Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

na pełnym pizdingu! dzień 2: cała polana już nie wie co się dzieje

detale

Substancja wiodąca:
Chemia:
Dawkowanie:
po 25mg na głowę odmierzone w roztworze spirytusu
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
zielona łąką w sercu Borów Tucholskich; tym razem w podróż wybrało się tylko 7 z nas. Nastawieni pozytywnie, acz z podekscytowaniem i pewną niepewnością przed nieznanym - dla wszystkich będzie to pierwszy raz z tą substancją, zaś dla niektórych - w ogóle z psychodelikami.
Wiek:
23 lat
Doświadczenie:
MDMA, grzyby halucynogenne, LSD, bromo-dragonfly, DOC, DXM, salvia divinorum, gałka muszkatołowa

na pełnym pizdingu! dzień 2: cała polana już nie wie co się dzieje

Charzykowy, spokojna wieś turystyczno-letniskowa położona w sercu Borów Tucholskich. Jednak w ten jeden weekend spokój Charzyków zakłóciła pewna ćpuńska ferajna, mająca tylko jeden cel: szerzyć wszędzie wokół degenerację, psychodelę i pieprzoną hipisowską wolną miłość! Na ten krótki czas Charzykowy przekształciły się w wieś empatogenno-psychodeliczną…

 

Dzień 2. Cała polana już nie wie co się dzieje, czyli 4-HO-MET.

 

    Wyobraźcie sobie taką scenę: spacerujecie sobie spokojnie po lesie, delektując się czystym powietrzem i dźwiękami przyrody. Dochodzicie na jego skraj, aby wygrzać się na skąpanej w świetle słońca łące, ale zamiast niezmąconej harmonii natury, waszym oczom ukazują się przedziwne sceny. Na łące znajduje się kilka osób. Jedna z nich tarza się w trawie, biega i robi fikołki zanosząc się szaleńczym śmiechem, inni leżą na ziemi i wyciągają ręce do chmur, bełkocząc coś pod nosem, ktoś zatacza się z wytrzeszczonymi oczami i rozdziawionymi ustami przyglądając się drzewom, ktoś siedzi i macha sobie przed oczami ręką. Czyżby zgraja wariatów uciekła z pobliskiego szpitala psychiatrycznego? Nie, to tylko grupka młodych ludzi zażyła 4-hydroksy-N-metylo-N-etylotryptaminę! Wróćmy jednak do początku…

 

    Na ten dzień czekaliśmy od dawna. To miało być ukoronowanie naszego wyjazdu. I psychodeliczne rozdziewiczenie dla niektórych z nas. Nie wszyscy jednak byli na to gotowi, dlatego bilet na wyprawę w kosmos otrzymała tylko szczęśliwa siódemka podróżników. Jako trzeźwa opiekunka wybrała się z nami także Sarna, chodząca dobroć i rozsądek – wiedzieliśmy, że z nią nic złego nie może nas spotkać.
Mając w pamięci wspaniałość wczorajszego dnia, tym razem już beż żadnych wątpliwości dotarliśmy na tą samą magiczna polanę, która dzień wcześniej podarowała nam tyle ekstazy.
Z radosnym podekscytowaniem odmierzyliśmy strzykawką po 25mg 4-HO-METa rozpuszczonego w roztworze spirytusowym, które następnie każdy wypił w piwie lub soku.

    Stało się – za chwilę już nic nie będzie takie samo. Przeprowadzam krótką odprawę przed lotem – wyjaśniam, że powinno być silnie wizualnie, mocno euforycznie, zaś psychicznie raczej lajtowo. Już po krótkiej chwili czuję, że coś zaczyna się dziać, choć jeszcze nie wiem co.
Po 10 minutach stan psychodelii zaczyna narastać bardzo gwałtownie. Dostrzegam pierwsze deformacje obrazu, oddalam się więc kilka metrów od ekipy, aby oswoić się z tym.
I nagle bum – jakbym zanurzył się głęboko w innym świecie. Patrzę na niebo, chmury natychmiast zaczynają zmieniać kształty, układać się we fraktale wzory, zmieniają kolory. Nasycenie barw ktoś podkręcił o 200%. Zaczynam się śmiać, gwałtowna euforia dosłownie zwala mnie z nóg i kładzie na ziemię. Rozkładam ręce i zostaję pochłonięty przez wir nieustannie napływających do mojej głowy bodźców.

    Wołam do siebie Sarnę, chcę jej opowiedzieć o tym co się dzieje, co widzę, ale w żaden sposób nie potrafię tego zrobić. Sam nie mogę w to uwierzyć! Kolory stają się zupełnie inne, niebo świeci się fluorescencyjnymi barwami. Więc jednak psychodeliczne filmiki na youtube nie są przesadzone!
Macham przed swoimi oczami wyciągniętą dłonią, która zostawia mnóstwo świetlistych powidoków.
- Sarna, widzisz to? Tyyyysiące rąk!
Podchodzę do swoich towarzyszy. Także leżą już rozciągnięci na ziemi, z uniesionymi do góry rękami obserwując radykalnie zmieniające się oblicze chmur. O kurwa, to nas rozjebie, to wcale nie zapowiada się lajtowo – myślę z mieszaniną radości, podekscytowania i strachu.
   
[Od tego momentu relacja staje się chaotyczna i zapewne bez zachowania liniowości czasowej, ponieważ dla nas czas przestał po prostu istnieć]

    Znowu odchodzę dalej, czuję się ciężko na żołądku i zastanawiam się, czy nie zwymiotować. Podąża za mną Ven, która czuje to samo. Wszędzie wokół jednak tyle się dzieje, że po chwili zwyczajnie o tym zapominamy.
Wszystko zaczyna się poruszać, oddychać, rozmywać, falować i układać we fraktalne wzory. Poruszające się przedmioty zostawiają za sobą kolorowe smugi. Dźwięki nakładają się na siebie, multiplikują. Głowa otwiera się i mózg bombardowany jest tysiącem bodźców na sekundę. Myśli, obrazy, kolory, dźwięki, zapachy zmieniają się jak w kalejdoskopie.
Wszystko jest tak intensywne, że aż trudno to wytrzymać. Wszystkiego jest ZA BARDZO. Wrażenia można metaforycznie porównać do przejażdżki kolejką górską – jest zajebiście, ale jednocześnie krzyczysz i zaciskasz kurczowo ręce.
- Ja nie mogę patrzeć metr nad ziemią, bo tam się dzieje za dużo rzeczy – mówi Ven.

    Patrzę na innych, wszyscy pogrążeni są w swoim wyśnionym świecie.
- Kurwa, co tu się dzieje? To ma być lajcik?! To będzie narastać, będzie jeszcze mocniej? – dopytuje się mocno nieogarnięty Żuku. Na szczęście szybko przychodzi do niego Sarna, która przytula go i uspokaja głębokimi oddechami. Potem podchodzi także do mnie. Kiedy mnie przytula, czuję całkiem dosłownie jak wlewa się do mnie bijące od niej DOBRO i SPOKÓJ. Wrażenie jest tak intensywne, że po chwili tego nie wytrzymuję. ‘Już dosyć, jesteś za dobra, Sarna!’. 
Uspokojony postanawiać iść dalej zobaczyć co robią inni.
- Chmuuurki, chodźcie do mnie! – woła leżący na ziemi z wyciągniętymi rękami Wiatrak. – To są płaszczki, widzicie?! Sarna, zrób im zdjęcie!
Gdy podchodzę do niego, tłumaczy mi – Glucie, ja nie ogarniam trójwymiaru, ale odkryłem że w dwóch wymiarach jest trochę łatwiej.
Kładę się obok niego i stwierdzam, że chyba rzeczywiście ma rację.
- Leżę tu sobie i dotykało mnie pełno ludzi, Kasia była i wszyscy – mówi mi Wiatrak, chociaż cały czas leżał pod śpiworem sam. Nagle przychodzi Młody i mówi coś, na co Wiatrak:
- Spadaj stąd, tu jest ciebie za dużo! Wypad z mojego świata!
Tego już za dużo, nie kminię tego człowieka, idę gdzieś dalej. Podbiega do mnie Kłosek i krzyczy:
- Ej Glucie, co ty nam dałeś, to jest za mocne, nie wiem kurwa co się dzieje!
- No taki lajcik jest, jak mówiłem, no nie?! Nie no kurwa, to miało być słabsze, przepraszam, ja też nie ogarniam! – śmieję się.
- Kuurwa, jak mój diler nie ogarnia, to jak ja mam ogarniać?! – krzyczy Kłosek i odbiega z wariackim śmiechem przeszywającym głowę na wskroś. Biega w kółko raz po raz rzucając się na trawę, robiąc fikołki.
‘Cała polana już kurwa nie wie co się dzieje!’ – krzyczy, zanosząc się szaleńczym chichotem. Niewielkiego wzrostu, w skórze i czerwonym kapturze na głowie wygląda jak najprawdziwszy leśny skrzat.  Podpełza do mnie Ola i mówi:
- Glucie, weź coś uradź, jesteś naszym psychodelicznym guru, co my teraz mamy robić?
Na co ja, leżąc na trawie podnoszę rękę z grudą ziemi i śmieję się:
- Kurwa, dziewczyno, ja nie wiem, ja nie ogarniam! Masz swoje psychodeliczne guru!
Tymczasem obok znowu przebiega Kłosek. Tupie z całych sił nogami po ziemi śmiejąc się i krzycząc: ‘Ja chcę stąd wyjść! Ja chcę stąd wyjść! ‘
- Tylko z czego Kłosek?! Z twojego umysłu, z tego świata!? To jest wszystko prawdziwe, prawdziwsze niż normalnie, haha! – krzyczę do niego.
- Świecie w bani, co za świecie – z mieszaniną rozbawienia i przerażenia powtarza Żuku. Świecie to miejscowość w której mieści się pobliski szpital psychiatryczny, i zarazem jest to nasze lokalne określenie ostrego popierdolenia. Rzeczywiście patrząc na tą całą leżąco-rozbieganą ferajnę mam wrażenie, że ktoś wypuścił nas omyłkowo z psychiatryka.
- Ola, ty też jesteś gdzieś w 37 wymiarze? – rzuca Kłosek
- Nie Kłosek, ja jestem wymiar dalej…

    Po jakimś czasie zebraliśmy się jednak wszyscy razem próbując opracować jakąś strategię egzystowania w tym nieznajomym terytorium, na którym znaleźliśmy się wspólnie. Ale jak tu ogarnąć świat, w którym mieszają się wszystkie zmysły? Synestezja jest na porządku dziennym, gdy tylko ktoś się zaśmieje wypuszcza z siebie strumień kolorowych fali. Wszystkie filtry zostały zniesione, cała ta lawina bodźców, których umysł normalnie do siebie nie dopuszcza teraz wpada do niego, dociera głęboko. Mimo wszystko jednak stopniowo przyzwyczajamy się do tego stanu.
To jest niesamowite, ale tak właśnie może wyglądać prawdziwy świat. Mamy poczucie, że wszystko jest dużo prawdziwsze, wszystko jest dużo bardziej sobą niż normalnie. Trawa jest taka zielona, taka trawiasta. Woda jest taka wodnista. Ola jest tak bardzo olowa! Leżymy na trawie i wrastamy w nią, obrastamy nią. Wylewamy się do świata, a świat wlewa się do nas, wypełnia nas sobą.
Świetnie oddaje to wiersz napisany później przez Olę.

I kiedy niebo nad nami pękło
Nagle
Z chmur drzew i naszych oczu
Kolorem dźwięku i smakiem dotyku
Wylał się wszechświat
I trwał
Energia przeniknęła nas i płynęła pomiędzy
 
Zatarły się granice wymiarów
I nie było już tak jasne
Co jest czym i kiedy co
 
Krztusząc się oddechem ziemi
Staliśmy się mchem
Grudą gleby
Promieniem słońca
Strumieniem
 
A kiedy niebo zamknęło się
Powoli
Wlał się w nas wszechświat
I trwa
 
 Wszyscy razem i każdy z osobna czujemy to samo. Wystarczy pół słowa, albo spojrzenie wymienione między sobą, żeby każdy wiedział, o co chodzi komuś innemu. Perfekcyjne zrozumienie bez słów, zresztą tego co czujemy nie da się opisać słowami.
Młody, który odszedł posiedzieć sobie na pagórku i porozkminiać opisuje to w ten sposób:

Rzeczywistość. O tak, rzeczywista jak nigdy, to chyba dobre określenie.
Wszystko i wszyscy byli naprawdę sobą, wylewali się na zewnątrz.
No i nauczyłem się akceptować tą rzeczywistość. Na szczycie wzgórza nagle uświadomiłem sobie, że bezsensem było martwienie się o ładną pogodę i miejsce na tripa, bo deszcz, zimny wiatr, ciepłe słońce, to przejawy rzeczywistości, w której tkwimy, nieprzerwanie, cały czas, wiec cholera, cieszmy się tą chwilą, bo jest po prostu taka, nie inna!
No i pory roku. Idealna harmonia, cykl życia jest niesamowity. Po wejściu do lasu musiałem uklęknąć, wszechobecna matematyka! Każda kropla w leśnym ruczaju poruszała się drogą o najmniejszym oporze, zgodnie z wszelkimi prawami fizyki, każde źdźbło mchu egzystowało na swoim miejscu, każdy liść wykorzystywał niszę, w której mógł zaczerpnąć trochę światła,
każda paproć była fraktalem, a każdy próchniejący patyk świadectwem umarłego drzewa, życiowego cyklu.
Takiego psowatego psa jeszcze nigdy nie widziałem, nie wiem, co to był za gatunek,
ale składał się jedynie z kości, troszku skóry i mięśni, wszystko, co pozwalało mu upolować zwierzynkę, idealny wykwit rzeczywistości.
Wizualnie masakra, euforycznie też, w sumie nie wiedziałem czemu się poświęcić, tej niesamowitości świata, czy temu niesamowitemu rechotowi moich ziomków, cała polana już kurwa nie wie co się dzieje!
..a miał być lajcik, jasneee…;)

    Kłosek także oddalił się gdzieś i większość tripa przesiedział w samotności. Śmiejemy się, że próbuje ogarnąć wszystkie drzewa  w lesie. Sarna powiedziała mi potem, że znalazła go nad strumykiem  i zapytała co tam u niego.
- A wiesz, Sarna, jestem tak pomiędzy. Pomiędzy swoim ciałem, sercem, a rozumem. Tak głęboko pomiędzy…- odparł.
Ja także mam ochotę się gdzieś wybrać, ale nie to łatwe przedsięwzięcie. Już chcę gdzieś iść, kiedy Ven z Olą leżące na podłodze mówią mi:
- Ale po co chcesz gdzieś iść? Tu jest najlepsze miejsce na świecie!
No skoro tak, to nie mam innego wyjścia jak położyć się razem z nimi. I rzeczywiście, jest doskonale. Jesteśmy częścią świata, świat jest częścią nas. Nie trzeba robić nic – po prostu jesteśmy, istniejemy – i to jest cudowne! Czerpanie elementarnej radości z istnienia – to jest najdoskonalszy stan jaki można osiągnąć.
Czas nie istnieje, jak to określiła Ven – trwa wieczne lipcowe południe. W pewnym momencie pyta mnie:
- Która jest godzina?
- Ale po co ci godzina, tutaj nie ma czegoś takiego jak czas przecież - tłumaczę
- Ale ja mam zobowiązania w tamtym świecie i chciałabym wiedzieć ile tam minęło. Skąd wiesz, że nie minęły już na przykład 3 dni?
To dobre pytanie, rzeczywiście, nie mam pojęcia! Na szczęście jak zwykle w odpowiednim momencie zjawiła się Sarna, wyjaśniając, że nie, nie minęły.

    Przez większość czasu po prostu leżymy delektując się tym stanem i prowadząc najbardziej absurdalne rozmowy, jakie można sobie wyobrazić. Wiatrak chodzi gdzieś obok i bełkocze:
- To jest jak sen, jestem w moim śnie, ja chcę tu zostać na zawsze!
Ola wpada na pomysł napicia się wody, jednak zrealizowanie tego przedsięwzięcia w tym stanie wymaga opracowania szczegółowego planu i włożenia w to nie lada wysiłku. W końcu jednak udaje jej się znaleźć butelkę.
- Ej, obczajcie tą wodę, ona jest mokra nawet przez butelkę!
Rzeczywiście, nie wiem jak to się dzieje, ale zmysły są tak podkręcone, że odbierają mokrość wody nawet przez ścianki plastikowej butelki. Nie mówiąc już o tym jak smakuje po wypiciu!
Próbujemy rozmawiać o rzeczywistości, o świecie, ale wszystko kończy się absurdami w rodzaju:
- Ej, kiedy my wrócimy do normalnego świata?
- Ale co to jest w ogóle świat?
- A co to jest kiedy?
- A co to jest co?
Generalnie nikt nic nie ogarnia i jest nam z tym dobrze. W pewnym momencie zaczynam rozkminiać:
- Ej, zobaczcie, my jesteśmy takimi skomplikowanymi istotami a i tak nic nie ogarniamy, a co dopiero ma powiedzieć jamochłon, taki jamochłon to nie pokuma nic!
Wszystkim tak spodobała się ta wizja, że hasło jamochłon nie pokuma nic stało się naszym hasłem przewodnim przytaczanym co chwilę przy najróżniejszych okazjach. Czujemy, że jest w nim niewysłowiona wprost głębia! :)

    Małymi kroczkami, w końcu zaczynamy lądować z powrotem na Ziemi. Nie obywa się oczywiście bez turbulencji, czasem wydaje się, że jest już zupełnie normalnie, by za chwilę znowu zanurzyć cię w głębokiej psychodelii. Ale takie już jest nasze życie – na pełnej piździe!
Sarna po długich poszukiwaniach odnajduje schowanego gdzieś w lesie Kłoska, który w swoim stylu zagaduje nas:
- Wy też jesteście tak pomiędzy? Ej, miałem tam z 10 światów w bani!
Zaczyna się robić zimno i późno, postanawiamy więc pomału wracać z naszej dalekiej podróży. Dopiero teraz widzę, że Sarna wygląda na bardziej zmęczoną psychicznie niż my wszyscy. Biedactwo miała do wykonania misję niemożliwym – ogarnięcie siedmiu totalnie nieogarniętych świrów.
A oto jak to wszystko wyglądało z jej strony…

zabraliście mnie ze sobą
zostawiając uchyloną króliczą norę taflę lustra
z zapartym tchem obserwowałam tę nieruchomą wędrówkę
na drugą stronę drugiej strony
 
słuchając waszych zaklętych słów
zrozumiałam że nie zrozumiem
jeżeli nie zedrę sobie oczu
z oczu i skóry ze skóry
 
otulona przefiltrowaną rzeczywistością
uspakajałam was swoim oddechem
drżąc przytulałam nie patrząc wam w oczy
 
było w nich wszystko
i jeszcze więcej
 
i nigdy niczego tak bardzo pragnąc nie chciałam
jak tej granicy szaleństwa
 
a kiedy zaszły już wszystkie słońca
tak jak obiecałam zabrałam was z powrotem
szliśmy gęsiego wąską dróżką skakaliśmy przez strumienie
 
i wiem że wy wiecie lepiej ode mnie
że nigdy naprawdę nie wyszliśmy z tego lasu.

 

O tak, nigdy naprawdę nie wyszliśmy z tego lasu. Coś z tego przeżycia każdy z nas zawsze będzie już miał w sobie. Ale jamochłon i tak nie pokuma nic!

 

[o poprzednim dniu naszej przygody możecie przeczytać na http://neurogroove.info/trip/na-pe-nym-pizdingu-dzie-1-tu-jest-tak-fajni... ]

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
23 lat
Set and setting: 
zielona łąką w sercu Borów Tucholskich; tym razem w podróż wybrało się tylko 7 z nas. Nastawieni pozytywnie, acz z podekscytowaniem i pewną niepewnością przed nieznanym - dla wszystkich będzie to pierwszy raz z tą substancją, zaś dla niektórych - w ogóle z psychodelikami.
Ocena: 
Doświadczenie: 
MDMA, grzyby halucynogenne, LSD, bromo-dragonfly, DOC, DXM, salvia divinorum, gałka muszkatołowa
chemia: 
Dawkowanie: 
po 25mg na głowę odmierzone w roztworze spirytusu

Odpowiedzi

Bardzo ładnie i z głową napisany tr. Czytało się lekko i przyjemnie, właściwie w pewnym sensie tripnąłem sobie z wami. Znam te klimaty przy braniu psychodelika w większej grupie, oj znam :D

No w grupie jest nieziemsko, co prawda nie jest tak głęboko jak samemu czy w 2-3 osoby, ale jeśli chodzi o zabawę, przygodę i absurd - jest miazga :D

No bardzo dobry raport. Chciałbym się tam z wami znaleźć i przeżyć coś podobnego. Tylko czy wy zarzuciliście tylko po 25mg mefa?

Aah jeszcze jedno... mieszkam w Świeciu, o którym była mowa w raporcie. Jak by co, byłbym chętny na wspólne przygody.

Po 25mg 4-ho-meta ;p Jak widać w sprzyjających warunkach już taka dawka potrafi wspaniale zadziałać, chociaż z czasem bierzemy już teraz więcej.

Rexelder, odezwij się na gg (jest podane na moim koncie na HR), my jesteśmy otwarci na nowych ludzi, pod warunkiem, że nie jesteś z policji ;)

Tak się zaczytałem na neurogroove i hyperreal, że zapomniałem o tym wspaniałym raporcie. Jak tylko będę w domu, odezwę się ;D

Gluciorro, masz masz nową wiadomość na skrzynce mailowej.

Moje gg: 8371590

e-mail: rexelder@gmail.com

najlepszy trip raport dotyczący hometa pozdro

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media