Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

mefedron: "jestem jednym, wielkim zlepkiem endorfin!"

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Dawkowanie:
1,2g marihuany, 700mg mefedronu, 2l lanego piwa
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Jako że była to moja druga przygoda z mefedronem i mniej więcej wiedziałem już jak dawkować i czego się spodziewać, to na imprezę poszedłem we wspaniałym humorze. Nastawienie odpowiadało działaniu specyfiku.
Wiek:
18 lat
Doświadczenie:
Pół roku palenia marihuany przynajmniej trzy razy w tygodniu; jeden weekend w towarzystwie 1000mg mefedronu

mefedron: "jestem jednym, wielkim zlepkiem endorfin!"

19:30 budzę się po przespaniu siedmiu godzin. Poprzednia noc na mefedronie położyła mnie do łóżka dopiero koło południa. Umówiłem się z M i A na imprezę, jednak M zaproponował wcześniej spalić jointa, bo przez dietę nie mógł pić alkoholu, a nie chciał iść do klubu z trzeźwym umysłem. Uznałem to za świetny pomysł i poleciłem mu stawić się o 22:00 na pętli tramwajowej niedaleko mojego domu.

20:00-21:30 zdążyłem się dobudzić, sprawdzić co nowego w wirtualnym świecie, wypić kawę i psychicznie przygotować do imprezy. Po poprzedniej nocy byłem w świetnym humorze na myśl o kolejnej imprezie na mefie. Skręciłem w joincie jakieś 0,7g marihuany i już chciałem sypnąć sobie kreskę mefedronu na biurko, kiedy usłyszałem, że ktoś wchodzi do mieszkania. W sekundzie wszystko pochowałem, bo do domu wróciła matka. Nieco zepsuła mi plany, bo chciałem się spokojnie naćpać i w takim stanie iść pod prysznic, bo to doświadczenie z poprzedniego dnia było wręcz niesamowite. Co prawda bardzo trudno mi się oddychało i serce biło w niewyobrażalnie szybkim tempie, ale gorąca woda spływająca mi po ciele i puszczona w tle psychodeliczna muzyka zapewniały mi niezwykłą przyjemność, uśmiechałem się sam do siebie, śpiewałem, obijałem się o kabinę i czułem się, jakby ktoś właśnie mnie wsadził do pralki. Wszyscy przeważnie te słowa odbierają dość negatywnie, jednak ja w tej pralce czułem się całkowicie wolny i spełniony. Jak się później okazało po sprawdzeniu godziny, stałem pod prysznicem ponad 50 minut, a przeważnie myję się w 5-10.

21:50 wykąpałem się tedy na trzeźwo, dlatego uwinąłem się szybko, ubrałem i wyszedłem z domu, uznając, że krechę strzelę na klatce schodowej. Podążając za planem usiadłem na schodach, wysypałem trochę towaru na kartę do bankomatu i zacząłem zwijać banknot w rulonik, kiedy zauważyłem, że cały sort z karty leży na schodku, bo dziwnym trafem spadł. Zirytowany szybko uformowałem z białych kryształków kreskę i wciągnąłem ze schodów, bo nie spodobała mi się opcja marnowania tak pięknego specyfiku. Sam smak mefedronu wywołał na mojej twarzy uśmiech - mimo że wszyscy uważają go za okropny, mi osobiście bardzo odpowiada, dlatego ściągnąłem na palec resztki, które przykleiły się do karty i wtarłem w dziąsła. Poczułem, że jestem gotowy na magiczne przeżycia tej nocy. Coś podkusiło mnie, żeby włączyć sobie w iPodzie kawałek, za którym nigdy nie przepadałem, ale wydał mi się adekwatny do mojego stanu i po przesłuchaniu go do połowy dziękowałem sobie na głos, że tak właśnie uczyniłem. Może to dość dziwne, ale po pierwszej przygodzie z mefedronem podzieliłem muzykę na trzy kategorie: słuchane do marihuany, słuchane na trzeźwo i odpowiednie na mefedron, natomiast kawałek, o którym piszę, okazał się być jedyną piosenką pasującą do wszystkich tych stanów oraz do połączenia marihuany z mefą. Byłem wniebowzięty. Wychodząc z klatki od razu zapaliłem papierosa, bo mefedron wyzwala u mnie ogromną potrzebę palenia. Przez dziesięciominutową wędrówkę na pętlę tramwajową zdążyłem wypalić nawet trzy. Wciąż byłem zachwycony swoim stanem i tą piosenką.

22:05 spotkałem się z M i przeszliśmy się na parking obok pobliskiej stacji benzynowej. Stał tam fajny kontener, wszystko było zasłonięte krzakami i nikt tam nie chodził, więc uznałem, że będzie to perfekcyjna miejscówka na zapalenie spliffa. M od razu zauważył, że jestem już czymś porobiony, bo zachowywałem się zupełnie inaczej, niż zwykle. Chodziłem bardzo szybko, paliłem papierosa za papierosem, mówiłem więcej, niż musiałem, oczy wielkie jak pięciozłotówki i jeszcze niespodziewanie wydarłem się w krzaki zwykłym "aaaaaaa!!!!", bo tak roznosiła mnie energia. No i M powiedział mi, że całe dziurki w nosie mam białe. Może to wyda się komuś obrzydliwe, ale ściągnąłem białe pozostałości palcem i wtarłem w dziąsła. Poziom mojej euforii był niesamowicie wielki, zwłaszcza, że miałem świadomość, że zaraz zapalę bardzo dobry towar.

22:20 rozpaliłem jointa i delektowałem się smakiem. Dużo rozmawialiśmy z M. On przeważnie dużo gada, ja nie, ale po mefie miałem niekończący się słowotok, a kiedy już zamykałem buzię, to łapał mnie szczękościsk. Spaliliśmy się jak świnie i poszliśmy na stację po coś do picia. M kupił mi puszkę Red Bulla, sobie małą butelkę zielonej herbaty i po spaleniu kolejnego papierosa poszliśmy na tramwaj, bo mieliśmy się spotkać z A za dziesięć minut, a na dojazd potrzebowaliśmy pół godziny.

22:35 jechaliśmy tramwajem, słuchałem wciąż mojej ukochanej piosenki na jedną słuchawkę, drugim uchem słuchałem, co od czasu do czasu mówił M. Mi już nie chciało się rozmawiać. Wylądowałem w pięknej krainie i wolałem rozkoszować się tym, co aktualnie odczuwały moje zmysły. Obraz przed oczami lekko się zamazywał, od czasu do czasu lekko trząsł, słuch miałem wyostrzony i wyłapywałem każdy dźwięk w piosence, przez co podobała mi się jeszcze bardziej i bardziej. W nosie, buzi i gardle ciągle czułem wspaniały smak mefedronu. Zastanawiałem się wtedy czy kiedykolwiek spotkało mnie w życiu coś piękniejszego, niż jazda tramwajem po mefedronie. Ci wszyscy ludzie dookoła mnie nie mieli znaczenia, ich twarze zmieniały się w faliste kształty, a widok mojego miasta nocą tak mnie zachwycił, że starałem się zrobić zdjęcie mrugając powiekami. Naprawdę czułem się niesamowicie. Niezwykle lekko, miękko. Czułem wolność, której tak często brakuje mi w realnym świecie.

22:50 spotkaliśmy się z A. Nie zauważyła, że wciągałem mefę i czułem się o wiele bardziej komfortowo w tej sytuacji, niż gdyby wiedziała, bo A lubi się czasem bawić w matkę polkę. Przy okazji poprosiłem po cichu M, żeby nic jej nie wspominał o czymś innym, niż marihuana. Znów zapaliłem papierosa. Minęła godzina od kiedy wyszedłem z domu z całą ramą fajek, a już miałem pół paczki. Dałem M portfel i wysłałem go do sklepu po kolejne szlugi.

23:10-1:00 weszliśmy do klubu i ledwo zdążyłem ściągnąć z siebie kurtkę, a już stałem przy barze po piwo. Okropnie mnie suszyło i wypiłem je prawie duszkiem, tedy poprosiłem o następne i z tym wyszedłem już do palarni, gdzie spotkałem innych znajomych i dyskutowaliśmy o starych, dobrych czasach. Poczułem się już nieco mniej żwawo, więc uznałem, że dopiję piwo i pójdę skonsumować jeszcze jedną dawkę mefy. Wychodząc z palarni spotkałem F i znów się zagadałem, a on po chwili wyciągnął mnie na stołek do jakiegoś bodypaintera, więc skończyłem z tatuażem z henny na ręce i kolejnym piwem w żołądku.

1:00-2:00 zmierzając do toalety mijałem wejście do klubu i spotkałem znajomą z osiedla - O, która z tematem używek była o wiele bardziej zaznajomiona niż ja i jak tylko mnie zobaczyła, to zapytała, czy coś jeszcze mi zostało. Ja ucieszyłem się z kompana i poprowadziłem ją w stronę toalety, bo czułem, że koniecznie potrzebuję kolejnej kreski. Stanęliśmy w kolejce do kibla, obserwowałem ludzi tańczących na parkiecie i znów poczułem w sobie ogromne pokłady energii. Obiecałem sobie, że szybko wciągnę krechę i lecę bawić się z nimi. Muzyka tak pięknie współgrała ze światłami i ludźmi, że czułem potrzebę bycia częścią tej wspaniałej gry. Nagle zobaczyłem stojącą niedaleko mnie piękną murzynkę. Przeprosiłem na chwilę O i podszedłem do ślicznej nieznajomej. Byłem cholernie podekscytowany, że zebrałem się na odwagę by do niej zagadać i równocześnie mocno podjarany jej nieziemską urodą. Zapytałem jej czy zna język polski, ale mnie nie zrozumiała, więc szybko przerzuciłem się na angielski i ciągnąłem bajerę: "I just wanted to say that you are so utterly pretty, it takes my breath away" co w wolnym tłumaczeniu znaczy tyle co "chciałem tylko powiedzieć, że jesteś tak niesamowicie piękna, że zapiera mi dech w piersiach". Po moich słowach zobaczyłem uśmiech na jej twarzy. O matko, był tak olśniewający, że poczułem jak uginają mi się nogi. Od razu wkręciła mi się faza na seks i chciałem dalej cisnąć bajerę z murzynką, ale zwolniła się toaleta i musiałem ją opuścić. Nagle poczułem złość, bo nie zdążyłem nawet poznać jej imienia, ale trzeba mieć w życiu jakieś priorytety i na tamtą chwilę moim największym było skonsumowanie kolejnej dawki mefy.

2:05-3:30 starczyło na dwie dość duże krechy. Jedna dla mnie, jedna dla O. Trzepnęło nas od razu. Obraz przed oczami miałem tak zamazany, że w lustrze widziałem plamę jaskrawych kolorów, a nie swoją twarz. Czułem się z tym świetnie, bo wiedziałem jak ten efekt zadziała na parkiecie. Sprzątnęliśmy po sobie, resztki z woreczka i nosów wtarliśmy w dziąsła i wręcz wybiegliśmy z toalety. Nic nas nie obchodziło prócz głośnej, uderzającej basem w każdą część ciała, muzyki i tańczących do niej ludzi. Wszedłem między nich i rozluźniłem kończyny, dałem się poprowadzić dźwiękom w głowie. Czułem jak ta parkietowa atmosfera przenika w moje ciało i porusza nim w rytm muzyki, ja nie robiłem zupełnie nic oprócz podziwiania kolorów ze świateł jupiterów i rozmazanych sylwetek ludzi. O zaczęła coś do mnie mówić, nie mogłem się skupić i nie słyszałem ani jednego jej słowa, jednak poczułem się zobowiązany opowiedzieć jej o tym, jak się czuję i wykrzyknąłem na pół klubu: "JESTEM JEDNYM, WIELKIM ZLEPKIEM ENDORFIN!". Nie obchodziło mnie czy ktoś to słyszał, zatraciłem się ponownie w muzyce i przeżyłem najpiękniejszą chwilę w życiu. Serce biło mi niesamowicie szybko, czułem jak na mojej twarzy zaczynają się tworzyć kropelki potu, ale to nie miało znaczenia, bawiłem się najlepiej w życiu, niesamowity trip. Po chwili zszedłem z podestu, na którym tańczyłem, bo potrzebowałem więcej miejsca na swoje ruchy i zakręciłem się na parkiecie obok jakiejś ładnej dziewczyny. Mniej więcej widziałem już na oczy i kiedy uświadomiłem sobie, że mam do czynienia z kimś z tak wielkimi źrenicami, jak ja, od razu poczułem się lepiej. Zagadałem do niej, przedstawiliśmy się sobie (nazywała się K) i ona również poznała, że na czymś jestem. Nie rozmawialiśmy dużo, tańczyliśmy zamknięci w naszym własnym świecie, liczyliśmy się tylko my, światła i muzyka. Minęły może trzy piosenki, a ja już usłyszałem jej szept wprost do mojego ucha: "chodźmy do darkroomu". Chwyciłem K za rękę i spełniłem jej polecenie. Kiedy po wszystkim wyszliśmy na palarnię, przypomniałem sobie wcześniejszą rozkminę dotyczącą jazdy tramwajem na fazie. Tak, jest coś lepszego, niż to - seks po mefie.

3:40-4:50 przypomniałem sobie o M i A, z którymi do klubu przyszedłem, a od chwili wejścia zamieniłem z nimi może po trzy zdania. Chodziłem jak głupi to w jedną, to w drugą stronę, nie mogłem się skupić na tym, co chcę zrobić. Obszedłem klub dwa razy i w końcu natknąłem się na A. Powiedziała mi, że M strasznie zmulił się po joincie i pół imprezy przespał w sali z sofami, a na parkiecie tylko się kiwał. Było mi przykro, że M nie bawi się tak dobrze, jak ja i chciałem mu zaproponować krechę, ale przypomniałem sobie, że już nie mam nic przy sobie, prócz pół grama holenderskiego zioła podobnego do Amnezji. Świetny towar, jednak nie miałem na niego ochoty w tamtej chwili. Poszedłem zapalić następnego papierosa i kupić kolejne piwo.

5:00-7:00 resztę imprezy przesiedziałem w palarni, bo spotkałem kolejną starą znajomą - D, która miała dość duże pojęcie o moim poprzednim związku i czułem, że muszę jej przedstawić swoją wersję. Wypowiadałem się o poprzednim etapie mojego życia w dość emocjonalny sposób, miałem potrzebę wzięcia całej winy na siebie i rozmowa z D przyniosła mi niesamowitą ulgę. Nie byłem już tak pobudzony, ale wciąż potrzebowałem rozmawiać z ludźmi i za nic nie chciało mi się spać, a co dopiero wychodzić z klubu, jednak K nalegała, byśmy pojechali do niej do domu. Jako że impreza powoli też się kończyła, O przed chwilą wyszła ze swoimi znajomymi, a M i A hasali gdzieś po parkiecie, stwierdziłem, że to dobry pomysł. Pożegnałem się ze wszystkimi, K już czekała na zewnątrz. Poszliśmy na przystanek i skręciłem jointa z mojej holenderskiej marihuany. Chciało mi się okropnie sikać, a przez narkotyk nie zależało mi na niczym i dlatego za rogiem obsikałem mur. Teraz nie jestem z tego dumny, ale wtedy kompletnie mnie to nie obchodziło, po prostu musiałem opróżnić pęcherz. Wróciłem do K i spaliliśmy jointa, a tuż po tym podjechał nasz tramwaj. Jechaliśmy w ciszy, tripowaliśmy w osobnych światach, klimatach. Ja czułem się błogo. Nie byłem wykończony, nie czułem zjazdu, skupiałem się na genialnej akceptacji wszystkiego wokół mnie i uśmiechałem się do obcych ludzi. Kiedy w końcu dotarliśmy do K i położyliśmy się do łóżka, nagle przestałem mieć siłę i ochotę na cokolwiek. Zjazdu dalej nie było, zmęczenia też nie, ale wiedziałem, że jak zamknę oczy, to zasnę jak niemowlę. Pośmialiśmy się jeszcze chwilę z K z tej dziwnej nocy i po chwili zmorzył mnie sen.

 

Podsumowanie: mefedron i niewielkie ilości marihuany oraz alkoholu sprawiły, że tamta piątkowa noc była zdecydowanie najlepszą do tej pory w moim życiu. Jedyne, czego się obawiam, to uzależnienia. Było tak wspaniale, bez żadnych zjazdów, bez żadnych problemów, że chcę w ten sposób spędzać każde swoje imprezy i czuję, że póki się nie przejadę na mefedronie, to trudno będzie mi przestać, tedy apeluję do każdego, by uważał. Co też mnie zaciekawiło i trochę zdziwiło, to brak jakichkolwiek efektów alkoholu, wydawało mi się, że totalnie się zniszczę tymi piwami, a trzymałem się wyśmienicie do ostatniej chwili i nic nie wskazywało na to, że jestem w jakiś sposób pijany. Mefedron stłumił piwo.

Do minusów można zaliczyć braki w pamięci. Starałem się dokładnie odwzorować raport, ale nie jestem w stanie na sto procent zaufać swojej pamięci, jednak z rozmów ze znajomymi z tamtej nocy wynika, że moja wersja nie odbiega od prawdy.

A ta niesamowita piosenka, która towarzyszyła mi po pierwszej kresce w słuchawkach i po drugiej w głowie, to The Weeknd - Life Of The Party. Myślę, że jak każdy dobrze jej przesłucha na fazie i dodatkowo zrozumie tekst, to też się zakocha. :)

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
Jako że była to moja druga przygoda z mefedronem i mniej więcej wiedziałem już jak dawkować i czego się spodziewać, to na imprezę poszedłem we wspaniałym humorze. Nastawienie odpowiadało działaniu specyfiku.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Pół roku palenia marihuany przynajmniej trzy razy w tygodniu; jeden weekend w towarzystwie 1000mg mefedronu
natura: 
Dawkowanie: 
1,2g marihuany, 700mg mefedronu, 2l lanego piwa

Odpowiedzi

Z ciekawości, gdzie mieszkasz?

Fan mocnych wrażeń, z życiem tragicznym.

Kraków

df

"...a widok mojego miasta nocą tak mnie zachwycił, że starałem się zrobić zdjęcie mrugając powiekami."     Niewiem czemu ale ja też tak czasami mam. 

Sam trip zajebisty, "Czułem wolność, której tak często brakuje mi w realnym świecie."

Heh i właśnie dlatego nie ćpam :D Ta iluzja wolności jest groźna.

uprawiam densing

Aż nazbyt groźna, od napisania raportu minął miesiąc, a ja od dwóch tygodni użeram się z uzależnieniem i po tej całej wolności zostało tylko wspomnienie. Było zostać przy marihuanie... :/

df

Nie wolno zapominać, że alkohol jak i inne używki obniżają nasze libido - takie jak mefedron i alkohol, polecam poczytać więcej kbm.pl/jakie-imprezowe-uzywki-obnizaja-libido/

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media