na szczęście nic się nie wydarzyło. Wstałem z łóżka, zjadłem coś, posiedziałem przy komputerze. Chciałem oderwać myśli od siebie, zacząć myśleć o czymś innym. Nieco pomogło, ale niewiele. Walczyłem wtedy jednocześnie z sennością i smutkiem. Aby sobie poprawić nastrój, zjadłem coś słodkiego. Zawsze mi to pomagało. Wzrost poziomu cukru działa na człowieka uspokajająco, usypiająco. Miałem nadzieję, że tak będzie ze mną. Niestety, smutek utrzymywał się na tym samym poziomie. Dałem kotu jeść, zająłem myśli czymś innym. Nie pomogło. Wziąłem gorącą kąpiel. Nic z tego. Ten fatalny stan stopniowo się pogłębiał… Nie winiłem za to nikogo ani niczego. Nie chciałem wiązać skutku z oczywistą przyczyną. Sam chciałem się oszukać. Nie udało się. Im więcej miałem znaków równości w głowie, tym lepszy obraz całości pojawiał się przed oczami. Zrozumiałem, ze teraz jest czas na prawdziwą detoksykację, że zaczęło się najgorsze… Cała noc była przede mną. Z coraz mniejszą ochotą na sen a z coraz większym przygnębieniem siedziałem przed komputerem gapiąc się w jeden punkt. Siedziałem tak długo. Nie wiem ile minut, godzin… Smutek wypełniał mnie coraz bardziej nie zostawiając miejsca na nic innego. Czułem, że już się to przelewa. Musiałem to jakoś wytrzymać. Czekała mnie naprawdę ciężka noc… Zacząłem sobie na siłę przypominać miłe rzeczy, przywoływać fajne wspomnienia. Pojawiło się światełko w tunelu. Minione dni upłynęły pod znakiem wytężonej pracy, znalezienia sobie mnóstwa zajęć aby nie dać się zjeść żądzy zapalenia trawki. W tym czasie kilka rzeczy wydarzyło się w jak najlepszy sposób. Ogólnie uważam, ze to był prezent od życia, że akurat teraz to mnie zasypało. Pomogło w tych trudnych dniach a teraz pozwoliło na zmianę nastroju. Chciałem napisać – może pomoże na zmianę nastroju. Kolejny spory wysiłek przede mną…
Szósty dzień.
Moja wena muzyczna całkowicie się wyczerpała. Zniknęła, ulotniła się. Pozostało do zrobienia tylko to, co nudne i mało ciekawe – montaż filmów do muzyki, wstawianie na YouTube itd. Energia, której tak bardzo potrzebowałem, gdzieś się zgubiła. Nie miałem siły ani ochoty na nic. Można śmiało powiedzieć, że to był stan depresyjny. Straciłem zainteresowanie wszystkim, co mnie otaczało. Jeszcze wczoraj mogłem przenosić góry. Dziś ledwo miałem ochotę kliknąć myszką. Oczywiście nie poszedłem do lekarza. Taki stan w moim przypadku daje się jakoś wytrzymać. Jest ciężko ale daję radę. Pustka. Bezgraniczna przestrzeń
wypełniona niczym. Nawet nie ma w niej czasu. Jest tylko nicość. Bezwymiarowa postać czegoś złego, odpychającego, nieprzyjemnego, brudnego, stęchłego, odrzucającego, nijakiego. Bez wymiaru, bez zapachu, bez koloru, bez niczego. Wyobraź sobie pustkę bez wymiarów. Nie ma w niej nic. Właśnie w takiej pustce się znalazłem. Czułem na sobie izolację od normalnego świata, olbrzymią siłę bez siły trzymającą mnie w potrzasku. Nie widziałem żadnej drogi ucieczki. To było wstrętne. Jestem zmęczony. Dotarło do mnie jaka rewolucja dzieje się w moim ciele, w moim mózgu.
Siódmy dzień.
Dzień zaczął się ochotą na rozrywkę. Tylko 3 h snu wystarczyły aby się w miarę zregenerować. Włączyłem playlistę najfajniejszych utworów muzyki łatwej, przyjemnej i dynamicznej. Troszkę współczułem moim sąsiadom, zwłaszcza temu z wiertarką bo to nie były jego ulubione dźwięki…
Koszty zabawy.
Jak wcześniej wspomniałem, 1 gram suszu konopnego kosztuje około 30 zł. Do czegoś to muszę porównać, co jest powszechnie znane. Oczywiście alkohol… Zakładam cenę wódki na poziomie 15 zł za butelkę. W szybkim przeliczeniu, daje to nam za 1 gram suszu 1 litr wódki. Nie wiem, czy to prawda bo nie jestem zainteresowany alkoholem i nie znam jego cen. Ostatnia cena, jaką zapamiętałem to 15 zł za butelkę czegoś zwykłego. Jeśli alkohol zdrożał, po prostu nieco zmodyfikuj, drogi Czytelniku, podane wyniki. Nie jest to trudne bo to duże i okrągłe liczby
Zacząłem od 1 grama. Wystarczał mi na prawie 2 dni. Kolejne porcje już na mniej czasu. Stopniowo, praktycznie niezauważalnie, dawki suszu wzrastały. Wydawałem pieniądze a one miały coraz mniejszą siłę nabywczą. Początkowo za 100-200 zł dostawałem tak dużą ilość suszu, ze nie wiedziałem co mam z tym zrobić. Nie zrozum mnie, Czytelniku, źle. Nie wzrastała cena, po prostu kupowałem coraz więcej suszu wydając na niego coraz więcej pieniędzy. Nie zastanawiałem się nad tym ile to kosztuje. Do pewnego poziomu wydatków nie było to dla mnie żadnym problemem. Wreszcie zauważyłem, ze zaczyna nam brakować pieniędzy. Oczywiście od razu skojarzyłem ten fakt z moją zabawą. Ponieważ sytuacja nie była zła, nie robiłem z tym nic. Miałem jedynie w świadomości poczucie, że coś jest nie tak i wymaga przyjrzenia się. Nie poświęciłem temu czasu, nie przyjrzałem
się. Nie miałem na to ochoty. Wiedziałem do jakich wniosków dojdę a wcale nie chciałem do nich dochodzić… Rosnący poziom wydatków zauważyła moja kochana żona. Jest na tyle grzeczną osobą, że nie zwróciła mi nawet uwagi co ja wyprawiam. Nie, że jej to nie dotykało. Dotykało i to bardzo mocno. Denerwowała się, choć starała to ukryć. Chciała mi nakrzyczeć ale tego nie zrobiła. Zachowała się jak przyjaciel, który widzi upadek i pozwala sięgnąć dna aby dopiero wtedy wyciągnąć pomocną dłoń. Musi się tonący mieć od czego odbić. Tonąc, nie ma jak. Moja żona o tym doskonale wiedziała. Ja też. W takiej milczącej zgodzie przetrwaliśmy ładnych kilka miesięcy. Jest mi szalenie przykro, ze moja żona została narażona przeze mnie na takie cierpienie. Patrzyła jak jej własny mąż pogrąża się coraz bardziej w nałogu, o którym nic nie wiadomo. Nie wiadomo z jakimi można się spotkać zagrożeniami, nie wiadomo w zasadzie nic. Nie wpadała w histerię, zachowała spokój aż do końca. Teraz też jest spokojna i jednocześnie zadowolona z przebiegu spraw. Mam nadzieję, że kiedyś moja Żona przeczyta moją książkę i dowie się jak było naprawdę. Bardzo tego chcę… Jest mi to potrzebne do potwierdzenia, że prawidłowo postrzegałem to, co wyżej opisałem.
Stopniowo wydatki zwiększały się a ja coraz mniej byłem przytomny. Wstawałem rano i od razu sięgałem po skręta. Koszty zabawy wzrosły do 600 zł raz na 3 dni. To już było strasznie drogo. 20 gramów raz na 3 dni. Łatwo policzyć – daje to prawie 7 gramów dziennie. Myślę, że to była lekka przesada. Przeliczmy to na alkohol… 7 gramów dziennie x 1 litr wódki = 7 litrów wódki na dzień. Żaden normalny człowiek nie podoła takiemu zadaniu.
Łatwo policzyć, że przez kilka (6?) miesięcy wydawałem właśnie takie kwoty. Daje to orientacyjnie łączny koszt około 6miesięcy x (30dni miesiąca
/ 3 dni) = 6 x 10 = 60 okresów. Każdy okres kosztuje 200 zł. 60 x 200 =
12 000 zł. Czyli przez 6 miesięcy wydałem na marihuanę 12 tysięcy zł. Dużo. W pierwszym okresie, 6-8 miesięcy nie były to tak znaczne kwoty. Po zaokrągleniu, uśrednieniu, można przyjąć, że w pierwszej połowie wydałem połowę tego, co w drugiej. Daje to sumarycznie 12 000 zł + 6 000 zł = 18 000 zł w ciągu 14 miesięcy. Do tego trzeba doliczyć taksówki, dojazdy, papierosy, telefony do dilera, poświęcony na zakupy czas, poświęcony na palenie czas, zabranie czasu na sen na rzecz palenia itd. Wymienione jako ostatnie rzeczy mają nieokreśloną wartość w pieniądzu. Możemy tylko przyjąć, że strata w przeliczeniu wynosi ~5000 zł. Policzmy:
18 000 zł + 5 000 zł = 23 000 zł wydane przez 14 miesięcy. Tylko taki człowiek jak ja mógł coś tak idiotycznego zrobić.
Zdrowie.
Serce
Z marihuaną powinny uważać osoby mające problemy z sercem. Należy mieć na uwadze fakt, że palenie trawki powoduje zwiększenie częstości bicia serca. Dzieje się tak z uwagi na fakt obniżenia ciśnienia po zapaleniu maryśki. Serce próbuje to jakoś nadrobić i zwiększa częstotliwość skurczów. Trochę to niemiłe i nie zawsze występuje. Natomiast zawsze występuje spadek ciśnienia ortostatycznego (np. kiedy szybko wstaniemy robi nam się ciemno przed oczami). Jest to niemiłe uczucie, jakby krew odpływała z głowy. Raz czy dwa razy pojawiły mi się mroczki przed oczami. Było to chwilowe uczucie. Na szczęście, przy zachowaniu odpowiedniego trybu życia czyli żadnych gwałtownych ruchów daje się to zjawisko opanować. Dokładnie to zjawisko opisuje portal doz.pl na stronie: https://www.doz.pl/czytelnia/a1188-Niedocisnienie_krwi
Cytat:
Objawy niedociśnienia ortostatycznego
Dominującym objawem hipotonii jest znaczny spadek ciśnienia tętniczego krwi w pozycji stojącej bez reakcji adaptacyjnej układu nerwowego, co prowadzi do upośledzenia przepływu mózgowego. Niedociśnienie ortostatyczne odbija się więc niekorzystnie na mózgowym przepływie krwi. Objawy te mogą nasilać się pod wpływem wysiłku fizycznego lub obfitego posiłku, ponieważ wtedy dochodzi do redystrybucji krwi do pracujących mięśni lub zajętego trawieniem przewodu pokarmowego. Mogą także nasilać się podczas upałów lub spadków ciśnienia atmosferycznego.
O niewielkim lub umiarkowanym zmniejszeniu dopływu krwi do mózgu świadczą takie objawy, jak: uczucie osłabienia lub znużenia, pustka w głowie, zawroty głowy, dezorientacja, nieostre widzenie, mroczki przed oczami, zaburzenia mowy. Przy większym niedokrwieniu mózgu może dojść do utraty przytomności lub wystąpienia drgawek.
Gdy objawy hipotonii bardzo dokuczają, korzystne jest przyjęcie pozycji leżącej, a także wypicie chłodnego płynu. Jest to z resztą dość potrzebne przy paleniu marihuany. Zwiększa się pragnienie, nie ma się za dużo siły do wykonywania wysiłku fizycznego więc najlepszą pozycją jest
albo wygodna siedząca albo półleżąca. Jednym słowem – ma być spokojnie i wygodnie
Mózg
Mój mózg miał problemy z pamięcią krótkotrwałą oraz postrzegania prawidłowego upływu czasu. Traciłem poczucie czasu i gdyby nie zegary, pewnie zgubiłbym się nawet co do dnia tygodnia. W moim przypadku doszły do tego kłopoty ze snem. Początkowo marihuana uspokajała i usypiała, później uspokajała i nie dawała spać. Trochę przewrotne ale prawdziwe.
Kłopoty z centralnym układem sterowania czyli mózgiem polegają również na tym, że praktycznie stale ma się zawroty głowy. Z biegiem upływu czasu palenia, po kilku miesiącach zacząłem się potykać o meble. Początkowo myślałem – ot, zagapiłem się. Jednak, gdy coraz częściej się to powtarzało, domyśliłem się, że chodzi o wpływ albo THC albo toksyn z dymu. Nie mogłem jednoznacznie określić przyczyny. Odstawienie THC wiązało się z jednoczesnym odstawieniem dymu z toksynami. W związku z tym nie wiadomo było co wywołuje wspomniane problemy z zachowaniem równowagi. Ponieważ kiedyś, dużo wcześniej, zdarzało mi się, zapewne jak każdej osobie, potknąć się o coś lub wpaść na coś, nie traktowałem tych małych wpadek jako jakieś zagrożenie. Nawet ich początkowo nie zauważyłem. Dopiero gdy zacząłem regularnie obijać się o meble, zapominać po co otworzyłem lodówkę, zawisnąć nieruchomo z pustą butelką po Coca-Coli, zastanowił mnie ten stan rzeczy. Nie było to normalne. Owszem, można zastanawiać się godzinami patrząc jak pajączek tka pajęczynę ale jeśli się wstaje i z trudem można złapać równowagę, to pora aby przeanalizować co się dzieje. Łatwo powiedzieć… Jak mam analizować skoro moja głowa ledwo myśli? Idealny stan zawieszenia, nic- nie-robienia był o wiele lepszy niż szara codzienność. Po co więc miałem się nad czymkolwiek zastanawiać? Było mi z tym dobrze a problemy z równowagą stały się tak mało znaczące, że straciłem zainteresowanie nimi. Przyzwyczaiłem się niejako do tego wyolbrzymionego problemu. Nie wymiotowałem, nie chodziłem zielono-fioletowy więc można było, moim zdaniem, dalej się bawić…
Wątroba
W moim przypadku odczuwałem, że ją mam. Coś tam w środku mi przeszkadzało. Wątroba mnie nie bolała. Po prostu czułem, ze ma sporo do przetrawienia. Wcale nie było to dziwne. Dym z maryśki zmieszanej z tytoniem jest mega-wstrętnie-niedobry. Domyślam się, bo pisałem w podstawówce pracę z biologii na temat szkodliwości palenia papierosów. Już wtedy zdobyłem wiedzę, że dym z papierosa ma ponad 300 szkodliwych związków chemicznych. Nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić, że dym z papierosa zmieszanego z marihuaną będzie mieć tych toksyn z 1000.
Jednym zdaniem – wątroba miała co robić. Na szczęście jest to taki organ, który ma rewelacyjne zdolności do regeneracji. Wystarczy odstawić szkodliwy czynnik, aby wątroba wróciła do zdrowia w dość krótkim czasie. To są tylko moje spostrzeżenia. Nie jest to pod żadnym pozorem rada jak postępować z jednym z najważniejszych organów w Twoim ciele. Jeśli odczujesz kiedykolwiek dyskomfort w okolicy pod prawym żebrem, zgłoś się do lekarza. Sam się nie diagnozuj i nie lecz!
Oczy
Zauważalnie traci się ostrość widzenia. Oczy są przekrwione,
wyglądałem jak mocno zmęczony facet. Nie jak angora, po prostu zmęczony, mętny wzrok, oczy lekko zaczerwienione. Ostrość widzenia traci się zupełnie niezauważalnie. To jest natura działania THC. Wszystko przychodzi i odchodzi łagodnie, bez żadnych niespodzianek.
Krtań, oskrzela i płuca
No cóż... Palenie, każde wdychanie jakiegokolwiek dymu z toksynami i substancjami smolistymi pozostawia przykre konsekwencje. Są to:
•kaszel;
•ból krtani;
•duszności przy wysiłku;
•chrypka;
•niesmak w ustach;
•nieświeży oddech;
•i wszystko inne, na co cierpią palacze tytoniu.
Człowiek
Cały człowiek po prostu śmierdzi marihuaną. Jest to tak charakterystyczny zapach, że lepiej się często i porządnie kąpać by nie narażać na dziwne spojrzenia przechodzących obok ludzi. Poza tym, kąpanie się to samo zdrowie
Poznaj swoje prawa
http://rebelianci.org/488586/Poznaj-swoje-prawa
Kiedy możesz zostać skontrolowany?
Niestety zawsze. Policjant na służbie ma prawo dokonywania kontroli osobistej, a także przeglądania zawartości bagaży w razie istnienia uzasadnionego podejrzenia popełnienia czynu zabronionego pod groźbą kary (art. 15 Ustawy o Policji). Takim czynem jest posiadanie narkotyków. W polskim prawie nie ma dokładnie określonych kryteriów, kiedy zachodzi uzasadnione podejrzenie posiadania narkotyków.
Obowiązkiem policjanta przed rozpoczęciem legitymowania jest podanie imienia i nazwiska oraz stanowiska służbowego w sposób umożliwiający odnotowanie tych danych, a także podstawę prawną i przyczynę podjęcia czynności służbowej. Policjant nieumundurowany ma ponadto na żądanie obywatela okazać legitymację służbową, również w sposób umożliwiający jej odnotowanie. Odmowa wylegitymowania się policjanta w sposób wyżej opisany powinna skutkować Twoją odmową okazania dokumentu tożsamości. Żądaj udzielenia informacji, co do przysługujących Ci praw. Zawsze żądaj ustnego uzasadnienia od policjanta, który chce dokonać kontroli osobistej. Zapamiętaj, co powiedział i najlepiej zanotuj. Jeżeli masz taką możliwość, postaraj się wszystko nagrywać.
Kiedy możesz zostać zatrzymany?
Jeżeli kontrola osobista ujawniła, że posiadasz narkotyki, zostaniesz zatrzymany. W momencie zatrzymania policjant jest zobowiązany podać swój stopień, imię i nazwisko oraz uprzedzić o obowiązku podporządkowania się wydawanym poleceniom jak też możliwości użycia środków przymusu bezpośredniego w przypadku niepodporządkowania się. Policja ma prawo cię zatrzymać, jeżeli zachodzi obawa, że ukryjesz się, zatrzesz ślady przestępstwa lub nie sposób ustalić twojej tożsamości (art. 244 kodeksu postępowania karnego – kpk). Po ustaleniu tych przesłanek musisz być natychmiast zwolniony (art. 248 kpk). Policja poinformuje cię o przyczynach zatrzymania – je również zapamiętaj i najlepiej zanotuj.
Jak się zachować?
Posiadanie narkotyków jest przestępstwem z zasady karanym pozbawieniem wolności (w lżejszych przypadkach grzywną lub ograniczeniem wolności). Rozwiązanie to służyć ma jednak zwalczaniu przestępczości zorganizowanej i docieraniu do osób mających problem z narkotykami. Jeżeli masz przy sobie narkotyki na swój własny użytek, stanowczo to podkreślaj. Podsumowując:
-jesteś tylko konsumentem narkotyków
-nie zamierzałeś z nikim się nimi dzielić – narkotyki masz na swój własny użytek
-narkotyków chciałeś użyć niezwłocznie po powrocie do domu
-zaznacz, że to jedyne narkotyki jakie posiadasz(jeżeli jednak masz jakieś narkotyki w domu, policja najprawdopodobniej je znajdzie, spodziewaj się przeszukania miejsca zamieszkania)
-nie odpowiadaj na żadne inne pytania, nie udzielaj żadnych dodatkowych informacji
-masz prawo odmówić składania dalszych wyjaśnień(nie opowiadaj o kolegach, nie wymyślaj, nie mów skąd wziąłeś narkotyki)
-żądaj przedstawienia na piśmie Twoich praw i obowiązków
-jeśli masz jakiekolwiek wątpliwość co do treści przedstawianych Ci do podpisu protokołów i dokumentów, odmów ich podpisywania; nie należy niczego podpisywać bez przestudiowania treści; jeżeli coś się nie zgadza, należy uczynić stosowne zastrzeżenia w protokole, pamiętaj, że każde wypowiedziane w trakcie zatrzymania lub podczas przesłuchania słowo może być użyte przeciwko Tobie; podpisanie oznaczać będzie potwierdzenie wszystkiego, co znajduje się w dokumencie.
–nigdy nie poddawaj się karze, zawsze żądaj od prokuratury umorzenia postępowania z uwagi na niską społeczną szkodliwość popełnionego przez ciebie czynu; powołuj się na nowy art. 62a Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii (prokurator może umorzyć postępowanie karne jeżeli przedmiotem czynu są środki odurzające lub substancje psychotropowe w ilości nieznacznej, przeznaczone na własny użytek oskarżonego, jeśli orzeczenie wobec sprawcy kary byłoby niecelowe ze względu na okoliczności popełnienia czynu, a także stopień jego społecznej szkodliwości)
-jeżeli czujesz się źle, poproś o pomoc lekarską – Policja musi ci jej udzielić
-pamiętaj, że masz prawo do kontaktu z osobą najbliższą, pracodawcą, szkołą czy uczelnią (na żądanie), możesz wówczas zadzwonić do Rzecznika Praw Osób Uzależnionych
-czas zatrzymania nie może przekroczyć łącznie 72 godzin; w rzeczywistości wygląda to tak, że policja ma prawo zatrzymać Cię na 48h, jednak gdy złoży po tym czasie wniosek o zastosowanie tymczasowego aresztowania, sąd ma 24h na doręczenie postanowienia o zastosowaniu wobec Ciebie tymczasowego aresztowania; jeżeli sąd po upływie tego czasu nie dostarczył w/w postanowienia żądaj wypuszczenia na wolność.
Protokół zatrzymania. Co powinno się w nim znaleźć?
Dokładne przyczyny zatrzymania oraz przyczyny kontroli osobistej, której cię poddano. Nie przyjmuj do wiadomości żadnych ogólnych stwierdzeń typu: „uzasadnione podejrzenie popełnienia czynu
zabronionego” – policjant MUSI ci wyjaśnić, co stanowiło powód kontroli. Podobnie, żądaj podania KONKRETNYCYH przyczyn zatrzymania. Jeśli jesteś konsumentem narkotyków i nie zajmujesz się ich rozprowadzaniem, dopilnuj aby ta informacja znalazła się w dokumencie. Protokół zatrzymania podpisz tylko w przypadku, gdy jesteś w 100 procentach pewien co podpisujesz i jeżeli przekazano Ci pisemnie informację o Twoich prawach i obowiązkach.
Przejdźmy do złożenia zażalenia na bezzasadne zatrzymanie. Policja poinformuje cię(po prostu ich zapytaj), do którego sądu i w jakiej formie możesz to uczynić. Skontaktuj się wtedy z Biurem Rzecznika Praw Osób Uzależnionych. Masz prawo do złożenia zażalenia na zatrzymanie do sądu rejonowego (termin 7 dni), który sprawę powinien niezwłocznie rozpatrzeć. Pamiętaj, że zrzeczenie się prawa do zażalenia na bezzasadne zatrzymanie podczas składania oświadczeń do protokołu uniemożliwia późniejsze złożenie tegoż zażalenia!
Protokół zatrzymania osoby
Jeżeli brakuje któregoś z tych elementów – konsekwentnie odmawiaj podpisania protokołu zatrzymania. Zawsze zażądaj jego odpisu, aby później pokazać go prawnikowi. Zażaleń nie musisz składać natychmiast
– poproś policjantów o informacje, w jaki sposób dopełnić formalności później.
Jak napisać zażalenie na zatrzymanie, kontrolę osobistą i przeszukanie miejsca zamieszkania?
Na policji koniecznie zaznacz, że chcesz złożyć zażalenie na kontrolę osobistą, zatrzymanie i przeszukanie miejsca zamieszkania. Informacja o tym żądaniu powinna pojawić się w protokole, który podpisujesz.
Zażalenie na sposób przeprowadzenia kontroli osobistej i przeszukanie miejsca zamieszkania wnosi się do prokuratora – zapytaj policjantów, w jaki sposób je zaadresować.
Zażalenie na sposób przeprowadzenia kontroli osobistej (jeżeli nie zostałeś przyłapany na konsumpcji narkotyków): opisz okoliczności, w których cię zatrzymano i podkreśl, że nic nie wskazywało, że popełniłeś przestępstwo.
Zażalenie na przeszukanie miejsca zamieszkania (jeżeli w twoim domu nie znaleziono narkotyków, koniecznie złóż zażalenie): posiadanie przez ciebie narkotyków przy sobie nie stanowi dowodu, że masz je w domu, nie powinno też automatycznie uzasadniać założenia, że w twoim domu znajduje się więcej narkotyków, zwłaszcza, gdy posiadasz przy sobie niewielkie ilości.
Zażalenie na zatrzymanie wnosi się do sądu rejonowego – tutaj również policja zobowiązana jest udzielić ci na twoje żądanie wszelkich informacji. Napisz, że nie miałeś zamiaru zacierać śladów, mataczyć ani nie było problemem ustalenie twojej tożsamości. Mimo to, policja postanowiła cię zatrzymać, co stanowi naruszenie twoich praw. A także przykład nieuzasadnionej represji za popełnienie czynu, którego społeczna szkodliwość jest znikoma.
Skontaktuj się z Rzecznikiem Praw Osób Uzależnionych – pomoże ci napisać stosowne wnioski zażalenia (dane kontaktowe do rzecznika – tel: 517-933-301, email: rzecznik@politykanarkotykowa.com).
Źródło: http://www.narkopolityka.pl/
Policja złapała Cię z marihuaną?
http://rebelianci.org/488618/Policja-zlapala-Cie-z-marihuana- Przeczytaj-jak-uniknac-kary
Codzienna scenka wielu miast. Przed klubem stoi kilku młodych ludzi. Rozmawiają i śmieją się. Podchodzą do nich groźnie wyglądające osoby. Legitymują się jako policjanci i przeszukują ubrania. Znajdują w nich 0,5 grama suszu konopi. Na komisariacie nie dają telefonu i trzymają kilkanaście godzin. W tym samym czasie policja wpada do mieszkania zatrzymanych. Przy okazji robi sensacje w sąsiedztwie i straszy domowników. W domu znajduje 1 gram konopi indyjskich.
Na komisariacie policjanci dobrodusznie proponują przyspieszenie sprawy. Jak zatrzymani powiedzą skąd mają konopie, zostaną skazani bez rozprawy. Sąd potraktuje ich łagodnie i wymierzy karę 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata. Czy zgodzić się na taki układ?
Masz prawo do odmowy składania wyjaśnień
Po pierwsze przysługuje ci jako podejrzanemu prawo odmowy składania wyjaśnień. Nikt nie ma prawa Ciebie zmusić, abyś zeznawał przeciwko innym. Mimo, że nie pójdziesz na pełną współpracę, policja taki układ dalej może proponować. Oczywiście nie chcesz mówić skąd masz swój susz, więc możesz poddać się dobrowolnemu ukaraniu i prawdopodobnie dostaniesz grzywnę i karę w zawieszeniu. Musisz jednak pamiętać, że ponowne skazanie za jakiekolwiek przestępstwo narkotykowe popełnione w ciągu 3 lat odwiesza automatycznie karę. Oznacza to, że lądujesz w więzieniu na 2 lata. Jeżeli byleś skazany wcześniej za posiadanie lub uprawę, taki układ może okazać się gwoździem do trumny. Okres próby jeszcze mógł nie upłynąć i sąd automatycznie odwiesi starą karę. Co w takiej sytuacji robić?
Dążenie do umorzenia postępowania
Najlepszą opcją (od 2011r.) jest jednak możliwość starania się o umorzenie postępowania karnego. Umorzyć postępowanie można wtedy, gdy posiadałeś nieznaczna ilość narkotyku na własny użytek. Posiadanie 1,5 grama konopi jak najbardziej pod umorzenie podpada. Sąd musi stwierdzić, że orzeczenie wobec Ciebie kary jest niecelowe. Decyduje o tym w oparciu o społeczną szkodliwość czynu i okoliczności posiadania. Ogólnie rzecz biorąc musisz udowodnić, że jesteś porządnym obywatelem. Przydadzą się wszelkie umowy o prace, dyplom ze szkoły lub oświadczenie rodziców, że orzekanie kary jest niepotrzebne. Sądy raczej przychylnie do takich wniosków podchodzą.
Darmowa pomoc prawna
Po darmową pomoc prawną można się zwrócić do Biura Rzecznika Praw Osób Uzależnionych prowadzonego w Warszawie przez Agnieszkę
Sieniawską (asieniawska@politykanarkotykowa.com, tel. 517 933 301). W niektórych poradniach Monaru także można uzyskać taką poradę. W końcu w Internecie znajdują się gotowe wnioski, które można przerobić na własne potrzeby.
Miałeś przypał z Policją? To jeszcze nie oznacza, że będziesz miał przypał z więzieniem. Przysługują Ci prawa. Skorzystaj z nich!
Zagraj w grę edukacyjną i poznaj swoje prawa
„Zażyj dawkę swoich praw” jest grą edukacyjną z elementami informacyjnymi oraz pomocowymi, pomaga uświadomić graczowi jego ewentualne problemy zdrowotne związane z zażywaniem lub nadużywaniem narkotyków poprzez umieszczenie w grze testu psychologicznego.
Krzysztof Grabowski, prawnik prowadzący od 5 lat sprawy użytkowników narkotyków.
https://youtu.be/T3Vm3F7DTQs?list=PLF86336056E942577
- 2634 odsłony